Evangelist
Wywiad przeprowadził Paweł Palica
Krakowska formacja Evangelist w ubiegłym roku przyniosła Dobrą Nowinę: objawił się otóż w Polsce zespół parający się klasycznym, epickim doom metalem. Surmy anielskie zagrały, gorejący krzew dał cudowny znak, a "In Partibus Infiedlium" ciałem się stało. I poszli ewangeliści między narody świata słowo Pańskie głosić. O tajemnicach wiary rozmawiamy z jednym z nich.Witaj... no właśnie, w zasadzie kto? Zdecydowaliście się otoczyć Evangelist nimbem tajemniczości, anonimowości, co w świecie doom metalu nie jest powszechną praktyką. Dlaczego? Rozumiem, że to w pełni świadomy wybór?
Cześć, Paweł. Pewnie, że to świadomy wybór. Jest to manifest naszego stosunku do tego, co się dzieje obecnie w metalowym światku, czyli idiotycznej obsesji na punkcie promocji facjat grajków, fasadowego "profesjonalizmu" i przykrywania sedna grania całą masą idiotyzmów w stylu raportów ze studia, czy sesji fotograficznych co 3 tygodnie. Niesie to ze sobą również walory użytkowe, czyli tzw. "święty spokój" i możliwość całkowitego skupienia się na muzyce. Bądźmy szczerzy, kogo obchodzi, kto gra w podziemnej kapeli, poza samymi muzykami z kółka wzajemnej adoracji i ich znajomymi?
Rzeczą równie dla Evangelist charakterystyczną jak anonimowość jest religijny entourage, nad którym, jak sądzę, warto się pochylić na dłużej. Sama nazwa zespołu sugeruje, że macie do przekazania odbiorcy swego rodzaju "dobrą nowinę". Jakie światło pod strzechy niesiecie? W końcu nawet tytuł płyty podpowiada, że pielgrzymka prowadzi przez krainę niewiernych.
Zespoły, które nie mają nic do przekazania, powinny zrobić wszystkim przysługę: rozwiązać się, sprzedać instrumenty, kupić kije i zająć się wędkowaniem. Jesteśmy w kraju niewiernych, czy to patrząc pod kątem doom metalu, czy ogólnie szczerego, prawdziwego grania prosto z flaków. Zespoły powinny być introwertyczne i szukać muzyki w sobie i chemii pomiędzy muzykami, a nie zajmować się szukaniem menadżerów i innymi bzdurami. Odwróćcie się od złotego cielca pozerstwa i pseudopopularności, bo jak Mojżesz wróci z góry Synaj z tablicami, to lepiej, żebyście się okazali synami Lewiego hehe...
Skąd w ogóle ta religijna formuła Evangelist? Katolickim głosem w domach słuchacza, sądząc po tekstach, przecież być nie zamierzacie? Wynika to jedynie z podniosłego, monumentalnego nastroju muzyki czy mimo wszystko jest wyrazem czegoś głębszego, duchowego, co miałoby stanowić Wasz przekaz jako taki?
Uważamy, że muzyka ma wymiar duchowy, czy jak ktoś woli, metafizyczny. Musi się opierać na emocjach i ogólnie mieć jakiś niepoliczalny pierwiastek. Jak ktoś podchodzi do muzyki materialistycznie i konsumpcyjnie, to lepiej, żeby mu uwieszono kamień młyński u szyi, i tak dalej. Zresztą, to wszystko wynika z wpychanej nam wszystkim do gardeł bezideowości i bezjajowości, która nas otacza. Jak patrzę na to, co się dzieje wokół nas, to modlę się, żeby barbarzyńcy się pośpieszyli i wzięli to wszystko pod buty jak najrychlej.
"Children of Doom", tytuł utworu otwierającego debiutancką płytę Evangelist, na dobrą sprawę rozwiewa wszelkie wątpliwości dotyczące tego, jakimi dźwiękami się paracie. Jak zaczęła się Wasza przygoda z tą muzyką, które zespoły są największymi źródłami inspiracji. I co właściwie Cię w tej muzyce najbardziej pociąga?
