Nie będę ukrywał, że reedycje materiałów Merciless Death są w czołówce tych, które najbardziej cieszą moje zbutwiałe serce ze wszystkich wznowień dokonanych przez Thrashing Madness, czy w ogóle nawet wszelkich wznowień polskich klasyków dokonywanych w ostatnich latach. Debiutanckie demo szczecińskiej ekipy to jak w każdym przypadku z tamtych lat droga przez ciernie i kłody rzucane przez ówczesną rzeczywistość. Brak sprzętu, służba wojskowa, abstrakcyjne miejsca prób - wszystko to składa się właśnie na końcowy kształt ówczesnych nagrań. Pewnie, że często nieco infantylnych, ale akurat w przypadku Merciless Death mamy do czynienia z muzykami, którzy doskonale odnaleźli się we wschodzącej thrash/deathowej fali i którzy już na tym demo zaatakowali naprawdę klasowym, agresywnym i brutalnym, jak na tamte czasy oczywiście, ekstremalnym pierdolnięciem z klasycznymi niemiecko-thrashowymi lub mocno slayerowatymi riffami, gęstą pracą bębnów, chaotycznymi solami, zajadłym wokalem i naprawdę nieźle rozbudowanymi aranżacjami. Nawet brzmienie tych kawałków nie pozostawia wiele do życzenia, poza faktem, że dźwięk faluje jak kaseta w na źle ustawionej głowicy - i szkoda, że przy okazji reedycji nie udało się tego jakoś naprostować z materiałów źródłowych (zapewne nie były to niestety studyjne taśmy matki). Przechodząc do interesujących wszystkich konkretów - oprócz wiadomego demo “Eternal Condemnation” dostajemy tutaj to samo demo w polskiej wersji, czyli jako “Wieczne potępienie” no i całkiem nieźle brzmiący koncert z Jarocina. W surowo i bardzo oszczędnie przygotowanych multimediach znajdziecie trochę zajebistych, archaicznych zdjęć oraz bio i teksty po polsku. Krótko mówiąc - czy ktoś znał Merciless Death czy nie - trza to mieć i chuj!
Na nowej płycie znajdziecie numer "Krasnodar Kitchen", opowiada on o zakochanych ptaszkach – Dmitry i Natalii Baksheevy z Rosji. Para przyznała się do kilkunastu morderstw od 1999. Podczas przeszukania znaleziono zdjęcia przedstawiające świąteczną kolację, gdzie dekoracjami stołu były ludzkie części ciała.
Czy damy radę wpasować się w panujące dzisiaj trendy tego nie wiem. Mam nadzieję, że tak i płyta zdoła troszkę namieszać i odbije się to echem w środowisku. Mam też nadzieję, że będziemy w stanie pokazać, że scena ma się dobrze i zachęcić innych do tego że warto coś robić mimo tego, że się mieszka daleko od siebie.
Jest old school, bo nie zagraliśmy ani jednego oryginalnego dźwięku, kawałki są krótkie, jest w nich mnóstwo thrashu i punka, szczypta death metalu – to dla wielu będzie właśnie przepisem na grindcore, zmieniają się tylko proporcje. Nie boli nas ta łata, nie chce nam się też szukać innej.