No jednak polecam posłuchać trochę dłużej, na pewno nie jest to nudne granie ani tak bardzo odległe od Lateralusa (Pneuma). Oczywiście nie jest to płyta na miarę Ænima albo wspomnianej Lataralus ale myślę, że z czasem tylko zyska. Ja jestem bardzo zadowolony - jak słucham tych znajomych podziałów rytmicznych to morda mi się sama cieszy.Wuja pisze:Już się tak nie buzuj bo ci żyłka pęknie.thespectator pisze:Uwielbiam takie pierdolenie bez pokrycia. Czemu niepotrzebna?Wuja pisze:Jako, że definitywne opinie najlepsze są po 1-szym odsłuchu, oto moja - zupełnie niepotrzebna ta płyta.
Niepotrzebne bo nudne to, rozwleczone i rozmienia na drobne ich wcześniejszą twórczość.
Bardziej niż dopracowany produkt brzmi jak jam session zblazowanych kolesi po 50-stce którzy nagrali cokolwiek byle tylko mieć pretekst do grania kolejnych tras. Przecież nawet brzmienie tutaj kuleje.
I żeby była jasność, na koncercie w Krakowie bawiłem się świetnie.
Tool - 10,000 days
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
-
- zaczyna szaleć
- Posty: 221
- Rejestracja: 08-06-2015, 17:40
Re: Tool - 10,000 days
- vicek
- zahartowany metalizator
- Posty: 4648
- Rejestracja: 26-10-2011, 19:49
- Lokalizacja: dolinki
Re: Tool - 10,000 days
gówno , nuda w chuj , zero agresji
- Gunman
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1712
- Rejestracja: 13-07-2012, 20:23
Re: Tool - 10,000 days
Dlatego jest w dziale "muzyka niemetalowa". Po chuj agresja?
-
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 8389
- Rejestracja: 07-06-2009, 16:29
Re: Tool - 10,000 days
nie ma to jak recenzje na gorąco po szybkim zdarciu 320 bdb !
If any man should attempt to criticize Braun's actions, he should be thoroughly patronized for his obviously Jewish behavior
- vicek
- zahartowany metalizator
- Posty: 4648
- Rejestracja: 26-10-2011, 19:49
- Lokalizacja: dolinki
Re: Tool - 10,000 days
zaraz posłuchamGunman pisze:Dlatego jest w dziale "muzyka niemetalowa". Po chuj agresja?
-
- postuje jak opętany!
- Posty: 412
- Rejestracja: 15-10-2012, 21:44
Re: Tool - 10,000 days
Jest już .flac[V] pisze:nie ma to jak recenzje na gorąco po szybkim zdarciu 320 bdb !
I didn't hear voices. It was a conscious decision on my part.
- Gunman
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1712
- Rejestracja: 13-07-2012, 20:23
Re: Tool - 10,000 days
Dajcie line
- maciek z klanu
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 11725
- Rejestracja: 23-12-2008, 22:34
Re: Tool - 10,000 days
Kurwa jak już słyszę to pierdolenie o jakości 320 to mi się słabo robi. Wuja pisze że nudne i popłuczyny po dorobku starszych nagrań to godzin mu że KOMPOZYCJE są nudne jak gówno. Lepsze brzmienie wg niego chyba nic nie zmieni. Narzekał na brzmienie ale przede wszystkim pisał o kompozycjach..[V] pisze:nie ma to jak recenzje na gorąco po szybkim zdarciu 320 bdb !
Jestem Maciek, szukam klanu.Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo
- nicram
- Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
- Posty: 12685
- Rejestracja: 13-04-2011, 18:53
- Lokalizacja: Litzmannstadt
Re: Tool - 10,000 days
Mnie także jeżeli łaska. :-)Gunman pisze:Dajcie line
all the monsters will break your heart
- vicek
- zahartowany metalizator
- Posty: 4648
- Rejestracja: 26-10-2011, 19:49
- Lokalizacja: dolinki
Re: Tool - 10,000 days
Get metalnicram pisze:Mnie także jeżeli łaska. :-)Gunman pisze:Dajcie line
- TheDude
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 7143
- Rejestracja: 23-03-2011, 00:43
Re: Tool - 10,000 days
Programik Soulseek i po krzyku.
