Gehennah
Wywiad przeprowadził Lykantrop
Kto nie urżnął się choć raz przy dźwiękach generowanych przez degeneratów z Gehennah ten przegrał życie i wszystko. Człowiek, z którym przeprowadziłem wywiad mimo nieprzeciętnego poczucia humoru jest też niezwykle skromnym gościem, co jak na kogoś odpowiedzialnego za takie twory jak Gehennah właśnie czy Ronnie Ripper’s Private War wydawać się może trochę dziwne. Ale tyle tytułem wstępu. Czym prędzej zakładajcie na grzbiet skórę, na stopy kowbojki z cholewami i browar w łapy, młodojebce i stare pryki. Oto przed Wami człowiek - legenda. Postrach abstynentów. Uwielbieniec wykolejeńców. Proszę państwa - Ronnie Ripper!
Nie będziemy tutaj owijać w bawełnę. Ronnie, Gehennah od jakiegoś czasu znowu regularnie grywa koncerty, a więc pytanie nasuwa się jedno – czy jest to cisza przed burzą i dajecie do zrozumienia fanom, że mogą jeszcze liczyć na nowy krążek Gehennah?
Cóż, sprawa wygląda tak, że koncert na Metal Magic Festival miał być moim ostatnim z Gehennah, ale na after party ze starą paczką znajomków w hotelu zrozumiałem, że błędem byłoby opuszczenie tej wesołej ferajny i odłączenie respiratora.
Wiemy tylko tyle, że ponownie jesteśmy na chodzie, a co w przyszłości to się jeszcze okaże. Może będziemy tylko trupą koncertową grającą obrzydliwe show, albo też zaczniemy robić nowy stuff. Jedynym ultimatum jaki postawiłem reszcie jest to, iż nie mogą zapomnieć o kapeli, która ma dla mnie teraz pierwszorzędne znaczenie i będzie miała pierwszeństwo, a mianowicie Turbocharged.
Póki co musimy zaczekać na dalszy rozwój wydarzeń, ale miejmy nadzieję, że przyszłość będzie tak kolorowa, jaką Ty ją sobie wyobrażasz.
W latach 2000-2006 mieliście niezły zastój w robocie. Żadnych (chyba?!) koncertów, jedynie jubileuszowa EP, na której pokusiliście się tylko o jeden nowy numer. W 2008 r. z kolei oświadczyłeś, że "Gehennah is dead". Stwierdziliście, że wam się już generalnie nie chce, wypaliliście się, a może przeszliście na haniebną stronę abstynencji, a co za tym idzie przestał trybić motorek dający siłę do napierdalania brudnego i ohydnego rock’n’rolla?
O tym co i komu przestało trybić mówić mogę tylko w moim przypadku. A fakt jest taki, że kiedy Gehennah przystopowało, to ja ruszyłem pełną parą z moją obecną kapelą. Nie przypomnę sobie jak to wtedy dokładnie wyglądało, ale wróbelki mi ćwierkają, że to tylko ja byłem jedynym, który dalej jeszcze chciał to ciągnąć, mimo różnych przeciwności losu i ówczesnych trudności z wydawcami, rozrywkowym trybem życia itp.
Praktycznie przestaliśmy chcieć grać jakiekolwiek koncerty, a i też przestało komukolwiek zależeć na zespole, więc ten zastój spowodował, że już nigdy (nawet do dzisiaj) nie wróciliśmy w pełnym tego słowa znaczeniu. EP została nagrana tylko jako ekskluzywne wydawnictwo na nasz jubileuszowy gig, a dopiero potem mieliśmy deal na wydanie tego w takiej formie jaka jest dostępna dla reszty śmiertelników, którzy nie wzięli udziału w tym wiekopomnym wydarzeniu. Więc przedział czasowy, który wyżej podałeś jest faktycznie okresem kompletnego zastoju. Wszystko wtedy poszło w chuj, każdy miał do siebie jakieś bóle, ilekroć tylko próbowaliśmy wrócić do tematu reaktywacji. Co najlepsze, w tym samym czasie dostaliśmy całkiem sporo zaproszeń na koncerty, a zainteresowanie nami robiło się dużo większe z dnia na dzień. Do wyboru mieliśmy przyjęcie oferty i zrobienie z siebie osłów albo podziękowanie za ofertę. Wiesz, musieliśmy wybrać mniejsze zło, żeby się to wszystko do reszty nie zesrało i stwierdziliśmy, że będzie fair zakończenie tego w tym punkcie. Ale teraz jesteśmy w znacznie lepszej kondycji, więc zobaczymy jak długo to będzie szło tak gładko...
