Czytałem sobie Pliniusza ,,Historię naturalną", była tam część o monetach, pomyślałem sobie - w sumie to chciałbym coś takiego mieć. Wszedłem na allegro, przejrzałem, kupiłem monetę z czasów Dioklecjana. Przyszła, i od tego czasu jest moim najlepszym obiektem medytacyjnym. Tak, wiem, że są ludzie, którzy się tym pasjonują i mają ich pełno, i że w muzeach też takich jest wiele, ale ta jest moja, jak karabin żołnierza z Full Metal Jacket. Siedzę i patrzę na nią, mogę ją wyjąć z klipsa, kręcić nią, grać w cesarza i reszkę, położyć ją sobie na głowie. Ma 1700 lat. Być może 1700 lat temu jakiś Rzymianin na targu w Pierdzichum czy innej greckiej osadzie zapłacił nią za warzywa, potem sprzedawca warzyw zapłacił za coś innego, przechodził z rąk do rąk, a może przez setki lat leżała w jakiejś szkatułce, w końcu zaś trafiła do mnie. Była tu siedemnaście wieków przede mną i całkiem prawdopodobne, że będzie tu także wtedy, kiedy mnie już zakopią. I ktoś inny będzie na nią patrzył. W pewnym sensie daje mi do myślenia, że ten kawałek metalu jest czymś trwalszym ode mnie.