- Phren
- rozkręca się
- Posty: 80
- Rejestracja: 08-01-2016, 02:02
Re: Tool - 10,000 days
Jest dobrze.
- Anzhelmoo
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1359
- Rejestracja: 19-03-2017, 08:51
Re: Tool - 10,000 days
Bardzo dobry album, polecam. Jest inny niż wszystko inne od nich, mało przystępny, mało przebojowy, momentami sprawia nawet wrażenie, że zagrywki nie trzymają się kupy. Wraz z kolejnymi odsłuchami to wszystko zanika. Zauważyłem to na podstawie Descending, który w wersji live brzmiał mi jak niedorobione demo - wersja studyjna niczym się nie różni, a już nic bym jej nie zmienił. Trochę czuję niedosyt - 3 utwory już bdb znałem bo mieliłem live, jeden to taki dłuższy przerywnik, no i zostają 3 zupełnie nowe utwory. Najbardziej wyróżnia się chyba Pneuma. Culling natomiast przywołuje ducha Wings for Marie, zaś 7empest chyba najszybszy i najżwawszy. Styl riffowania ogólnie bliski temu z 10 000 Days, ale cała reszta moim zdaniem w kierunku Lateralusa. Warto było czekać, ale myślę, że taki album mogli wydać szybciej, niż po 13 latach :D To takie pierwsze wrażenia. Czuję, że dużo osób może mieć o ten krążę ból tyłka, bo choć inny, nie stanowi jakiejś rewolucji i skoku w kosmos, jak swego czasu Lateralus.
Często jest tak...że nie, a potem coraz częściej jest tak...że nie, a potem zwykle jest tak...że nie. I potem zostaje już samo nie.
- vicek
- zahartowany metalizator
- Posty: 4648
- Rejestracja: 26-10-2011, 19:49
- Lokalizacja: dolinki
Re: Tool - 10,000 days
A teraz na serio ,kupa roku ... Nie ma utworów na miarę schism , parabola , męczenie były , zero krzyku .
Kompozycje sprawiają wrażenie długiego intra, które za chwile ma doprowadzić do wielkiego wytrysku, który jednak nigdy nie nadejdzie.
Kompozycje sprawiają wrażenie długiego intra, które za chwile ma doprowadzić do wielkiego wytrysku, który jednak nigdy nie nadejdzie.
Re: Tool - 10,000 days
Mądrze prawisz.vicek pisze:A teraz na serio ,kupa roku ... Nie ma utworów na miarę schism , parabola , męczenie były , zero krzyku .
Kompozycje sprawiają wrażenie długiego intra, które za chwile ma doprowadzić do wielkiego wytrysku, który jednak nigdy nie nadejdzie.
- Lord Gorloj
- w mackach Zła
- Posty: 764
- Rejestracja: 20-12-2018, 15:54
Re: Tool - 10,000 days
Zabawnie to brzmi jeśli wziąć pod uwagę, że to ich najdłuższy album i łącznie prawie półtorej godziny muzyki :DAnzhelmoo pisze:Trochę czuję niedosyt - 3 utwory już bdb znałem bo mieliłem live, jeden to taki dłuższy przerywnik, no i zostają 3 zupełnie nowe utwory.
Ale ja też mam niedosyt i to jest bardzo dobry objaw, bo nagrac tak długi album, który pozostawia wrażenie niedosytu a nie przesytu - to się rzadko zdarza.