Wasza reaktywacja przypada na lipiec 2011 r. Ale coś tu kurde jest nie tak, bo w 2010 r. pokazaliście się jeszcze na wspólnym koncercie z Impaled Nazarene w Karlstad. Uśpiony wulkan na chwilę jeszcze chciał o sobie dać przypomnieć?
Nie, to miał być tylko jednorazowy występ i nic więcej. Obiecaliśmy kiedyś kolesiom z Impaled Nazarene, że jeśli będą kiedykolwiek grać w okolicy to my z wielką chęcią zagramy jako support. No i zajęło im to jakoś 2 lata, żeby wykombinować koncert w sąsiedztwie, więc musieliśmy spojrzeć prawdziwe prosto w oczy i zagrać ten cholerny gig – i to był prawdopodobnie najlepszy gig jaki kiedykolwiek zagraliśmy. Zaraz potem mieliśmy kolejną ofertę grania przed Nuclear Assault w Oslo, więc jak mogłem odmówić? Tymczasem życie toczyło się dalej i nie trzeba było długo czekać na moment, w którym znaleźliśmy się na rozpisce Metal Magic Festival. I to był ten koncert, na którym oficjalnie ogłosiliśmy powrót.
Crush Until Madness Records ponoć miało wydawać reedycję Waszej ostatniej płyty na winylu, ale coś jej na horyzoncie nie widać, a strona w/w labelu przestała hulać jakiś czas temu. Jak mniemam, pomysł zdechł?
Nie mam zielonego pojęcia co się takiego stało. Ktoś odpowiedzialny za Crush Until Madness skontaktował się ze mną w tej sprawie, a ja poradziłem mu uderzyć z pytaniem o reedycje do Osmose. I na tym mój udział się skończył. Nie wiedziałem, że strona padła. Ba, ja nawet zapomniałem, że coś takiego w ogóle miało miejsce (śmiech)! Cóż... myślę, że o tym picture LP możemy sobie już tylko pomarzyć.
Zostańmy w temacie reedycji. Ronnie, za pewne wiesz jak zawrotne ceny osiągają Wasze płyty na serwisach aukcyjnych. Czy widzi się Tobie generalnie pomysł wznawianie tych pozycji, gdyby tylko była ku temu sposobność i potencjalny wydawca? Czy też wolisz, żeby wasza spuścizna obrosła kultem i była tylko dla maniaków, którzy gotów są wydać krocie na Wasze wydawnictwa?
Taaa, chujowa sprawa z tym faktem ile ludzie płacą za te albumy. Tym bardziej że gdy one wychodziły to nikt specjalnie nie zabiegał, aby je mieć w swoim posiadaniu. Zabawne i dziwne zarazem, że wszystko w czym maczałem palce dopiero po 15 latach zaczyna wydawać się interesujące. Na szczęście, na stare lata wcale a wcale jak widzisz, nie zrobiłem się zgorzkniały (śmiech)! Reedycje są, jeśli dobrze jestem poinformowany, w drodze, ale nie mam większego pojęcia kiedy ujrzą światło dzienne. Było kilka zainteresowanych labeli, które chciały ponownie wydać ten stuff "bez licencji". Ale jedyne co mogłem w tej sprawie zrobić to odesłać ich do pierwotnych wydawców, bo my nie mamy żadnych praw do tych materiałów, więc ta sprawa jest naprawdę od nas niezależna. Ja sam mam ręce pełne roboty z Turbocharged. Mam tylko nadzieję, że ktoś się w końcu tym zajmie i każdy kto chce ten stuff mieć to go zdobędzie nie wydając na to bajońskich sum.
Gdybyś miał wskazać wydawnictwo Gehennah, które darzysz szczególną sympatią, sentymentem to wskazałbyś na...?