Zaczęło się, jakżeby inaczej, od Black Sabbath, gdzieś w połowie lat 90-tych. Wiesz, co można o nich napisać, co nie zostało napisane? Absolutny kanon, kto nie zna - pręgierz albo dyby. Następnie inne klasyczne ekipy: Candle, Pentagram, Vitus itd. Jak każdy młody metaluch zaczynałem od lżejszego heavy metalu, potem słuchałem coraz bardziej ekstremalnego grania thrash, death i black metalowego, i cóż, nadal słucham z przyjemnością różnej muzyki, ale w pewnym punkcie dojrzewasz i zaczynasz rewidować swój stosunek do dźwięków. To przychodzi z wiekiem, nie ma co ukrywać hehe... Doom to jest taki "metal ostateczny", coś dla ludzi, którzy nie licytują się bpmami w bomb blastach, głośnością masteringu, czy innymi technicznymi bzdurami. To trochę tak jak z analfabetą, który dostał książkę - nie umie czytać, więc się jara obrazkami, stylem czcionki, jakością papieru i obwoluty itd. W doom metalu chodzi o czytanie ze zrozumieniem.
Nasz kraj jest, nie oszukujmy się, doom metalową pustynią, a Evangelist jest bodaj pierwszym polskim stricte doomowym zespołem, który nagrał płytę. Łatwo w jakikolwiek sposób zaistnieć tutaj takiemu zespołowi jak Evangelist? Koncertu zdaje się nie zagraliście do tej pory ani jednego... to kwestia braku chęci czy popytu?
Jeśli idzie o to "zaistnienie" na naszych śmieciach, to nie ma o czym mówić. Na świecie wygląda to trochę inaczej, bo doom jest może i małą, ale hermetyczną i prężnie działającą niszą, gdzie wszystko działa trochę oldskulowo i dużą rolę pełni przekaz słowny. Koncerty to pieśń przyszłości. Nie mamy głodu grania na żywo, bo wytłukliśmy się przez lata z naszymi poprzednimi kapelami po różnych, mniej lub bardziej śmiesznych miejscach. Wiesz, nie interesuje nas dokładanie z własnej kieszeni do tego typu działalności, a na tym etapie tak by to zapewne wyglądało, więc w ogóle się z tym tematem nie bujaliśmy. Widocznie jeszcze nie pora.
Tym większym sukcesem jest wydanie płyty, która ukazała się w ubiegłym roku nakładem szanowanej w doomowym światku austriackiej wytwórni PsycheDOOMelic Records. Krążek dostępny jest od ponad pół roku, z pewnością słyszeliście więc na jego temat wiele opinii. Jak został odebrany? W Polsce jakikolwiek oddźwięk był? Bo podejrzewam, że na zachód od Odry, gdzie doomowe środowisko jest znacznie mocniejsze, wyglądało to dobrze?
Opinie na szczęście są różne, i o to chodzi. Muzyka powinna wzbudzać skrajne emocje, wtedy wiadomo, że jest w niej jakieś życie. W Polsce parę recenzji i wywiadów, za granicą tylko recenzje, ale trochę więcej niż u nas. Bądźmy szczerzy, znamy swoje miejsce w szeregu, zwłaszcza na tle tak mocnych scen jak w Stanach czy Skandynawii. Plus, oczywiście, bez twarzy i nazwisk pozbawiamy recenzentów punktów zaczepienia i zmuszamy do pisania o muzyce, więc pewnie po cichu nam złorzeczą.
Kontrakt i wydanie płyty przełożyły się jakoś na nawiązanie nowych, ciekawych kontaktów, dzięki którym Evangelist będzie sobie mógł tu i ówdzie wypracować solidną markę? Co z propozycjami koncertów?
