18-12-2008, 19:31
ok, abstrahując od tematyki majonezowo-kulinarnej, skupię się na nowym Virus, bowiem przesłuchałem "The Black Flux" już na tyle , że mogę wydać jakąś sensowną opinię. Pierwsze i dość oczywiste co się rzuca w uszy to Voivodowa motoryka. Sam Czral zresztą w wywiadach to potwierdza, ale o ile przy energetyce Voivod jestem w stanie bić pokłony, tak tutaj ta powolna transowość momentami usypia. Ja rozumiem ten twórczy ascetyzm, co więcej, dzięki temu płyta jest nad wyraz spójna, ale zdecydowanie wolę te małe smaczki, które łatwo dało się wychwycić przy "Carheart". Tutaj tego brakuje. Brakuje także jakiegoś naprawdę mocnego akcentu, riffu, który wwierciłby się w zwoje mózgowe, jak to było dla przykładu w "Be Elevator" z poprzedniej płyty (no, może "Lost Peacocks" się trochę wyróżnia). Dodatkowo, jak już wspominałem w poprzednim poście, drażni nachalna "dostojność" wokalistyczna. W każdym utworze to samo, aż do zarzygania. Zaletą z pewnością jest, jak ktoś już słusznie wcześniej zauważył, "archaiczne" i surowe brzmienie albumu. Podsumowując, mocne 7/10.
Coś tam było! Człowiek!