No w sumie najlepszy chyba rok dla muzyki, a tu taakie braki. Temat padł, więc dorzucam kolejną cegiełkę, bo, że jej dotychczas tutaj nie ma, to skandal.
COUNTRY JOE & THE FISH - ELECTRIC MUSIC FOR THE MIND AND BODY
Zdecydowanie jedna z najlepszych płyt rocka psychodelicznego, jak nie najlepsza (w moim prywatnym rankingu). Tła chyba nie ma co opisywać, narodzin psychodelii i lata miłości też nie, bo to fakty oczywiste. Przejdźmy więc do płyty. A tu się dzieje.
Od samego początku dostajemy narkotyczny czad, raz w szybszych, rockowych tempach, napędzanych głównie przez bluesowe gitary (Flyin' High), klawisze (Love, Not So Sweet Martha Lorraine) aż po marszowe hymny, przywodzące na myśl stare indiańskie rytuały wspomagane peyotlem (Death Sound Blues, Happiness Is a Porpoise Mouth, Grace). Mamy też piosenkowy, świetny zresztą, nostalgiczny ukłon w stronę muzyki Byrdsów(Sad and Lonely Times).
Przez 44 minuty trwania płyty odlatujemy, nie w żaden kosmos, ale na spaloną słońcem pustynię, spowitą oparami LSD, przez którą przemieszczają się stare indiańskie duchy, niewyraźne, zniekształcone zjawy i naćpane węże.
Na szczególne wyróżnienie zasługują przynajmniej 4 kawałki - 3,4,7 i 11. Ale po kolei.
Death Sound Blues - tytuł idealnie oddaje klimat kawałka. Taki blues może iść w parze tylko ze śmiercią, albo bardzo, ale to bardzo złym i ciężkim tripem. Ciężkie, pływające gitary, rozedrgane klawisze, senny wokal i ciągłe grzechotki, dzięki którym przenosimy się totalnie naćpani na wspomnianą pustynię, prosto w kłębowisko grzechotników.
Happiness Is a Porpoise Mouth- kolejny kawałek, utrzymany w wolnym tempie, marszowy rytm, znów senny wokal, piękny tekst i podniosły klimat.
Sad And Lonely Times - niektórzy pewnie uznają ten kawałek za zapychacz, ale ja do nich nigdy się nie zaliczałem i zaliczać nie będę. Genialny kawałek, prosty, piosenkowy, zwrotkowo-refrenowy, ale ujmujący do głębi, świetny tekst, nostalgia w każdej sekundzie i echa Byrdsów - zresztą całkiem nieźle pasowałby ten kawałek do "piątego wymiaru" ;)
No i ostatni, najdłuższy na płycie "Grace" - znów magia, mistycyzm, mgła, pustynia, tajemnicze dźwięki, senne gitary i uśpiony wokal - fantastyczne zwieńczenie genialnej płyty.
10/10
Także, jeżeli ktoś jeszcze nie zna tej płyty (WTF?!), to jak najszybciej nadrabiać.
Dla mnie najbardziej narkotyczna płyta z tamtego okresu.