A sumie to dobry pomysł żeby zweryfikować ulubione płyty, czy aby faktycznie do żadnej z nich nie ma się do czego przyczepić. Idziemy i robimy odsiew jak coś...
The Astral Sleep - byłoby idealnie, gdyby nie śmieszny "The Southernmost Voyage", gdzie Edlund sepleni i do tego głosem identycznym jak Grafi z polskiego dubbingu "Gumisiów". Odpada.
6:66 Satan's Child - w sumie "Belly of the Beast" to słabszy numer, "East Indian Devil (Kali's Song)" raczej kiepski, reszta boska ale co z tego skoro oblicze skalane rysami.
Like an Ever Flowing Stream - nic kurwa bym nie zmienił, monument od początku do końca.
Indecent & Obscene - nie ośmielam się nic zarzucić, soczyste brzmienie i granie na drucie kolczastym w "Dreaming in Red" (!!!). Uberkult.
"Unsane, Insane and Mentally Deranged" - no w sumie za mało oryginalne, mimo to niszczy.
Draco Sit Mihi Dux - 100% geniuszu, zostaje.
III - Angst, Självdestruktivitetens Emissarie - ciary ciary ciary.
IV - The Eerie Cold - jw.
V - Halmstad - w sumie to niepotrzebna cała ta sonata księżycowa, i kilka małych potknięć wokalnych "Besvikelsens Dystra Monotoni", więc niestety 9,96/10.
Vol.4 - jak ktoś powie, że "Changes" to zastrzelę.
Force of Habit - wkurwiają mnie covery TRS i Elvisa Costello, więc sorry Winetou, nie tym razem.
Ancient Black Earth - w sumie już za same te fantastyczne wczesnovincentowskie wokale nie powinienem analizować dalej, ale analizowałem i winy w Amerykanach nie znalazłem. Maks skali.
Written in Waters - tuza nie do ruszenia.
Carheart - zajebisty album, ale nie ukrywam że dużo bardziej podoba mi się powyższe oblicze Czrala, więc nara.
Kronet Til Konge/Plaguewielder/Oddech Wymarłych Światów/World Downfall/World ov Worms/Rising/Danteferno - było bardzo blisko chociaż to w sumie mocne dziewiątki są, ale nie mam przekonania do najwyższej noty.
Altars of Madness/Blessed are the Sick/Domination - nawet mi tu głupio coś argumentować, ale ani sekundy bym nie usunął.
"Something Wicked" - zbyt mocny sentyment, nie potrafię ocenić.
Ticket to Mayhem - nie ma chuja we wsi, płyta uniwersalna, najlepsze sraszowe napierdalatory i najbardziej hiciarska ballada thrashowa IMHO lepsza nawet od "(Wecome Home) Sanitarium".
Melissa - wolę dwójkę dużo bardziej.
Don't Break the Oath - niby 10/10 ale generalni dostało im się parę razy od duetu Beavis&Butt-Head, więc opierając się o te autorytety nie daję do listy
Blood Inside - ani pisnę.
La Masquarade Infernale - w sumie to perka mogłaby być lepiej nagrana bo się zlewa, ale to detal - zostaje.
Ugra - Karma - totalo perfekto absoluto.
Dark Endless - absoluto perfecto totalo.
Hammerheart/Twilight of the Idols/Blood on Ice - nie doszukałem się niczego.
Heroes - otwieracz jednak za bardzo mnie wpienia.
Let's Dance - tu z kolei zamykacz.
Low - pięknie pięknie pięknie bez najmniejszych usterek.
The Fragile - niestety obok genialnych numerów znajdzie się kilka wypełniaczy, dychy nie będzie.
Killing Machine - nie wiem, może beznadziejna okładka?
Incipit Satan - przetrwało test wzorowo.
Burzum - outro niepotrzebne, a CTPOSIANG było w lepszej wersji demo.
Det Som Engang Var - w sumie tylko tyle że za dużo przerywników a za mało właściwych utwórów.
Hvis Lyset Tar Oss/Filosofem - płyty życia.
Wolf's Lair Abyss - jw.
Silence is Sexy - ze 3/4 albumu przyjmuję orgiastycznie, ale końcowo zaczyna przynudzać, więc ideał żaden.
Blood Must Be Shed - Ihsahn jednak zarżnął parapetami ostatni numer.
Things to Make and Do - dwa megagówna się tu zabłąkały.
Severed Survival - za długo to męczyłem żebym teraz miał wywalać z listy.
Source of Origin - trąci niestety wioską czasem, choć uwielbiam.
The Rack/Last One on Earth/The Key/Clandestine - doskonałe w każdym calu.
... uffffff, nawet nie myślę co jeszcze. Wygrywa Szwecja.