Uuuuuuuuuuuuuch, co za płytka, od wczorajszego wieczora nic innego nie słucham.
Szczerze mówiąc w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że będzie aż tak świeża. To już nie jest nieludzki, maszynowy atak na najniższych częstotliwościach (to apokalypsa na całego - przyp. red.). Dołożenie żywych bębnów zrobiło z tego jakiś zmutowany, biotechnologiczny konstrukt o równej zawartości mięsa i maszyny.
Mamy album różnorodny, wielowymiarowy, nie tak minimalistyczny jak poprzednie a jednocześnie dalej jest to 100% Scorn w Scorn. Mam wrażenie, że Harris zdał sobie sprawę z tego, że od Logghi Barogghi mniej lub bardziej, ale względnie konsekwentnie stylistycznie wpierdalał własny ogon (takie są fakty i nie zmienią tego nawet najdoskonalsze płyty). Może chciał czegoś nowego, może coś innego, ale prawda jest taka że jest to najlepszy Scorn od czasu Plan B, a kto wie czy nie od Evanescence.
Zakup obowiązkowy
