13-07-2024, 22:11
Zaliczyliśmy pożegnanie z operą.
Wybraliśmy się dzisiaj do opery krakowskiej, jak to robimy dwa razy do roku. Generalnie nie do końca przepadam, bo zawsze trwają strasznie długo (z reguły około 3 godzin, chociaż oczywiście są wyjątki), ale lubię mieć kontakt z różnymi formami sztuki, no i to tylko raz czy dwa do roku i zawsze to jakaś stymulacja dla mózgu, coś nowego i nietypowego.
Tylko że nie tym razem.
Historia miała być komedią o tym, jak to krzyżowcy wybrali się na krucjatę, zostawiając za sobą żony na pastwę pewnego hrabiego, który dąży do zbałamucenia tych żon. Brzmi fajnie, krucjaty zawsze na propsie jako temat, komedie to coś luźniejszego, więc też fajnie, a potem się zaczęło i generalnie to przeżyłem jakoś pierwszy akt z ogromną chęcią wyjścia z nudów. Po pierwsze, jeśli to jest komedia, to where funny? Nie widziałem tam nic zabawnego, co najwyżej ze dwa momenty, którego na upartego ktoś mógłby uznać za zabawne. Po drugie, kostiumy były co najmniej dziwne. "Krzyżowcy" to byli kolesie w bojówkach i glanach, na koszulkach nadruki z wielką klatą i sześciopakiem (co?). Ci, którzy pozostali, przebrani byli za hipisów - dopiero pod sam koniec aktu zrozumiałem, że to miało oznaczać, że to pacyfiści, którzy nie poszli na wojnę (żona na to w ogóle nie wpadła i mówi, że nie wpadłaby nigdy). Na sam koniec to, że główny aktor był czarny, co w połączeniu z faktem, że reżyser jest Niemcem, sprawiało potężne wrażenie operowego Netflixa, w którym średniowieczny francuski hrabia grany jest przez Senegalczyka, do tego bardzo znacząco dotykając tych wszystkich kobiet na scenie (nie czaję, co to w ogóle za pomysł i co miał przekazać). Bliższe to było do wodewilu, niż do opery. Z tego co słyszałem od żony, to panie czekające w kolejce do łazienki również nie były przekonane. A, jeszcze dekoracją w tle były plansze z jakąś dżunglą xD co do kurwy, o co chodzi?
Akt 1 się skończył i poszliśmy kupić kawę. Wystałem w kolejce 15 minut, sprzedali mi kawę, po czym gdy siedliśmy do stolika, natychmiast przyszła kobieta mówiąca nam, że już czas iść na salę. Próbowałem pić tę kawę szybciej, ale nie było bata, była po prostu za gorąca. Po minucie przyszła po raz drugi, wtedy już się pokłóciłem z deka i powiedziałem, że to bez sensu, po chuj sprzedają gorące napoje do ostatniej chwili, skoro nie ma szans nawet tego wypić? A tanie to to też nie jest, sorry. W końcu dziewczyna wysłała do nas kolesia, który spytał, czy idziemy, na co powiedziałem, że nie, zostajemy, i tak oto popierdoliliśmy akt 2:-)
Dlaczego piszę o tym w temacie "wybitnie mnie cieszy"? Bo zaliczyliśmy potem bardzo długi spacer spod opery aż do pętli tramwajowej na Płaszowie, po drodze zaliczyliśmy lody, napoje i przegadaliśmy wiele różnych tematów, które były o wiele ciekawsze niż to, co nas spotkało w budynku opery, któremu powiedzieliśmy adieu.
If you do everything right, there will be no struggle.
If you struggle, you're not doing something right.