Mieliśmy propozycje koncertowe, ale jak mówiłem, póki co nie kleiło się nam to za bardzo. Owszem, poznaliśmy kilku fajnych ludzi, ale nie patrzymy na to pod takim kątem. Jako zespół jesteśmy mizantropami, którzy siedzą sobie w kanciapie i jammują pisząc numery. Wychodzimy na światło dzienne, kiedy trzeba załatwić studio, kupić przysłowiowe struny i pogadać z Xaayem o grafach, robimy to rzadko i niechętnie. W ogóle za używanie terminologii biznesowej typu "marka" w odniesieniu do nas powinienem się obrazić, ale na szczęście nie zapytałeś póki co o menadżerów, producentów i band coachów, więc puszczę to w niepamięć hehe...
Ze współpracy z wytwórnią jesteście zadowoleni? Jak wyglądały podjęte przez Marka działania, by wypromować zespół i płytę?
Tak, jesteśmy zadowoleni, bo jesteśmy realistami. Mark działa w środowisku ładnych parę lat, wypracował swoją sieć dystrybucji, ma kontakt z doomowym środowiskiem opiniotwórczym, więc dla niego było to raczej standardowe przedsięwzięcie. Jest bardzo konkretnym gościem, załatwia wszystko od ręki, nie mamy powodów do narzekań.
Zespół tworzy obecnie na stałe dwóch ludzi, z tego co wiem, znacie się od lat i równie długo obijacie się o różne krakowskie grupy grające metal. Kiedy nastąpił "ten" moment, w którym stwierdziliście, że epicki doom metal to jest to, co chcecie grać? Łączy Was pasja - to jasne, ale czy łączy też Was jasna wizja muzyczna i bez problemu komunikujecie się podczas tworzenia utworów?
Nie było momentu, w którym postanowiliśmy grać epicki doom, był moment w którym zorientowaliśmy się, że coś takiego już gramy. Punktem wyjścia był obskurny epicki heavy metal w amerykańskim stylu, który z czasem wyewoluował do tego, co słychać na płycie. Przyjęliśmy styl pracy wczesnego Black Sabbath, czyli jammowaliśmy zdając się na chemię i boską interwencję. W naszym przypadku to się sprawdza, bo na płaszczyźnie muzyczno-zespołowej rozumiemy się bez słów i w 90% nasze myśli co do Evangelist pokrywają się idealnie. Na innych płaszczyznach zupełnie się rozjeżdżamy, także nie wiem, jak to działa, ale działa, więc nie wnikam.
Czujesz w ogóle, że Evangelist ma coś ważnego do przekazania? Nie mówię już nawet o relacji artysta - odbiorca, ale wprost artysta - artysta. Trzymając się religijnej terminologii, czujesz się swego rodzaju kaznodzieją?
Oczywiście, że tak! Podziemie jest skażone reformatorskimi błędami, kapele są zagubione, dają się zwodzić na manowce... Laudare, Benedicere, Praedicare!
Sądząc po zamieszczonej w booklecie debiutanckiej płyty Evangelist "ideowej" deklaracji, w której odżegnujecie się od triggerów i tego pokroju nowoczenych narzędzi studyjnych, nie jesteście chyba zwolennikami nowych brzmień? Dlaczego? Sami stawiacie na analogowe techniki?
Wątpię, czy kiedykolwiek będzie nas stać na nagrywanie techniką analogową, same taśmy kosztują grube tysiące. Tu chodzi o prawdę i szacunek do muzyki, którą się gra. Przy obecnej technice studyjnej nie wiesz, czy to co słyszysz z płyty jest dokładnie tym, co było zagrane i nagrane. Zwłaszcza młode kapele próbują grać i nagrywać rzeczy, których grać zwyczajnie nie potrafią i wtedy zaczynają się korowody wcięć, równań, poprawek i innych bzdur, tak jakby kogoś rzeczywiście interesowały ich osobiste popisy. Podobnie realizatorzy mają manię unowocześniania muzyki na siłę. Myśleliśmy poważnie nad tym, żeby na albumie nagrać jedną ścieżkę gitary rytmicznej i rozstawić ją z basem w panoramie, ale machnęliśmy ręką, bo nikt u nas nie potrafiłby tego dobrze nagrać, i w ogóle Roger Bain od dawna jest na emeryturze. W naszym przypadku prawdopodobnie najlepiej by się sprawdziło nagrywanie na analogowym sprzęcie na setkę, ale cóż, pomarzyć można.