Zdecydowanie “Hardrocker", bo to esencja Gehennah! Nagrywaliśmy debiut nie mając zielonego pojęcia jak w ogóle wygląda proces nagrywania, a to brzmienie i feeling, który na nim wypracowaliśmy jest nie do odtworzenia. Kiedy za bardzo skupiasz się na tym co chcesz wyprodukować, stworzyć, nagrać - zaczynasz robić się sztywny, a to strasznie ogranicza proces twórczy i zabija spontaniczność. Więc to pierwsze kroki, które stawiasz są najlepsze.
Jeśli miałbym za to wskazać album, który według mnie nigdy nie powinien był zostać wydany to wskazałbym na "King of the Sidewalk". Biedna produkcja i fakt, że kawałki były jeszcze na wariata zmieniane w ostatniej minucie przesądziły o tym, że po czasie nie mamy za dobrych wspomnień związanych z tym wydawnictwem.
Trochę jeszcze pomęczę Cię pytaniami dotyczącymi dyskografii. Otóż wieść gminna niesie, że byłeś jednym z odpowiedzialnych za zamieszanie wokół splitów z serii Headbangers Against Disco. I moje pytanie brzmi – czy były jakieś wymierne efekty Waszej działalności w postaci zastraszonych fanów disco i rave w okolicy, w której rezydowaliście? Czy batalia powiodła się i w Forshaga już nikt więcej nie ośmielił się założyć lakierek, przylizać czuprynę i ruszyć wycinać wzorki na parkiecie okolicznej tancbudy? A tak nieco poważniej – Ty i koleś z Primitive Art odpowiedzialni byliście za dobór kapel na potrzeby tej szczytnej inicjatywy? Jak narodził się pomysł tego niecodziennego splitu?
Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia wymyśliłem nazwę HEADBANGERS AGAINST DISCO i stwierdziłem, że powinniśmy zacząć kampanię pod tym hasłem. W rzeczywistości już prawie skończyło się na pięknych planach i marzeniach, dopóki Rob Stringburner i Mr. Violence pewnej nocy nie pochlali sobie i nie zdecydowali się na ogłoszenie regulaminu i wydrukowanie kart członkowskich. Słowo się rzekło i jest, ale później zaczął się z tego robić niezły mit, a ludzie cały czas zawracali nam dupę, że chcą zostać członkami tego elitarnego klubu (śmiech)! Tak się zaczęła cała legenda. Później Primitive Art zdecydowali się wydać serię trzech EPek o tej nazwie, a za dobór kapel nań odpowiadali już tylko Paulo.
W poprzednim pytaniu padła nazwa Primitive Art Records. Paulo, właściciel tego przybytku, wspierał Was od początku i wydawał się być jedynym przychylnym wydawcą w czasach, które nie były generalnie przyjazne oldschoolowej napierdalance. Z drugiej strony sporo było pogłosek, że ilekroć ktoś kontaktował się poprzez Primitive Art w celu zrobienia z wami wywiadu to marne były szanse, że prośba ta spotka się z jakąkolwiek odpowiedzią z jego strony. Zdementuj te plotki albo potwierdź je i opowiedz nam proszę jak się układała współpraca z tajemniczym Paulo, który postanowił inwestować w czasach prosperity grunge’u w tak mało rentowne przedsięwzięcie jak Gehennah. No i, jeśli możesz, powiedz co zadecydowało o tym, że oprócz Gehennah, Nifelheim czy Unpure koleś też wspierał Mortiisa i gotyckie Tenebre?!
Myślę, że jakiekolwiek próby kontaktu z nami w tamtym czasie nie należały do najłatwiejszych. Ale w tej kwestii za wiele się nie zmieniło nawet do dzisiaj (śmiech)! Obecnie to jest dużo prostsza sprawa, kiedy możesz wysłać maila nawet na drugi koniec świata w ciągu kilku sekund. Wtedy nie dość, że trzeba było znaleźć adres i ruszyć dupę na pocztę, to jeszcze nikt Ci nie dawał gwarancji na odpowiedź. Akurat jeśli o mnie chodzi to ja zawsze miałem dobre chęci i odpisywałem, ale bywało tak, że jakimś cudem nie docierałem na pocztę. Później zapominałem już o słowach przeprosin i sprostowań, a teraz juz za późno na naprawę błędów.
