
W ramach dalszych poszukiwań dobrych dźwięków, tym razem strzał od żabojadów.
Ich debiutancki album to czarna mieszanka rocka, stonera, plus odrobinę country, ale bliższego 16 Horsepower, czy Woven Hand. Bałem się, że wszystkie tagi wymieniane na ichnim myspace są mocno na wyrost, ale okazuje się, że doskonale odrobili pracę domową i owe inspiracje ścielą się gęsto podczas słuchania tego krążka.
Tak więc, oprócz wspomnianych wyżej, dostajemy mnóstwo "południowego", a czasem upalonego grania. Choć lepiej pasuje tutaj raczej szklanica dobrej whiskey, bo klimat miejscami przypomina jakąś spelunę z westernu. Wokalista zrezygnowanym głosem opowiada gorzkie historie ze swojego życia, które równie dobrze mogłyby się znaleźć na którymś z longów Nicka Cave'a czy Johny'ego Casha. Ma to wszystko odpowiedniego kopa i podejrzewam, że większości ten krążek przypadnie do gustu. Ba, nawet triceps nie będzie marudził, bo jest tutaj tona zajebistych melodii, które on tak uwielbia. Unosi się także nad tym Queens Of The Stone Age, więc fani tegoż będą zadowoleni. A jak ktoś polubił Black Heart Procession, czy Crippled Black Phoenix - no to chyba lepiej zarekomendować Clan Edison nie mogę.
ms:
http://www.myspace.com/leclanedison