Gdzie więc szukacie inspiracji? Tylko "kultowe" doom metalowe kapele czy sięgacie też głębiej, choćby w psychodelię lat ’70-tych, różne kraut rocki, granie progresywne? Zespołów relatywnie przynajmniej nowych słuchacie? A jeśli tak, to których?
My jesteśmy muzycznymi prymitywami i na słowo "progresywny" reagujemy gorączkowym szukaniem maczugi. Słuchamy różnej muzyki, głównie klasyki wszelkich gatunków rocka i metalu, czy twórczości Basila Poledourisa, ale jak się pojawi jakiś młody, obiecujący zespół, jak Procession czy Orchid, to także rzucamy uchem. Synu, pamiętaj, że jeśli czujesz sprośny i Niebu obrzydły pociąg do psychodelii i kraut rocka, a nie chcesz umrzeć marnie w grzechach swoich, jest na to ratunek. Znajdź i słuchaj raz dziennie drugiego, trzeciego lub czwartego albumu zespołów, których nazwy zaczynają się na "m" i kończą "war", mają w składzie zezowatego basistę i wokalistę o nordyckim imieniu, np. Eryk. Efekt oczyszczenia gwarantowany!
A swoją drogą jak to jest u ewangelistów z "metalowaniem"? Cały Wasz związek ze sceną jako taką ogranicza się do grania w zespole czy też ciągle chodzicie/jeździcie na koncerty i kupujecie płyty nie tylko kilku ulubionych zespołów, a każdej kapeli, która wpadnie Wam w ucho? Kolekcja powiększa się na półce czy na twardym dysku?
Płyty od czasu do czasu, raczej zaplanowane uzupełnianie klasyki, często zaglądamy na lokalne koncerty, jakieś większe wydarzenia rzadziej, ale zdarza się. Zwłaszcza drugi ewangelista jest towarzyski i ma duszę rock’n’rollowca, więc przynajmniej raz w roku zalicza wyprawę na letnie spędy na południu lub zachodzie.
Wkrótce, zdaje się, spłodzone ma zostać drugie dziecię Evangelist. Jak przebiega praca nad płytą, jaki macie na nią pomysł (jest już tytuł?), gdzie zostanie zarejestrowana i kto ją wyda? Krótko mówiąc, czego podziewać się mogą wierni Waszego kościoła?
U nas pisanie to proces ciągły, więc ponad połowę materiału na nowy album mieliśmy gotową muzycznie, zanim ukazał się debiut. Na ten moment całość w warstwie instrumentalnej jest już skomponowana, jesteśmy w środku tekstów i aranżowania wokali. Planujemy na wiosnę zacząć nagrywanie, skończyć, w miarę możliwości, w połowie roku. Tytuł jest roboczy, więc tymczasem zatrzymamy go dla siebie. Nagrywamy w Jolly Roger z Jackiem Gruszką, o wydawnictwie jeszcze nie myślimy. Będzie bardziej doomowo niż na jedynce, zwolniliśmy, uprościliśmy co się dało, to będzie surowe granie dla wytrwałych.
Kiedy wreszcie pierwszy raz zagracie na żywo?
Kiedy Reverend Bizarre zrobią reunion i nagrają nową wersję Goddes of Doom, wydłużoną o nową zwrotkę, w której znajdzie się Evangelist. Wtedy zagramy jeden koncert i potem się rozpadniemy.
Dzięki za rozmowę. Doom over the world!
Eternal will be our mission!