BIG BLACK - Atomizer [1986]
[Touch and Go]
Miało być o czymś mało znanym i mało oczywistym. Z kilku postów wnioskuję, że jedna z najważniejszych undergroundowych kapel lat 80-tych może jakimś cudem wpasować się w powyższy opis. "Atomizer" to pierwszy długograj potwora zwanego Big Black – zespołu założonego przez
Steve’a Albiniego, człowieka-instytucji, który zasłynął dzięki bezkompromisowemu podejściu twórczości muzycznej, co oznaczało wyparcie się powszechnie funkcjonujących zasad rynku muzycznego, odlanie się na wielkie wytwórnie, wypięcie tyłka na ogólnie przyjęte metody promocji i wszystkie prawidła, zgodnie z którymi każdy (poza członkami kapeli) wie lepiej, co jest dobre dla zespołu i jego muzyki. Jednym słowem punkowa ideologia Do It Yourself stała się drogowskazem towarzyszącym wszystkim poczynaniom bohaterów tej recenzji. Członkowie Big Black nigdy nie zamierzali zbijać wielkiej kasy na swojej działalności, a sam Albini wyraził zadowolenie, że rozeszli się zanim zespół stał się zbyt wielki. Oczywiście sprzeciw wobec merkantylnych wzorców postępowania nie jest jedyną rzeczą, która rozsławiła imię Albiniego. Jest on również inżynierem dźwięku, dziennikarzem muzycznym, był też członkiem noise-rockowych załóg, takich jak
Shellac,
Rapeman i
Flour.
Wracając jednak do Atomizer, trzeba sobie jasno powiedzieć, że muzyka zawarta na tym krążku, mimo 24 lat na karku nie straciła wiele na swojej intensywności. Pomyśleć, jak to brzmiało wtedy, w 1986 roku – całą z pewnością był to najbardziej brutalny i odczłowieczony kawałek punk-rocka, który jedyną konkurencję mógł mieć w przeżywającej rozkwit scenie industrialnej. Z kolei z szufladki metalowej w szranki mógł stanąć chyba tylko Slayer, którego "Reign in Blood" miał przewrócić ekstremalne granie do góry nogami, ale to dopiero w październiku, czyli 10 miesięcy później.
Brzmienie tego krążka, moim skromnym zdaniem, to wartość sama w sobie. Jest surowe, nieokrzesane, wręcz industrialne – to właśnie ten rodzaj zgiełku, który stanowi esencję każdego ekstremalnego rocka, bez żadnych nakładek, upiększeń, bez kombinowania, zamiast tego dostajemy masę dziwnych wtrąceń, różnego rodzaju przeszkadzajek. Większość utworów oparta jest na prostym, nieco monotonnym rytmie uzupełnianym przez zimne gitary z fenomenalnym metalicznym pogłosem – jest w tym także odrobina nowofalowego brzmienia. Powiedziałbym, że te dźwięki są psychologicznie denotatywne – same przez się opowiadają historię, która oczywiście współgra z zawartością tekstową albumu. Skoro już jesteśmy przy lirykach, to są one materiałem na osobne opracowanie, stanowią bowiem przekrój przez niepokoje i patologie Stanów Zjednoczonych – z tej perspektywy są pisane chociaż podobne rzeczy mogą wydarzyć się właściwie wszędzie. Otwierający
Jordan, Minnesota to nawiązanie do głośnego skandalu z 1983 r., który dotyczył znacznej grupy dorosłych mieszkańców tytułowego miasta oskarżonych o molestowanie seksualne nieletnich i dziecięcą pornografię. Dalej wcale nie jest weselej, mamy tu bowiem korupcję, przemoc domową, sadyzm itp. Absolutnie powalającym trackiem jest
Kerosene – opowieść o przerażającej nudzie wypełniającej życie mieszkańca prowincjonalnego amerykańskiego miasteczka. Poczucie pustki i beznadziei wręcz wylewa się z kolejnych wersów, podobnych do siebie, jak każdy kolejny dzień w Kerosene i powtarzanych do upadłego, jak jakaś mantra. Natomiast jeśli chodzi o muzykę, to można chyba ten utwór potraktować jako ogniwo w prostej linii łączące formę zapoczątkowaną przez Killing Joke z bezlitosnym łomotem debiutu Sonic Violence. "Atomizer" to w pewnym sensie zapowiedź całego nurtu industrialnego metalu, który zdobył taką popularność na przełomie lat 80. i 90. Bezpośredni wpływ Big Black da się przecież wyczuć w muzyce takich kapel jak
Head of David,
Godflesh,
Cable Regime, czy z drugiej strony w noise-rocku granym przez
Helmet,
The Jesus Lizard (co w sumie nie powinno dziwić, skoro David Sims grał na basie w Rapeman z Albinim) etc. Oczywiście nie oni jedni oddziaływali na te nurty, generalnie jednak, gdyby nie Big Black cała scena post-hardcore/noise-rock/industrial-rock wyglądałaby chyba nieco inaczej.