Byliśmy też dosyć wybredni, jeśli chodzi o to kto był wystarczająco "prawdziwy", żeby śmiał nam w ogóle zawracać dupę i robić z nami wywiad. Więc można powiedzieć, że sami sobie dołki kopaliśmy, ale jakoś niespecjalnie chciałbym (nawet gdybym mógł) cokolwiek zmieniać. Robiliśmy to co trzeba, a nie to co wypadało robić.
Co do kapel z Primitive Art to nie pamiętam ich już wszystkich, ale można tam było znaleźć trochę dobrych rzeczy: Mortiis, Nifelheim, Mobile Mob Freakshow, The Coffinshakers, Gehennah, Pagan Rites, etc. Nigdy nie miałem większego wpływu w to co Paulo robił i wydawał, a jeśli nawet cokolwiek wiedziałem to zdążyłem już wszelkie wspomnienia utopić w kuflu piwa.
W którymś wywiadzie stwierdziłeś, że powodem powstania tworu o nazwie Gehennah była chęć przypomnienia światu o potędze Venom poprzez granie ich coverów. Jednak kto przesłuchał Wasze pierwsze demówki, tj. "Kill" i "Brilliant Loud Overlords of Destruction" ma raczej inne skojarzenia – więcej tam black metalowych naleciałości, dosyć typowych jak na czas (i miejsce), w którym zostały nagrane. No to jak to w końcu było? I czemu nie wymieniacie nigdy tych demówek w swojej dyskografii?
Te dema miały swój czas i miejsce. Naprawdę bardzo chcieliśmy brzmieć wtedy jak Venom, ale byliśmy jeszcze pod ogromnym wpływem tego co się działo w ówczesnym, black metalowym, podziemiu. No wiesz, to były takie zajebiste czasy, że jeśli chciałeś mieć demo kapeli, która w A.D. 2012 jest kultem i świeci triumfy, to musiałeś znać odpowiednich ludzi. No i też nie za bardzo nawet wiedzieliśmy jak odtworzyć styl czy sound Venom i myślę, że to aż nadto tam słychać. Prawdopodobnie to jest jeden z powodów, dla którego te demówki nigdy nie są uwzględniane w naszej dyskografii. Nie zrozum mnie źle, w żadnym wypadku nie wstydzimy się ich, ale w momencie kiedy wydaliśmy "Hardrocker" to nie za bardzo chcieliśmy się identyfikować z tym co graliśmy wcześniej, bo debiut wytyczał zupełnie inną drogę i rejony.
Ale na drugim demo byliśmy już w połowie drogi swoich poszukiwań. Mogę zdradzić, że będzie ono jakoś niedługo wydane na kasecie, więc lepiej miej oczy szeroko otwarte!
Wybacz takie dosyć osobiste pytanie, ale ciekawość mnie, jak i za pewne wielu innych fanów Gehennah zżera. Kiedy się słucha Gehennah ma się nieodparte wrażenie, że jesteście wiecznie pijanymi, antyspołecznymi sierściuchami, którzy wzbudzają obrzydzenie u sąsiadów i całej reszty porządnych obywateli. Ciekawi mnie czy takie spostrzeżenia są na rzeczy czy też na co dzień starasz się prowadzić przykładne życie? Pytam, bo w jednym wywiadzie stwierdziłeś rozgoryczony, że w pewnym momencie alkohol i uciechy z nim związane wzięły górę nad karierą i ludzie z wytwórni zwyczajnie dostawali niezłego wkurwa na Waszą niesubordynację, a dzięki temu kariera Gehennah przyjęła taki, a nie inny obrót. Żałujesz tego trochę i przyszedł moment w życiu, kiedy zdecydowałeś się na rozliczenie się z własną przeszłością?
(śmiech) Absolutnie, nie przelewam czary goryczy z tego powodu, że chlanie pokrzyżowało nam trochę karierę. Tak musiało być. Nie ma skandalu - nie ma Gehennah! Wiesz, nigdy nie będę statecznym wujkiem Samem wyprowadzającym rano pieska, z przytulnym domkiem na wsi i bryką w garażu. W sumie to do dzisiaj nie mam stałej pracy, a dorabiam sobie tylko w szkole jako konserwator. Hellcop jest spawaczem, Stringburner robi na poczcie, a Mr. Violence jest dziennikarzem i robi to, co chyba lubi najbardziej, bo jest odpowiedzialny rubrykę z filmami. Ja mam dzieciaka, Rob i Hellcop dwójkę, a Mr. Violence będzie w końcu nadrabiał zaległości w tym temacie. Ale jeśli zbliża się impreza to znowu jesteśmy tymi samymi, starymi pierdzielami, którzy lubią sobie dać w palnik - niektóre rzeczy się nigdy nie zmienią. Jeśli chodzi o przeszłość to nie mamy żadnego żalu do siebie o to co było.
