Pijesz do Ramsztajn?Bezdech pisze:Nie dla białasów co fanku nie czują.
Miles Davis
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
- lumpskaut
- zaczyna szaleć
- Posty: 129
- Rejestracja: 23-09-2009, 12:07
Re: Miles Davis
Chciałbym zalać Twój polder.
- Bezdech
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1470
- Rejestracja: 21-12-2010, 10:43
Re: Miles Davis
Nie wiem o czym do mnie rozmawiasz.
They told them not to fear, they couldn't be prepared
Then came the day that not a single soul was spared
Then came the day that not a single soul was spared
- night_goat
- zaczyna szaleć
- Posty: 212
- Rejestracja: 21-12-2010, 14:16
Re: Miles Davis
Trochę obok tematu i trochę w temacie to w październiku McLaughlin się pojawia we Wrocławiu ;)
Hide behind your crosses
Throw your holy water
Recite your senseless verses
Let the darkness hour turn
When witches burn
Throw your holy water
Recite your senseless verses
Let the darkness hour turn
When witches burn
- moonfire
- zahartowany metalizator
- Posty: 3483
- Rejestracja: 10-05-2011, 00:48
Re: Miles Davis
Na razie znam tylko Tutu i Doo-Bop, sporo jeszcze przede mną.
- Riven
- Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
- Posty: 16717
- Rejestracja: 27-05-2004, 11:15
- Lokalizacja: behind the crooked cross
- Kontakt:
Re: Miles Davis
Tutu jest zajebiste, ale trzeba puscic bardzo glosno na porzadnym sprzecie. Wtedy jest moc. Solo Urbaniaka niesamowite.
this is a land of wolves now
-
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9055
- Rejestracja: 03-12-2007, 14:06
- Lokalizacja: beskidy
Re: Miles Davis
jasne, że Tutu ok. ale pewnie zaraz napiszą, że komercja i gówno :)
- Glene
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1643
- Rejestracja: 03-12-2009, 22:45
Re: Miles Davis
Ja bardzo lubie Miles in the Sky gdzie slychac juz zalazki tego co bedzie sie dzialo na Bitches Brew. Planuje tez obczaic pare plyt Adderleya z okresu przed BB bo grali z nim muzycy, ktorych pozniej zgarnal Miles, dodatkowo te plyty Adderleya rowniez byly kolejnymi krokami na drodze do stworzenia jazz fusion.. A i koniecznie obczajcie jego album z 1958 - Something' Else, gral tam rowniez Davis. A mi niedlugo przyjdzie Porgy and Bess:)
- Drone
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9917
- Rejestracja: 11-06-2012, 15:28
Re: Miles Davis
Dla mnie jedną z najlepszych i jednocześnie najbardziej ulubionych płyt Davisa jest "A Tribute To Jack Johnson". Bajeczny skład (kto z ówczesnych wielkich i wielkich później na nim nie grał?), bezbłędne kompozycje i wejście pewnym krokiem w nurt rocka z hektyczną gitarą McLaughlina na czele pochodu. Z jednej strony za bardzo rockowa dla jazzmanów, a za bardzo jazzowa dla typowego miłośnika rocka. Mi osobiście instrumentalne wyprawy na tej płycie kojarzą się z krautrockowymi turbulencjami - choć jest to zrobione inaczej, to słychać, że z powtórzenia pewnych krótkich figur i wynikającego z nich transu panowie zrobili świadomy użytek na potrzeby nie jednego utworu, nie chwilowego odjazdu, ale całej płyty. Może też fakt, że jest to jednak muzyka filmowa, sprzyjał takiej konwencji. Tylko dwa utwory, ale kolosalne - po 25 minut każdy, po 25 minut małych cudów.
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.
- Glene
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1643
- Rejestracja: 03-12-2009, 22:45
Re: Miles Davis
Musze jak najszybciej poznac te plyte, chodzi za mna juz od pewnego czasu.
