Bohdan pisze:Bez przesady, wystarczy włączyć zaraz po niej choćby HYPNOPAZUZU….
Tak zrobię, ale na objawienie nie liczę, bo właśnie to folkowo poetyczne oblicze Tibeta darzylem zawsze największym sentymentem. Nie żadne Nurse With Wound’owe odjazdy. Swoją drogą muszę NWN przewałkować ponownie, bo czuję, że już czas.
Wlasciwie to nie wszystkie folki, ale “the inmost light”, i te quasi-natur-religijne odjazdy
Ale HYPNO jest wbrew pozorom właśnie bardzo "piosenkowe" a nie industrialne, a ostatni C93 jest trochę bez historii, dla mnie sprawia wrażenie dość płytkiej i banalnej kompozycji.
No to wezmę się za to ASAP! Ta nowa wywarła świetne pierwsze wrażenie, a doświadczenie uczy, że z pierwszym wrażeniem to bywa tak na dwa razy... dlatego dobrze wiedzieć jak to odbierasz. Obym się nią cieszył jak najdłużej, bo trafiła do mnie jak nic.
Ta płyta byłaby świetna gdyby Tibet nie darł w niej kopary.On od dawna sprawia wrażenie jakby muzyka mu nie przeszkadzała i generalnie nie szanuje muzyki którą dla niego piszą wspaniali artyści ale mógłby sie czasem zamknać i dać się zatopić w tej muzyce a tak to w zasadzie spoken word.Niestety nie ma nikogo kto by mu to powiedział bo sam sobie dobiera muzyków i w tym trzeba przyznać ma gust.Niestety coraz bardziej już chyba siebie nie słyszy i muzyka gra sobie a on sobie.Z chęcią bym tego posłuchał w wersji instrumentalnej a Tibet niech lepiej zacznie pisać poezje ale w formie książek bo wokalnie działa mi już na nerwy nawet prostej melodii niepotrafi już wymyśleć
Sorry komentarz dotyczył płyty z 2014 r która pomyliła mi się z tą nową.Ja już sie gubię w tych jego płytach które wydaje bez umiaru.Po Aleph at hallucinatoru mountain pobieżnie śledzę to co wydaje bo przynudza niemiłosiernie.
Poprzedni pelny album wszedl mi fantastycznie + rewelacyjny koncert w Halifax, ale nowego jakos kompletnie nie rozumiem. Co go wlacze to zmieniam na ostatni Death In June i od razu weseleje czlowiek.
I dream of colour music,
And the intricacies of the machines that make it possible
Wódz 10 pisze:Poprzedni pelny album wszedl mi fantastycznie + rewelacyjny koncert w Halifax, ale nowego jakos kompletnie nie rozumiem. Co go wlacze to zmieniam na ostatni Death In June i od razu weseleje czlowiek.
a ja mam odwrotnie, Tibet w końcu nagrał najlepszą płytę od czasu epki "Baalstorm, Sing Omega", a z nowym Death in June mam tak, że kompletnie nie pasuje mi ten prymitywizm i wolę ten z "The Rule of Thirds".
Musze to nadrobic, tak jak i inne okolotibetowe projekty z ostatnich 2-3 lat.
Ostatni album mi nie wchodzi - kompletnie mnie nie zaskoczyl. Z kolei towarzyszaca mu EPka to Tibet zapuszczony bardziej w stare dobre dark ambientowe klimaty. Bardziej mi to lezy niz powrot do bezpiecznego, ladnego, acz nadal bezpiecznego folkowania.
I dream of colour music,
And the intricacies of the machines that make it possible
Sorry, zapomniałem. Jeszcze Nature & Organization jest w cipę, pewnie dlatego, że to taki neofolkowy all star band, więc jest tam wszystko to, co w tej scenie fajne.
Nowego Rome nie znaju i się boję.
I fell into the pit of language
and couldn't put myself
out