Oceny się nie podejmuję, bo przesłuchałem tylko dwa razy (łóżko, słuchawki, pełne skupienie) i w przeciwieństwie do ułomów pokroju Vicka albo Wuji jestem niezdolny do wydawania sądów po dwóch pobieżnych odsłuchach. Ale:
- muzycznie jest w stronę 10,000 Days (tej spokojniejszej części - Intension, Right in Two, Wings For Marie), za to konceptualnie pod Lateralus. I dobrze, bo 10,000 Days była w zasadzie zbiorem piosenek a nie albumem koncepcyjnym, na czym sporo IMO traciła. Tutaj słychać wyraźnie, że album stanowi całość. W jakimś wywiadzie Danny Carey mówił, że chciał, żeby na płycie w ogóle znalazł się tylko jeden utwór długi na 80 minut i IMO coś w tym kurwa jest, bo faktycznie słucha się Fear Inoculum jak jednej, ogromnej kompozycji z przemyślaną, wewnętrzną dynamiką.
- klimat jest mocno jesienny, smutny, do tego dochodzi raczej niewesoła tematyka. Widzę to jak kontynuację Lateralus, z tym, że na Lateralus była afirmacja porządku wszechświata i zachwyt matematyczną organizacją wszystkich aspektów życia, od dojrzewania, po budowę galaktyk, a na Fear Inoculum jest "odkrycie", że człowiek mimo wszystko jest śmiertelny, rzeczy przemijają i to nie jest fajne, chociaż można (należy?) próbować wycisnąć z siebie tyle, ile się da. Wszystko podane w odpowiednio psychodelicznym sosie.
- W ogóle mam wrażenie, że nagrali album trochę o samych sobie. Zamiast starać się przekraczać Rubikon i odkrywać nowe lądy, nagrali płytę o tym, że starość nie radość, że presja przytłacza, że dzieci, odpowiedzialność, że w świecie chujowo, że lęki egzystencjalne i do tego jeszcze fani wymagają nie wiadomo czego od grupy podstarzałych pancuro-hipisów, którzy mają na głowie masę innych spraw niż zadowalanie wygłodzonych kretynów. Czyli zamiast silić się nie wiadomo na co, wzięli to, co im najwyraźniej w duszy gra i zrobili o tym płytę. Świetny pomysł - mam wrażenie, że ten album jest bardzo szczery, niewymuszony (wbrew temu, co możnaby o nim myśleć na podstawie tego, jak powstawał).
Wiem, że zaraz przyjdzie jakiś niedojebany Wacław i będzie się śmiał, że dorabiam ideologię do nudnej, rozwleczonej płyty, w której nic nie ma. Chuj ci w ryj. Tu nie trzeba żadnych zaawansowanych egzegez, wystarczy chwile posłuchać i interpretować jak normalny, rozgarnięty człowiek, zamiast chłonąć jak jamochłon Vicek i narzekać że nie ma agresji.
- studyjne wersje Invincible i Descending są znakomite. Na żywo mi się nie podobały, a tu wszystko gra i to bardzo. Oba numery są bardzo dobre, nie wiem, który bardziej. Wygląda na to, że ten materiał jest wybitnie niekoncertowy i to oprawa im robiła krzywdę.
- album jest IMO zdecydowanie introspekcyjny, nie do słuchania w tle, nie do słuchania na koncercie. Walnąć się w słuchawkach na łóżku i słuchać- inaczej zbyt wiele rzeczy poginie. Brak przebojowości i oczywistości notuję na plus. Nikt tu się do nikogo nie mizdrzy. Podejrzewam, że wiele osób się przez to odbije, ale to było do przewidzenia.
- 7empest brzmi jak synteza całego Toola, jedyny numer, który brzmi "po staremu" i słychać w nim echa poprzednich płyt, włącznie z Undertow. Czyli jak chcą, to mogą! Gdyby jednak cały album taki był, to wcale nie wiem, czy by było dobrze.
