To jest niczym nie poparte gdybanie i projekcje własnych lęków. Nie rozumiem argumentu o prawach i przywilejach. Jakich to praw niby nabywają i jakim obowiązkom nie podlegają? Żeby sprawę dodatkowo wyprowadzić na prostą, nie mówię o formalizacji (nie używam słowa legalizacja dla jasności) związków tylko homoseksualnych, ale związków partnerskich w ogóle. Dopóki strony związku wyrażają zgodę na taki układ, to ja bym to formalizował. Argument o tym, że "jacyś inni" będą rościć sobie prawa do czegoś tam to mgliste rojenia. Oczywiście należy zachowywać czujność i zdrowy rozsądek. Przytoczę jeszcze raz argument, że w USA identyczna dyskusja toczyła się w latach 60, czy należy zalegalizować w wielu stanach związki międzyrasowe: wytaczano identyczne działa, a przecież dziś wydaje się kuriozalne, że nie mógłbyś się ożenić z Murzynką czy Chinką.Triceratops pisze: Ale tu chodzi przeciez o cos innego, o to, ze jakis margines, bedacy marginesem z racji swojego zboczenia w tym wypadku chce takich samych praw jak normatywny ogol. To taktyka drobnych kroczkow, ktora w efekcie moze doprowadzic do tego, ze nie wazne czy jestes marginesem czy nie, wszak i tak bedziesz mial takie same prawa, przywileje, ale juz obowiazki np nie i to moze sie rozciagnac na rozne dziedziny i zachowania z kazdej dziedziny zycia. No bo jak zboki dostana prawa to dlaczego inni nie?
Takie zachowania od tysiecy lat sa tepione przez naturalne instynkty pierwotnych plemion o czym pisala np Margaret Mead czy Ruth Benedict a nawet Victor Turner ale nam nowoczesnosc staje w poprzek.
Co do homoseksualizmu w róznych kulturach, to nie było żadnej reguły wykluczającej. Bardzo różnie to wyglądało - od akceptacji (np. przysposabianie homoseksualistów jako żon wśród Indian), przez uznanie trzeciej płci (Indie) aż po surowe karanie. Wydaje się, że słuszna jest koncepcja taka, że homoseksualizm to pewne spektrum: ma się tę cechę w mniejszym lub większym natężeniu.