Śmiało można powiedzieć, że byliście odpowiedzialni za tworzenie nowego trendu na scenie metalowej rodzącego się w drugiej połowie lat 90. Kiedy moda na "retro" rozhulała się na dobre i każdy 17latek twierdził, że od 30 lat słucha Venom to takim bandom jak Gehennah, Infernö, Devil Lee Rot co poniektórzy stawiali ołtarze. Pomijając już ciężkie przypadki degeneratów, którzy próbowali udowadniać wyższość Gehennah i Infernö nad Motörhead i Venom – powiedz jak Tobie się ten "szalony okres" widział i jak zaopatrujesz się na fakt, że pośrednio dzięki Tobie sprawy przybrały taki obrót?
Zabawne, że tak to postrzegasz, bo ja bym aż tak daleko nie posunął się w swoich opiniach. Ale z całą pewnością trochę wyprzedzaliśmy (albo też i się spóźniliśmy...) epokę, w której był hype na oldschool. Gdyby nie podpisanie papierów z Primitive Art, nigdy nie wyszlibyśmy poza świadomość lokalnych maniaków i nikt by tego gówna palcem nie tknął. Wkurwia nas też niemiłosiernie jakakolwiek próba porównania Gehennah z "kapelami, które się powinno stawiać na piedestale". Wówczas, gdy zaczynaliśmy przygodę, wszędzie był death i black metal, a my zrobiliśmy wszystkim na złość grając prymitywny, punkujący thrash metal z tekstami o złym prowadzeniu się.
Kapele jak Bewitched (szczególnie oni) pojawiły się zaraz po nas, jedną nogą będące jeszcze w tej "nowoczesnej" black metalowej stylistyce, więc uważali się za tych "prawdziwych", a my byliśmy "przygłupami grającymi punka i powinniśmy zostawić metal w spokoju" (cytując ludzi z Bewitched). Pierdolę ich aż po dziś dzień. O niczym nie zapomnieliśmy i zawsze czuliśmy ten klimat lepiej, niż oni kiedykolwiek nawet próbowali ze swoim automatem perkusyjnym i złowrogim popierdywaniem mającym uchodzić za "satanistyczny klimat". Ale wywyższanie nas, spadkobierców, ponad spadkodawców jest zwykłą głupotą, stworzyliśmy coś zupełnie nowego bazując jedynie na spuściźnie pozostawionej przez klasyków. Na świętości porywać się nie godzi.
Głównym propagatorem takiego oldskulowo – hulaszczego trybu życia był w naszym kraju Łukasz Jaszak i jego narzędzie propagandowe w postaci Wolfpack zine. Nie jest Tobie pewnie ten wesołek nieznany, bo zdaje się, że współpraca między Wami kwitnie od wielu, wielu lat. Za pewne wiesz też, że Łukasz odpowiedzialny jest/ był za projekt (?!) o nazwie Hangöver, który przez wielu został okrzyknięty jako "bezczelna zżyna z Gehennah". Powiedz mi Ronnie, jak się poznałeś z Łukaszem, ile flaszek wspólnie już załatwiliście na amen i co sądzisz o Hangöver?
Tak, znamy się bardzo dobrze i było trochę wspólnych spotkań natury alkoholowo – obyczajowej. Nie mam najmniejszego pojęcia ile już ta komitywa trwa, ale myślę, że 10 lat to minimum. Hangöver sami siebie ogłosili, mniej lub bardziej, kopią Gehennah i może jest tutaj coś na rzeczy, ale ja uważam ich za całkowicie odrębny twór hołdujący jedynie tej samej stylistyce i ideałom co Gehennah. Poza kwestią niemiłosiernego chlania i obrzydliwego brzmienia te dwie kapele różnią się znacznie od siebie, ale jakby nie patrzeć jesteśmy w tym samym klubie. Łukasz to koleś, który to co robi – robi dobrze i się nie opierdala. Czego nie można powiedzieć o takich gnuśnych skurwysynach jak my! (śmiech)
Jesteś jednym z coraz rzadziej spotykanych przypadków na scenie – oprócz tego, że grasz metal, jesteś także fanem metalu i możesz się pochwalić niezłą kolekcją płyt, wśród których jest sporo pozycji niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Wzbudź teraz zazdrość wśród czytelników Masterful Magazine i wymień jakie pozycje zajmują honorowe miejsce w Twojej kolekcji i których nie pozbyłbyś się nawet gdyby poddano Ciebie torturom.
