Jako wierny fan maczety Jasona Voorheesa przypominam sobie po kolei wszystkie części by raz jeszcze zobaczyć jak szlachtuje półnagie lub całkiem nagie dziunie, które dopiero co skończyły się bzykać ze swymi suchoklatesami. Siekiera, młotek, szpikulec do lodu, widły, maczeta, sam już nie wiem co jeszcze Jason miał w łapach i czym usmiercał swoje ofiary. Jednak była jedna część, której nigdy do tej pory nie widziałem...skusiłem się, a raczej zostałem powiedziony na pokuszenie i załączyłem to coś...
Nawet nie będę zdradzał fabuły ani nawet zarysu pomysłu na tego gniota, bo cała fabuła, scenariusz, dialogi czy muzyka, to zwykła parodia tego cyklu. Poprzednia część już była mocno groteskowa, kto widział Jasona przechadzającego się po Manhatanie czy jadącego metrem, wie o czym mówię, ale to własnie tutaj mamy szczyty głupoty. Jesli poprzednia część była filmem klasy 'Z", to w tym przypadku zabrakło mi alfabetu. Ta koszmarna szmira, pełna absurdów, dziur logicznych, bezsensów i debilizmów, nie zasługuje na miano horroru. W sumie parsknąłem śmiechem kilka razy, bo inaczej się nie dało, ale to jeden z nielicznych filmów o ile nie jedyny, na którym zasnąłem. 
Niewyobrażalna kupa gówna. Kloaka. Absolutny upadek. Dno.