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Miles Davis
nie to nie jest Maria, zbyt biegły w wikipedii jak na Marię :DDrone pisze:Dla mnie jedną z najlepszych i jednocześnie najbardziej ulubionych płyt Davisa jest "A Tribute To Jack Johnson". Bajeczny skład (kto z ówczesnych wielkich i wielkich później na nim nie grał?), bezbłędne kompozycje i wejście pewnym krokiem w nurt rocka z hektyczną gitarą McLaughlina na czele pochodu. Z jednej strony za bardzo rockowa dla jazzmanów, a za bardzo jazzowa dla typowego miłośnika rocka. Mi osobiście instrumentalne wyprawy na tej płycie kojarzą się z krautrockowymi turbulencjami - choć jest to zrobione inaczej, to słychać, że z powtórzenia pewnych krótkich figur i wynikającego z nich transu panowie zrobili świadomy użytek na potrzeby nie jednego utworu, nie chwilowego odjazdu, ale całej płyty. Może też fakt, że jest to jednak muzyka filmowa, sprzyjał takiej konwencji. Tylko dwa utwory, ale kolosalne - po 25 minut każdy, po 25 minut małych cudów.
-
- zaczyna szaleć
- Posty: 252
- Rejestracja: 27-05-2011, 20:02
Re: Miles Davis
Gówniana komercjaHeretyk pisze:jasne, że Tutu ok. ale pewnie zaraz napiszą, że komercja i gówno :)
:)
Sarenka na mrozie nie może
Czeka na ciepły oddech
Leśniczy ją głaszcze po udzie
Niech się naje do syta
Czeka na ciepły oddech
Leśniczy ją głaszcze po udzie
Niech się naje do syta
- mad
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1538
- Rejestracja: 20-05-2007, 16:28
- Lokalizacja: Wielkopolska
Re: Miles Davis
"A Tribute To Jack Johnson" to typowy wybór miłośnika rocka. Oczywiście nie jest to najlepsza płyta Milesa, najciekawsza też nie. Rozumiem jednak taki wybór: gitara brzmi ostro, rockowo, są riffy, mamy czad ;)
Gdyby wskazać najważniejsze płyty Milesa (czy również najlepsze? - to rzecz dyskusyjna), to nie trzeba być za bardzo osłuchanym w jego twórczości, by wymienić 4 dzieła:
- Birth Of The Cool - zdefiniowanie stylu cool, który w tamtych czasach walczył o rząd dusz z bopem. Osobiście (subiektywnie) niezbyt lubię tę płytę. Trudno natomiast ją przecenić jeśli chodzi o wpływ, jaki wywarła na późniejszą muzykę. Co ciekawe, Davis wcale nie stworzył stylu cool, był wszakże świetnym obserwatorem - potrafił dostrzec potencjał tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał.
- Miles Ahead - ukłon w stronę dawniejszych form, zresztą bardzo twórczo wykonany. Miles "przypomniał" światu, że przecież jeszcze niedawno jazz był domeną big bandów i swingu. Z upływem lat (moich, niestety) coraz bardziej lubię tę płytę. Zresztą rekomendował ją, jako najlepszą płytę Davisa, zacny staruszek polskiego jazzu - Jan Ptaszyn Wróblewski.
- Kind Of Blue - o tej płycie napisano wszystko. Mainstream w każdym calu. Powściągliwość ożeniona z grą efektowną, błyskotliwą. Miłośnicy jazzu większość improwizacji z tej płyty znają na pamięć. Nie można być słuchaczem muzyki i nie znać tej płyty.
- Bitches Brew - kamień milowy jazzu elektrycznego i fusion. Niesamowita atmosfera, cudowne zgranie zespołu, świetne pomysły. Całość żyje, pulsuje, chociaż nie ma wcale zgiełku czy furii. Wg mnie najważniejsza i najlepsza płyta Milesa.
Gdybym miał z kolei wybrać płyty, które najbardziej lubię, do których najczęściej wracam - podałbym 5 tytułów:
- E.S.P. - genialna płyta z lat 60-tych. Pierwsza płyta Davisa, którą w ogóle słyszałem. Jest furia, żywioł. Zapewniam, że czad jest tu nie mniejszy niż na "A Tribute To Jack Johnson" (ale nie tylko czad). Oczywiście należy pamiętać, że to brzmienie akustyczne.