I fell into the pit of language
and couldn't put myself
out
and couldn't put myself
out
- Lord Gorloj
- w mackach Zła
- Posty: 764
- Rejestracja: 20-12-2018, 15:54
Re: Tool - 10,000 days
A i wymyśliłem, misie kolorowe, o co chodzi z tym wydaniem z ekranikiem. Otóż, moje wy kochane downy, wyobraźcie sobie dwa światy. Dawny, w którym płyty wydawano uczciwie na CD, a filmy byłyu uczciwie w kinach albo na kasetach VHS. A teraz jak se kupisz DVD, to tam masa bajerów, menu, ekran, muzyka, grafiki, niepublikowane sceny i chuj wie co jeszcze, a sam film (koncert) to tylko jedna z opcji do wyboru. Jednocześnie jest to elektroniczne i jakieś takie nieprawdziwe, wirtualne. Forma przerasta treść, a jednocześnie nie jest ważna, bo kto tak naprawdę się tym przejmuje, że na DVD masz masę bajerów, skoro tak naprawdę chcesz tylko obejrzeć kurwa film czy tam koncert, a bonusy do klasycznych albumów (i całe płyty niepublikowanych take'ów) nikogo kurwa nie obchodzą?
W fizycznym wydaniu Fear Inoculum macie syntezę. Dostajesz płytę. Otwierasz ją i otwiera ci się kurwa MENU jak w DVD - jeden panel z lewej, drugi z prawej, a po środku ekranik na którym coś sobie błyska i gra muzyka. Możesz wyjąc książeczkę i poglądać uważnie obrazki, słyuchając przy tym dźwięków menu, możesz pomacać wydanie albo wyjąc płytę i wsadzić ją do odtwarzacza. Możesz - i to jest sedno - zachwycać się wydaniem fizycznym, a możesz posłuchać płyty, ale nie jedno i drugie, bo odbiór fizycznego wydania uniemożliwia słuchanie płyty. Opakowanie odbierasz osobno, tak jak menu wyświetlające się na ekranie telewizora po załączeniu DVD. Ale... czy to o to chodzi w słuchaniu muzyki? Przecież opakowanie jest piękne, a płyta wciśnięta na odwal w kopertę, czyli w zasadzie muzyka jest w tym wydaniu już nie tak istotna.
Tu jest ta typowa dla Toola nieoczywistość i pytanie: co jest ważniejsze? Wydanie czy muzyka? Oprawa czy dźwięki? Streaming czy kupowanie CD? I nie da się powiedzieć, że jedno i albo drugie, bo jedno i drugie jest doskonale dopracowane. Jeśli kupisz digi Fear Inoculum, to dostaniesz przemyślany, dopracowany produkt, a nie jakieś gówno, nic z tych rzeczy. Więc zostaje to, co było już dawno temu w Third Eye: think for yourself.
Możliwe, że jednak sobie to limitowane digi sprawię, ale trochę czasu musi minąć, bo jeszcze nie wiem, czy mi się sama muzyka na tyle podoba. Możliwe, że właśnie dlatego go sobie nie sprawię - bo szkoda mi trzystu złotych na coś, co w zasadzie samym swoim istnieniem kwestionuje zasadność zakupu. A jednocześnie kusi :d
W fizycznym wydaniu Fear Inoculum macie syntezę. Dostajesz płytę. Otwierasz ją i otwiera ci się kurwa MENU jak w DVD - jeden panel z lewej, drugi z prawej, a po środku ekranik na którym coś sobie błyska i gra muzyka. Możesz wyjąc książeczkę i poglądać uważnie obrazki, słyuchając przy tym dźwięków menu, możesz pomacać wydanie albo wyjąc płytę i wsadzić ją do odtwarzacza. Możesz - i to jest sedno - zachwycać się wydaniem fizycznym, a możesz posłuchać płyty, ale nie jedno i drugie, bo odbiór fizycznego wydania uniemożliwia słuchanie płyty. Opakowanie odbierasz osobno, tak jak menu wyświetlające się na ekranie telewizora po załączeniu DVD. Ale... czy to o to chodzi w słuchaniu muzyki? Przecież opakowanie jest piękne, a płyta wciśnięta na odwal w kopertę, czyli w zasadzie muzyka jest w tym wydaniu już nie tak istotna.
