
No wiec mija czas, kto chcial sie zapoznac z ta plyta, ten sie zapoznal a kto nie ten nie (a kto chce moze sie zas zapoznac). Wpisuje ja na rok 2011 bo cd fizycznie ukazal sie dopiero w lutym, a na pewno bedzie mialo to wplyw na moje tegoroczne podsumowanie. Mam nadzieje, ze w temacie bedzie conajmniej 15 postow z czego sam mam zamiar napisach ich conajmniej 8 w tym ze 3 podbijajace jakby temat za szybko spadl.
Mamy jedenasta plyte nagrana prawie w klasycznym skladzie oprocz jednego Taylora, ktory zrejterowal (calkiem slusznie) po wybraniu na producenta poprzedniej plyty niejakiego Timbalanda. Przy okazji jaki koszmar z tego wyszedl wiadomo. Przy sluchaniu "Red Carpet Massacre" uszy piekly i bolaly, a lzy ciurem lecialy. Nowa plyta miala byc dla zespolu byc albo nie byc, rubikonem i koscmi.
Teraz jest inaczej, jest bohater na miare naszych czasow czyli producent Mark Ronson, ktory dokonal cudu, postawil sie w pozycji fana i zaproponowal brzmienie jak na pamietnej Rio. Po prostu powiedzial do dziadkow: "panowie, nagrywamy kurwa Rio". Prawde napisal, jeden z angielskich magazynow, ze gdyby ta plyta wyszla od razu po "Rio" to mialaby spore szanse zostac popowa plyta roku albo i dekady. W koncu recenzje sa wysokie, bo od polowy lat 80. byli zespolem wlasciwie singlowym.
Jest znowu energicznie, funkowo, perfekcyjnie i zajebiscie elegancko, a gitara w koncu znowu brzmi jak popularny flex, czyli narzedzie do przecinania rur. Gitarzysta, ktory sie idealnie wpasowal w styl Andy'ego Taylora, jest drugim bohaterem tej plyty. Szkoda, ze go nie umieszczaja jako czlonka zespolu. Jest sporo nawiazan tematyczno-klimatycznych do "Rio", w tym do pamietnych hymnow "Save A Prayer" i "The Chauffeur", a ogolnego efektu nawet nie psuja zaproszone wokalistki.
Zatem panowie...plyta... ? :D