- Cookin' At The Plugged Nickel - najlepszy skład Davisa w historii (zresztą ten sam, co na ESP). Totalne szaleństwo, zgiełk. Żaden utwór nie trwa krócej niż 12 minut, a całość wyraźnie skręca w kierunku free. Kto to przetrwa, polecam pełne, 7-płytowe wydanie koncertów w klubie Plugged Nickel.
- Filles De KIlimajnaro - nie ukrywam, że to moja ulubiona płyta Milesa. Warto by o niej napisać coś więcej, bo jest raczej niedoceniana. Posłuchajcie, jeżeli jeszcze nie znacie.
- Dark Magus, - Live Evil - dwa znakomite koncerty z lat 70-tych. Można narzekać na brzmienie, ale dzięki pewnym brudom, niechlujstwu nawet, widać spontan, radość z grania. I przede wszystkim da się wyczuć przeświadczenie muzyków, że tworzą coś wielkiego. Z obu płyt osobiście wybrałbym Dark Magus, ale to konstatacja niezobowiązująca.
Pojawiła się również kwestia płyt z lat 80-tych. Cóż, można to nazwać epoką schyłkową i dopatrzyć się kryzysu. Można też wspomnieć o problemach zdrowotnych Milesa... To nie zmienia faktu, że chyba wszystkie płyty z lat 80-tych (i aż do 1991 - rok śmierci Davisa) wyraźnie rozczarowują. Miles wpadł w pułapkę: zawsze interesował się nowymi nurtami w muzyce, nie chciał być "do tyłu". No i się przejechał. Wyraźne flirty z muzyką pop (na ostatniej płycie nawet z rapem), fascynacja brzmieniem elektronicznej perkusji, plastikowa produkcja poszczególnych albumów... - można by jeszcze wymieniać inne grzechy (aha, jest również utwór pt. "Heavy metal"). Do tego dochodzi nie najlepsza forma Milesa jako instrumentalisty. Fakt, pozwalał grać innym - również w latach 80-tych "wykształcił" wielu muzyków, którzy do dzisiaj mają coś w jazzie do powiedzenia (choćby Scofield, Miller i Garrett). Ale Miles grał słabo, a jego fatalna forma na utrwalonym na DVD koncercie z Monachium 1988 jest wręcz żenująca. Tym niemniej warto posłuchać również tych płyt - choćby ze względu na grę innych muzyków.
Gdyby wskazać najważniejsze płyty Milesa (czy również najlepsze? - to rzecz dyskusyjna), to nie trzeba być za bardzo osłuchanym w jego twórczości, by wymienić 4 dzieła:
- Birth Of The Cool - zdefiniowanie stylu cool, który w tamtych czasach walczył o rząd dusz z bopem. Osobiście (subiektywnie) niezbyt lubię tę płytę. Trudno natomiast ją przecenić jeśli chodzi o wpływ, jaki wywarła na późniejszą muzykę. Co ciekawe, Davis wcale nie stworzył stylu cool, był wszakże świetnym obserwatorem - potrafił dostrzec potencjał tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał.
- Miles Ahead - ukłon w stronę dawniejszych form, zresztą bardzo twórczo wykonany. Miles "przypomniał" światu, że przecież jeszcze niedawno jazz był domeną big bandów i swingu. Z upływem lat (moich, niestety) coraz bardziej lubię tę płytę. Zresztą rekomendował ją, jako najlepszą płytę Davisa, zacny staruszek polskiego jazzu - Jan Ptaszyn Wróblewski.
- Kind Of Blue - o tej płycie napisano wszystko. Mainstream w każdym calu. Powściągliwość ożeniona z grą efektowną, błyskotliwą. Miłośnicy jazzu większość improwizacji z tej płyty znają na pamięć. Nie można być słuchaczem muzyki i nie znać tej płyty.
- Bitches Brew - kamień milowy jazzu elektrycznego i fusion. Niesamowita atmosfera, cudowne zgranie zespołu, świetne pomysły. Całość żyje, pulsuje, chociaż nie ma wcale zgiełku czy furii. Wg mnie najważniejsza i najlepsza płyta Milesa.
