
to tak z przymrużeniem oka;)
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
takPlastek pisze:H. P. LovecraftŻycie jest doprawdy ohydne, na domiar złego zaś uchyla niekiedy zasłonę pozorów i odsłania przed nami przebłyski diabolicznej prawdy czyniącej je tysiąckroć ohydniejszym. Nauka, której rewelacje zdążyły już wstrząsnąć nami do głębi, koniec końców przyniesie pewnie zgubę ludzkiemu gatunkowi - o ile rzeczywiście jesteśmy odrębnym gatunkiem - gdyby bowiem świat poznał skrywany przez nią w zanadrzu bezmiar nieodgadnionych zgróz, żaden śmiertelnik nie ostałby się przy zdrowych zmysłach.
Poraża mnie filozoficzna głębia jego pisarstwa. Jest to jednocześnie coś, czego nie jest w stanie wychwycić byle skurwiały obskurant pierdolący bez sensu o rzekomych brakach warsztatowych tego pisarza, o tym, że wszystko było "bluźniercze", "nieopisane" itp. brednie, już dawno zresztą zdyskredytowane przez wszystkich poza, naturalnie, skurwiałym obskurantem.
Robert [...] zabrał mnie po raz pierwszy do sali sekcyjnej. [...] Na widok tej straszliwej
kostnicy - fragmentów kończyn, szczerzących się głów, rozłupanych czaszek, krwawego błota
pod nogami i tej potwornej woni, stad wróbli walczących o kawałki płuc, szczurów
obgryzających po kątach zakrwawione kręgi - poczułem takie obrzydzenie, że wyskoczyłem
przez okno i popędziłem do domu, jak gdyby sama Śmierć z jej upiornym orszakiem siedziała
mi za kołnierzem.
nicram pisze:Antichrist niszczy UaFM w pięć sekund.
Triceratops pisze:szczepic sie mozna na rzadko mutujace i w miare stale genetycznie wirusy, jak gruzlica, krztusiec, blonica czy np koklusz
Jacques Monod - przede wszystkim idol nastoletnich nihilistów, a poza tym laureat Nagrody Nobla z dziedziny fizjologii i medycyny, profesor Sorbony, członek m.in. Towarzystwa Królewskiego w Londynie czy Amerykańskiej Akademii Nauk w Waszyngtonie.Chcielibyśmy być niezbędni, konieczni, włączeni w odwieczny ład świata. Wszystkie religie, prawie wszystkie filozofie, częściowo nawet nauka, świadczą o heroicznym, niestrudzonym wysiłku ludzkości rozpaczliwie zaprzeczającej swojej własnej przypadkowości. (...) Człowiek żyje jak Cygan w całkowitej samotności i radykalnej obcości na brzegach świata, który jest głuchy na jego muzykę, który jest niewrażliwy na jego nadzieje, cierpienia albo występki. Człowiek wie wreszcie, że jest sam w obojętnej niezmierzoności wszechświata, z którego wynurzył się przypadkowo. Nigdzie nie decydowano o jego losie i obowiązkach.
i o Blade Runner 2049Gdzie nie bywać, kogo nie znać? pisze:Idę własnie na nowego Blade Runnera, ale nie dlatego, że jestem fanem starego i znam wszystkie jego piosenki.
Wręcz przeciwnie, nudzi mnie ta pierwsza część, a jak się jeszcze zastanowię to wydaje mi się bardzo głupia.
Bo nie dość, że Ridli Skot wyjął z tego filmu wątek owcy ("Czy androidy śnią o elektrycznych owcach"), który w opowiadaniu był siłą napędową, bo tam Deckard zabijał te androidy, bo kupił prawdziwą owcę za niesamowity hajs i musiał się jakoś wypłacić, a we filmie Harrison Ford zabijał te androidy, bo właściwie chuj wie czemu i to, że robił to z taką pasją i zacięciem można tylko wytłumaczyć tym, że w tej przyszłości bez internetu było tak nudno, że zabijanie Rutgera Hałera było całkiem niezłą opcją na wieczór.
To na dodatek w wersji reżyserskiej Ridli dodał sceny, z których wychodzi, że Deckard był replikantem, co już w ogóle pasuje tej historii jak kurwie miotła.
Teraz pewnie myślicie sobie "Adam, no to po co idziesz na trzygodzinny sequel filmu, za którym nie przepadasz? No i po co o tym piszesz?"
A po co była w Blade Runnerze scena z jednorożcem?
Nie wiadomo.
A z racji, że nie wiadomo to nikt się nie zapyta po co.
To jest ta wielka sztuka.
kto ma prawdę? gdzie obiektywizm? jak żyć?Nowy Blade Runner jest tak wizualnie dopieszczony, że każdy kadr mógłby służyć za zdjęcie, przez to nikt w tym filmie się nie rusza (no bo by spierdolił piękny kadr).
Na drodze "stuningującym wiżualsom" nie stanęły też interesujące postaci, fabuła, akcja czy odrobina dystansu do tematu.
Przez trzy godziny filmu oglądamy, jedne po drugim, symetryczne ujęcia wprowadzające, które po paru minutach przechodzą w scenę dialogu, w którym nikt nie ma nic do powiedzenia.
Ten film tak bardzo nie ciągnie, że główny bohater mógłby na końcu każdej sceny mówić "polećmy teraz gdzie indziej, będzie można strzelić kilka powolnych ujęć z podróbą wangelisa w tle" i fabuła byłaby tak samo angażująca.
To jest jawny przekręt, obliczony na obesrańców prowadzących blogi o filmach, co to myślą, że oni to kino to już całkiem rozgryźli i że koniec końców chodzi tylko o to, żeby film był na tyle nadęty, żeby można było można było się poczuć lepszym od Sebastianów oglądających "Botoks" w sali obok.
O!