Tylko znowu pojawia się pytanie: po co? Już ponoć był jakiś incydent, że Władek opierdalał soldatów, że jakąś drogą rakietę, których mało mają, wystrzelili na lotnisko. Poleci jeden śmigłowiec za 15 milionów dolarów, odpali kilka rakiet, powiedzmy, że rozjebie Ukraińcom kawałek szpitala, warzywniak i cysternę z kwasem chlebowym. Na końcu jakiś Ukrainiec tego Aligatora zdejmie z ręcznej wyrzutni. Jaka z tego korzyść dla FR? Na tym Krymie, który niby ruskie "odzyskali" do dzisiaj jest lipa z np. dostępem do wody pitnej czy energii, więc jest pewnie pierdyliard lepszych inwestycji niż rozjebywanie sprzętu za setki milionów dolarów, byle napsuć krwi Ukraińcom. To tak jakbyś powiedział narodowi "ej, wydajmy 20 baniek, żeby oni stracili 100 koła". Nie brzmi jak deal życia, oględnie mówiąc.
W ogóle patrząc na to, jak szybko i kokretnie ruskich pozamiatały sankcje, to wydaje mi się, że wojny w znaczeniu militarnym straciły zupełnie sens. Czołg, samolot czy śmigłowiec za powiedzmy 40 milionów złotych można zdjąć rakietą za pół bańki. A wraz z maszyną - kilku co najmniej żołnierzy, szkolonych za gruby hajs, w przypadku pilotów przez lata. Jednocześnie kilka podpisów pod jakimś papierkiem i nagle np. miliardy dolarów jakiegoś kraju zostają zamrożone. Nie ma to więc żadnego sensu, o ile kraj X nie dysponuje powiedzmy 6-krotną przewagą liczebną i technologiczną nad krajem Y, ale i wtedy jest ryzyko, że koszt sankcji, embarga i odpływu kapitału będzie znacznie przewyższał ew. zysk z wojny.