Tu jest ta typowa dla Toola nieoczywistość i pytanie: co jest ważniejsze? Wydanie czy muzyka? Oprawa czy dźwięki? Streaming czy kupowanie CD? I nie da się powiedzieć, że jedno i albo drugie, bo jedno i drugie jest doskonale dopracowane. Jeśli kupisz digi Fear Inoculum, to dostaniesz przemyślany, dopracowany produkt, a nie jakieś gówno, nic z tych rzeczy. Więc zostaje to, co było już dawno temu w Third Eye: think for yourself.
Możliwe, że jednak sobie to limitowane digi sprawię, ale trochę czasu musi minąć, bo jeszcze nie wiem, czy mi się sama muzyka na tyle podoba. Możliwe, że właśnie dlatego go sobie nie sprawię - bo szkoda mi trzystu złotych na coś, co w zasadzie samym swoim istnieniem kwestionuje zasadność zakupu. A jednocześnie kusi :d
I fell into the pit of language
and couldn't put myself
out
and couldn't put myself
out
-
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 8389
- Rejestracja: 07-06-2009, 16:29
Re: Tool - 10,000 days
Czuje się jeszcze bardziej zachęcony. A ludzie którzy już postawili na nich krzyżyk i ogłosili wielki upadek dzień po tym jak płyta wyciekla to... na widły i wiadomo gdzie.Lord Gorloj pisze:Zabawnie to brzmi jeśli wziąć pod uwagę, że to ich najdłuższy album i łącznie prawie półtorej godziny muzyki :DAnzhelmoo pisze:Trochę czuję niedosyt - 3 utwory już bdb znałem bo mieliłem live, jeden to taki dłuższy przerywnik, no i zostają 3 zupełnie nowe utwory.
Ale ja też mam niedosyt i to jest bardzo dobry objaw, bo nagrac tak długi album, który pozostawia wrażenie niedosytu a nie przesytu - to się rzadko zdarza.
Oceny się nie podejmuję, bo przesłuchałem tylko dwa razy (łóżko, słuchawki, pełne skupienie) i w przeciwieństwie do ułomów pokroju Vicka albo Wuji jestem niezdolny do wydawania sądów po dwóch pobieżnych odsłuchach. Ale:
- muzycznie jest w stronę 10,000 Days (tej spokojniejszej części - Intension, Right in Two, Wings For Marie), za to konceptualnie pod Lateralus. I dobrze, bo 10,000 Days była w zasadzie zbiorem piosenek a nie albumem koncepcyjnym, na czym sporo IMO traciła. Tutaj słychać wyraźnie, że album stanowi całość. W jakimś wywiadzie Danny Carey mówił, że chciał, żeby na płycie w ogóle znalazł się tylko jeden utwór długi na 80 minut i IMO coś w tym kurwa jest, bo faktycznie słucha się Fear Inoculum jak jednej, ogromnej kompozycji z przemyślaną, wewnętrzną dynamiką.
- klimat jest mocno jesienny, smutny, do tego dochodzi raczej niewesoła tematyka. Widzę to jak kontynuację Lateralus, z tym, że na Lateralus była afirmacja porządku wszechświata i zachwyt matematyczną organizacją wszystkich aspektów życia, od dojrzewania, po budowę galaktyk, a na Fear Inoculum jest "odkrycie", że człowiek mimo wszystko jest śmiertelny, rzeczy przemijają i to nie jest fajne, chociaż można (należy?) próbować wycisnąć z siebie tyle, ile się da. Wszystko podane w odpowiednio psychodelicznym sosie.
