
WHITEHOUSE birthdeath experience
Come Organisation 1980
Czyli wrażenia młodego człowieka w starciu z solidnym kawałkiem historii.
Zastanawiałem się czy najpierw wrzucić tę płytę, czy inną równie znakomitą, ale że Birthdeath Experience ukazało się rok wcześniej to daję im pierwszeństwo. Whitehouse, zespół legenda, od 30 lat serwujący hałas z lepszym lub gorszym skutkiem.
Tak, 30 lat już minęło od wydania debiutu czyli właśnie Birthdeath Experience. Płyta z wielu powodów co najmniej wyjątkowa. Po pierwsze - mimo że na wskroś industrialna - w zasadzie chyba stanowi kamień węgielny power electronics (no chyba że o czymś zapomniałem, ale wszystko co mi przychodzi na myśl zaczęło wychodzić po '80), i to do tego nieświadomie. Po drugie, szokowała i budziła niezrozumienie (na dole fragment recenzji który można znaleźć we wkładce kompaktowej reedycji). Ludzkość nie była po prostu przygotowana na ich nadejście

Same dźwięki to poezja, i do tego ukazują pewne niezaprzeczalne atuty "ówczesnego" hałasu - nie starają się zagłuszyć słuchacza ścianą różowego czy białego hałasu z nałożonymi 100x przesterowanymi wokalami, zamiast tego w minimalistyczny acz skrajnie sadystyczny sposób rzeźbią słuchacza, ryjąc mu czaszkę tępą piłą, wbijając w mózg zardzewiałe gwoździe i ciągnąc delikwenta mordą po ziemi przez ścieki tego świata. Pół godziny dźwięków które nikogo nie pozostawią obojętnym.
Kocham.
Feel the pain - the pleasure
the agony - the ecstasy
you like that, don't you?
No i wspomniany fragment recenzji (albo nawet niech będzie cała dla tych co nie mają cede):
A new experience in listening to so-called 'music'. This album should be played LOUD! The needle hits the groove... strange undulating synths break out and grab you. This is in no way musical! It is total sound, disturbing and strangulating. Aggressive vocals scream out but never seem to penetrate. Souls in agony... torture...
"Mindphaser" (2nd track): pink noise blasts out at you; gently phased patterns may exist under the surface? More voices shout at you - very sexually inclined.
Then a track which just about contains a rhythm! Maybe a sequencer with more non-musical synths over the top of it. There is discernible vocal - this time with savagely aimed words.
The other side of this album only really contains one track. Strange synth rumblings carry some rhythm over which voices scream out 'The Second Coming'. The voices are panned from speaker to speaker making an aural assault on the ears. Next up is another blast of pink noise - no music, nothing. Voices which are mixed well back mumble occasionally to relieve the nothingness. The title piece is a cop out - listen for yourself! I don't pay hard cash for a track like this.
Quote: "They have very little in common with the current crop of electronic bands and this album should not be confused with such".