11-10-2023, 12:40
No i po koncercie...
Faktem jest, że koncerty w środku tygodnia są ciężkie do ogarnięcia, zwłaszcza jak od miejsca koncertu mieszka się przeszło 200 km. Na wszystkie jeździć nie mogę, bo i praca nie pozwala na zbyt częste szaleństwa, ale jak już się coś uda to jestem jak najbardziej za. Tak było i tym razem, chociaż sama droga sprawiła nam kilka niespodzianek. Po pierwsze coś się zesrało na autostradzie, przez co zarówno my jak i rzesza innych kierowców musiała ratować się przejażdżką po urokliwych drogach regionalnych że tak powiem.... Miało to swoje plusy, bo widoki za oknem potrafiły urzec, ale też całe mnóstwo minusów, począwszy od wydłużenia czasu spędzonego w samochodzie, aż po spóźnienie na imprezę. W każdym razie zbyt bolesna strata to nie była, bo Omnium Gatherum to nie jest zespół za który dałbym sie pokroić, ale sam koncert z ciekawości może bym zobaczył. W każdym razie przekroczyliśmy bramy klubu w momencie kiedy pojawił się Harakiri on the sky.
To też nie do końca moja bajka, ale koncerty takich kapel mają to do siebie, że na żywo mogą zabrzmieć naprawdę interesująco. Muzycznie było dość klimatycznie, rozbudowane kompozycje, nawet nawet się tego słuchało, ale wkurwiał mnie wokal. Nie był ani wyrazisty, ani jakoś specjalnie przekonujący, taki troche growl, ale ubogi że tak powiem. Mi akurat kładł ich występ po całosci, dlatego ruszyłem ochoczo w kierunku wodopoju by uzupełnić płyny.
Po harakiri halę wypełniła taka tajemnicza muzyka, chórki jakieś , które doskonale budowały klimat nadchodzącego występu. Gdy zgasły światła a muzyka przycichła, zaległa na chwilę cisza, która wraz ze światłami i muzyką wypełniły halę. Primordial to zespół który być może nie jest na szpicy moich zainteresowań, ale od czasu do czasu lubię sobie zapodać ich piosenki na słuchawki. Podchodziłem do tego koncertu z zainteresowaniem, ale tak na chłodno, nie wiedząc właściwie czego się spodziewać. Jaki efekt? Szczerze - całkowite zaskoczenie, ale takie in plus. Muzycy skupieni na swoich instrumentach ale z zaangażowaniem wygrywali swoje partie, natomiast wokal.... Deski sceny to był jego zywioł i rządził nimi niepodzielnie. Z założonym kapturem, makijażem trupa i założoną pętlą szubienicy na szyi sprawiał wrażenie, jakby muzyka go całkowicie pochłonęła. Przypomniał mi sie wokalista Absu jak na niego patrzyłem. Muzycznie było wybornie - wybaczcie że nie rzuce tytułami, bo wiem tylko że grali Coffin ships, ale cała dramaturgia koncertu, wykonanie, klimat, światła, wszystko to sprawiło, że naprawdę można było być zadowolonym. Ja byłem.
No i w końcu gwiazda wieczoru. Długie intro, aż w końcu zaczęło się.... Tradycyjnie od Enchantment. Zespół najbardziej żywiołowy na scenie nie jest, ale zaprezentowali się tego wieczoru naprawdę dobrze. Brzmienie i nagłośnienie ok, Holmes być może i trochę fałszował, ale to akurat jestem mu skłonny wybaczyć. Po wydaniu Obsidian jakoś wróciłem do ich twórczości która jakoś tak zakończyła się na One second i powiem szczerze, ma to swój urok. Wszak Paradise Lost to zespół z którym w pewien sposób dorastałem, więc takie koncerty to dla mnie powrót do przeszłości. Taki Embers fire czy Hallowed land czy As i die zabrzmiały naprawdę dobrze, dwa kawałki z ostatniej, kilka z późniejszych jak tytułowy z Faith divides.... Był nawet One second i Say just words - ten ostatni zawsze mi sie podobał, a na żywo robi na mnie niesamowite wrażenie. Koncert trwał przeszło godzinę i jeśli mam porównać ten występ do ich ostatniego który widziałem w Katowicach, to wydaje mi się, że ten był skupiony bardziej na cięższych kawałkach. W sumie dwa różne koncerty i to też bardzo na plus. A z ciekawostek - w czwartym kawałku jebło im nagłośnienie gitar i słyszeliśmy tylko perkusję i bas.... Mimo kłopotów, dokończyli utwór nie przerywając go. Bardzo dobry występ, ja tam byłem ukontentowany. Jeszcze tylko ciężka droga powrotna i pora położyć się do łózka. Do nastepnego razu.
Warto było się tłuc te 200 kilometrów.