- W ogóle mam wrażenie, że nagrali album trochę o samych sobie. Zamiast starać się przekraczać Rubikon i odkrywać nowe lądy, nagrali płytę o tym, że starość nie radość, że presja przytłacza, że dzieci, odpowiedzialność, że w świecie chujowo, że lęki egzystencjalne i do tego jeszcze fani wymagają nie wiadomo czego od grupy podstarzałych pancuro-hipisów, którzy mają na głowie masę innych spraw niż zadowalanie wygłodzonych kretynów. Czyli zamiast silić się nie wiadomo na co, wzięli to, co im najwyraźniej w duszy gra i zrobili o tym płytę. Świetny pomysł - mam wrażenie, że ten album jest bardzo szczery, niewymuszony (wbrew temu, co możnaby o nim myśleć na podstawie tego, jak powstawał).
Wiem, że zaraz przyjdzie jakiś niedojebany Wacław i będzie się śmiał, że dorabiam ideologię do nudnej, rozwleczonej płyty, w której nic nie ma. Chuj ci w ryj. Tu nie trzeba żadnych zaawansowanych egzegez, wystarczy chwile posłuchać i interpretować jak normalny, rozgarnięty człowiek, zamiast chłonąć jak jamochłon Vicek i narzekać że nie ma agresji.
- studyjne wersje Invincible i Descending są znakomite. Na żywo mi się nie podobały, a tu wszystko gra i to bardzo. Oba numery są bardzo dobre, nie wiem, który bardziej. Wygląda na to, że ten materiał jest wybitnie niekoncertowy i to oprawa im robiła krzywdę.
- album jest IMO zdecydowanie introspekcyjny, nie do słuchania w tle, nie do słuchania na koncercie. Walnąć się w słuchawkach na łóżku i słuchać- inaczej zbyt wiele rzeczy poginie. Brak przebojowości i oczywistości notuję na plus. Nikt tu się do nikogo nie mizdrzy. Podejrzewam, że wiele osób się przez to odbije, ale to było do przewidzenia.
- 7empest brzmi jak synteza całego Toola, jedyny numer, który brzmi "po staremu" i słychać w nim echa poprzednich płyt, włącznie z Undertow. Czyli jak chcą, to mogą! Gdyby jednak cały album taki był, to wcale nie wiem, czy by było dobrze.
If any man should attempt to criticize Braun's actions, he should be thoroughly patronized for his obviously Jewish behavior
- Skaut
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 7410
- Rejestracja: 27-03-2004, 13:19
Ciężko mi się na razie odnieść do całości, ale powiem jedno, bardzo niekomercyjna płyta. Niby chwytliwa, ale w zupełnie inny sposób. Niby spokojniej, ale nadal czuć tę matematyczną precyzję. Niby bez fajerwerków, ale jednak sporo ciekawych zagrywek poupychanych. Potrafią nadal budować napięcie. Wygląda to na typowy slow burner i trzeba będzie o wiele więcej czasu z tą płytą spędzić niż z poprzednimi. Nie mam faworyta jeszcze, bo jest tak jak Gorloj pisze, słucha się tego jak jednego utworu. Z jednej strony brzmi jak kontynuacja świetnego 10000 days z drugiej piękny jest ten przerywnik w postaci "Chocolate Chip Trip". Słucham dalej.
Coś tam było! Człowiek!
- Sgt. Barnes
- zahartowany metalizator
- Posty: 6223
- Rejestracja: 13-07-2012, 07:37
Re: Tool - 10,000 days
https://www.terazmuzyka.pl/teksty/czyta ... enzja.html" onclick="window.open(this.href);return false;
Prawdziwy mężczyzna powinien być...ogolony i ciut, ciut pijany.
Bolesław Wieniawa-Długoszowski.
Bolesław Wieniawa-Długoszowski.