Gdybym miał z kolei wybrać płyty, które najbardziej lubię, do których najczęściej wracam - podałbym 5 tytułów:
- E.S.P. - genialna płyta z lat 60-tych. Pierwsza płyta Davisa, którą w ogóle słyszałem. Jest furia, żywioł. Zapewniam, że czad jest tu nie mniejszy niż na "A Tribute To Jack Johnson" (ale nie tylko czad). Oczywiście należy pamiętać, że to brzmienie akustyczne.
- Cookin' At The Plugged Nickel - najlepszy skład Davisa w historii (zresztą ten sam, co na ESP). Totalne szaleństwo, zgiełk. Żaden utwór nie trwa krócej niż 12 minut, a całość wyraźnie skręca w kierunku free. Kto to przetrwa, polecam pełne, 7-płytowe wydanie koncertów w klubie Plugged Nickel.
- Filles De KIlimajnaro - nie ukrywam, że to moja ulubiona płyta Milesa. Warto by o niej napisać coś więcej, bo jest raczej niedoceniana. Posłuchajcie, jeżeli jeszcze nie znacie.
- Dark Magus, - Live Evil - dwa znakomite koncerty z lat 70-tych. Można narzekać na brzmienie, ale dzięki pewnym brudom, niechlujstwu nawet, widać spontan, radość z grania. I przede wszystkim da się wyczuć przeświadczenie muzyków, że tworzą coś wielkiego. Z obu płyt osobiście wybrałbym Dark Magus, ale to konstatacja niezobowiązująca.
Pojawiła się również kwestia płyt z lat 80-tych. Cóż, można to nazwać epoką schyłkową i dopatrzyć się kryzysu. Można też wspomnieć o problemach zdrowotnych Milesa... To nie zmienia faktu, że chyba wszystkie płyty z lat 80-tych (i aż do 1991 - rok śmierci Davisa) wyraźnie rozczarowują. Miles wpadł w pułapkę: zawsze interesował się nowymi nurtami w muzyce, nie chciał być "do tyłu". No i się przejechał. Wyraźne flirty z muzyką pop (na ostatniej płycie nawet z rapem), fascynacja brzmieniem elektronicznej perkusji, plastikowa produkcja poszczególnych albumów... - można by jeszcze wymieniać inne grzechy (aha, jest również utwór pt. "Heavy metal"). Do tego dochodzi nie najlepsza forma Milesa jako instrumentalisty. Fakt, pozwalał grać innym - również w latach 80-tych "wykształcił" wielu muzyków, którzy do dzisiaj mają coś w jazzie do powiedzenia (choćby Scofield, Miller i Garrett). Ale Miles grał słabo, a jego fatalna forma na utrwalonym na DVD koncercie z Monachium 1988 jest wręcz żenująca. Tym niemniej warto posłuchać również tych płyt - choćby ze względu na grę innych muzyków.
- Drone
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9917
- Rejestracja: 11-06-2012, 15:28
Re: Miles Davis
Odpowiem, że to typowy zarzut wyrobionego miłośnika jazzu, który koniecznie chce widzieć tę płytę przez pryzmat rocka. A tak do końca chyba nie jest ;)mad pisze:"A Tribute To Jack Johnson" to typowy wybór miłośnika rocka. Oczywiście nie jest to najlepsza płyta Milesa, najciekawsza też nie. Rozumiem jednak taki wybór: gitara brzmi ostro, rockowo, są riffy, mamy czad ;)
[/quote]
"In A Silent Way" kolega nie ceni? Rozumiem, że to płyta przejściowa, ale w pewnym sensie podsumowująca mijającą epokę i jednocześnie zwiastująca coś tajemniczego, coś zupełnie nowego.mad pisze: Gdyby wskazać najważniejsze płyty Milesa (czy również najlepsze? - to rzecz dyskusyjna), to nie trzeba być za bardzo osłuchanym w jego twórczości, by wymienić 4 dzieła:
- Birth Of The Cool - zdefiniowanie stylu cool, który w tamtych czasach walczył o rząd dusz z bopem. Osobiście (subiektywnie) niezbyt lubię tę płytę. Trudno natomiast ją przecenić jeśli chodzi o wpływ, jaki wywarła na późniejszą muzykę. Co ciekawe, Davis wcale nie stworzył stylu cool, był wszakże świetnym obserwatorem - potrafił dostrzec potencjał tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał.
