
Tak sobie wykopałem album z przed lat.Album raczej zlewany i traktowany po macoszemu.Czy słusznie?Chyba jednak nie.Owszem znalazło sie tam kilka ewidentnych zamulaczy i utworów ewidentnie słabych i męczących ale z drugiej strony wręcz kocham 'przebojowe" i zadziorne addiction king,zajebiście "zaśpiewane" the supreme god czy utwór tytułowy z obezwładniajacym soundem gitar i majaczącym w tle wokalistą.Zupełnie jakby po jakiejś ostro zakrapianej libacji chwycili za instrumenty i nagrywali wszystko jak leci.Bardzo mi odpowiada ta olewcza postawa,mimo ze płyta jest nierówna i bardzo dobre utwory sąsiadują z kompletnie nieudanymi do dziś wracam do tej pozycji często.
A co wy myślicie o tym okresie w twórczości szwedów?