Jakie albumy wzbudziły w Was autentyczny niepokój, na tyle silny, że musieliście natychmiast wyłączyć to bluźniercze, szatańskie ścierwo? Chodzi mi o efekt, jaki wywołuje sama muzyka, a nie np. dodane do niej sample z morderstw (ma coś takiego chyba Cattle Decapitation na jednej płycie, czy Fluids, w które próbowałem się wgryźć ostatnio, ale samej muzyki nie dzierżę). I czy są to albumy, zespoły, czy może konkretne kawałki?
To, co mi przychodzi do głowy, to:
- Portal - Outre
To taki niepokój sączący się powoli. Człowiek słucha, niby nic się nie dzieje, a pod koniec albumu nawet nie zauważa, kiedy przeżuł własnego członka, odciętego uprzednio drewnianą łyżką.
- Khanate
Kawałki Skin Coat i Dead to chyba dla najcięższe wałki, jakie słyszałem. Robi się od nich zimno i ciemno, niezależnie od pory roku, a uśmiech znika z twarzy, niezależnie od tego, co się wydarza.
- Autopsy - Macarbe Eternal / Shitfun
Od Macabre tak naprawdę zażarł mi ten band. Z jednej strony zajebiście mi się to podobało, a z drugiej nie dawałem rady wysłuchać tej płyty do końca. Kawałek Dirty Gore Whore brzmiał tak autentycznie, jakby gość mówił o własnych doświadczeniach.
- Sunn O))) - Black One
- Pissgrave - Suicide Euphoria
- Akhlys - Melinoë
- Terra Tenbebrosa
- Owl - Owl