- Miles Ahead - ukłon w stronę dawniejszych form, zresztą bardzo twórczo wykonany. Miles "przypomniał" światu, że przecież jeszcze niedawno jazz był domeną big bandów i swingu. Z upływem lat (moich, niestety) coraz bardziej lubię tę płytę. Zresztą rekomendował ją, jako najlepszą płytę Davisa, zacny staruszek polskiego jazzu - Jan Ptaszyn Wróblewski.
- Kind Of Blue - o tej płycie napisano wszystko. Mainstream w każdym calu. Powściągliwość ożeniona z grą efektowną, błyskotliwą. Miłośnicy jazzu większość improwizacji z tej płyty znają na pamięć. Nie można być słuchaczem muzyki i nie znać tej płyty.
- Bitches Brew - kamień milowy jazzu elektrycznego i fusion. Niesamowita atmosfera, cudowne zgranie zespołu, świetne pomysły. Całość żyje, pulsuje, chociaż nie ma wcale zgiełku czy furii. Wg mnie najważniejsza i najlepsza płyta Milesa.
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Miles Davis
chuja tam zwiastująca, bo jest nawet krokiem w tył w stosunku do Filles De Killimanjaro.
- Drone
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9917
- Rejestracja: 11-06-2012, 15:28
Re: Miles Davis
Debiut McLaughlina u Milesa niczego nie zwiastował? Ech, Piotrusiu, bo ci nos długi urośnie od tych kłamstw :)
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Miles Davis
już mam długi nos. i pejsy zapuszczam.
- Glene
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1643
- Rejestracja: 03-12-2009, 22:45
Re: Miles Davis
Odnosnie Filles De KIlimajnaro jakos nie moglem sie do niej przekonac, nudzila mnie, chociaz z drugiej strony sluchalem jej ostatnio jakies kilkaset albumow temu wiec ssoro moglo sie w tej materii zmienic.
-
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2163
- Rejestracja: 15-06-2011, 13:00
- Lokalizacja: Trzymiasto
Re: Miles Davis
Ja z kolei najczęściej wracam do round about midnight, Someday My Prince Will Come, Miles in Berlin (najlepsza koncertówka), 4 cd z prestige - relaxin', cookin', workin' i steamin', no i jeszcze jednej 4 płytowej koncertówki: In Person Friday and Saturday Nights at the Blackhawk. Nienawidzę doo bop, tutu i amandli i całej reszty po 75 roku. Zresztą bardzo rzadko wracam też do funkujących rzeczy w stylu cellar door.
HAILSA!!!!!
- Glene
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1643
- Rejestracja: 03-12-2009, 22:45
Re: Miles Davis
Ja widzialem kiedys jakies dvd jak promowal Tutu, ja pierdole ale cepelia -Bee Gees, Bonny M i takie tam szalencze kreacje:D A w dodatku nudny byl straszliwie.
- mad
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1538
- Rejestracja: 20-05-2007, 16:28
- Lokalizacja: Wielkopolska
Re: Miles Davis
Pamiętajmy o ogólnie kiepskiej kondycji muzyki w latach 80-tych. Davis nie był jedyny. Sądzę jednak, że jednoznacznie skrajnie negatywne opinie nie są sprawiedliwe. Nawet "Tutu" ma ciekawe fragmenty. Zupełnie przyzwoite płytki z tych czasów, to moim zdaniem: "Fat Time", "Dingo" i "Siesta" (dwa ostatnie to muzyka do dwóch dosyć znanych filmów). Na uwagę zasługuje również "Aura", no i ostatni koncert w Montreux, gdzie Miles znów zagrał z big bandem.