Odpowiedź brzmi tak i nie zarazem... Musiałem sprzedać znaczną część moich rarów, kiedy byłem totalnie spłukany. Nie miałem w ogóle miejsca, gdzie mógłbym trzymać tak dużą kolekcję płyt, a pewien koleś który ode mnie kupił znaczną część kolekcji miał podobny gust do mojego. Więc sprzedałem mu, nie martwiąc się, że dorobek mojego życia trafi do kogoś, kto nie pojmuje z jak wartościowym stuffem ma do czynienia.
Sprzedałem wszystkie albumy Venom, starego Destruction i Sodom. Miałem również sporo winylowych wydawnictw mniej znanych kapel, których teraz znalezienie graniczy z cudem. Mimo wszystko nie przeszkadza to młodzieży epatować ich naszywkami.
Mam za to na stanie kilka unikatowych winyli The Mentors, za których posiadanie ktoś mógłby mnie zabić, o ile by tylko wiedział gdzie mieszkam (śmiech). Zwyczajnie nie stać mnie na kolekcjonowanie czegokolwiek, wszystkie moje oszczędności wydaję na kapelę i rodzinę. Bywało lepiej kiedy mieszkałem u starych...
Jeśli chodzi o kolekcjonowanie to czujesz się już syty? Jak to typowy stary wyjadacz uważasz, że płyty klasyczne i przełomowe w tym gatunku zostały już nagrane, a nowości tylko powielają stare schematy? Zdarza Ci się jeszcze odkrywać młode talenty? Jeśli tak to proszę pójść w ślady wuja Fenriza, pochwalić się, wymienić milion nazw i powiedzieć co tam wujek Ronnie ostatnio poleca. :-)
Nigdy nie traktowałem kupowania CD jako "kolekcjonowanie", przecież cedeki to są zwykłe, plastikowe Frisbees, no ale czasy się zmieniają i trzeba wejść w erę "cyfryzacji". Kolekcjonować to wg mnie można winyle, więc jeśli chodzi o te sprawy to, i owszem, nadal jestem dinozaurem. Oczywiście, stoję na straży teorii, że wszystko już w tej materii zostało wymyślone i nagrane, ale zdarza mi się co rusz odkrywać nowe kapele, które kopią w sranie i ściągają buty na całej linii. A wymienić tutaj na pewno należy takie akty jak Violenter (to jest ostatnio dla mnie numer jeden), Bastard Priest, Nekromantheon, Repugnant, Die Hard, itd. To są tylko niektóre nazwy przychodzące mi teraz na myśl. Ciągle wychodzi masa gówna, ale teraz łatwiej oddzielić ziarna od plew, moim skromnym zdaniem. Prawdopodobnie dlatego nauczyłem się lepiej selekcjonować to czego słucham, w przeciwieństwie do tego co miało miejsce 15 lat temu. Albo też przejrzałem na oczy i potrafię na kilometr wyczuć, że coś jest wartościowe i warte uwagi. W jednym i drugim przypadku za dużo by tutaj wymieniać.
Oprócz Gehennah imałeś się i imasz wielu innych zajęć czysto muzycznych. M.in. byłeś pierwszym wokalistą i basistą Vomitory, a wielu słusznie uważa, że Twoja obecność w tej kapeli przekłada się na czas jej rozkwitu i najlepszych releasów. Co sądzisz o obecnych dokonaniach tej kapeli i jaki był powód Twojego odejścia? Co do samej dezercji też jest sporo nieścisłości – Metal Archives podaje 1992 r., a gdzie indziej widnieje 1997 r...
Odrobiłeś zadanie domowe na piątkę, przyjacielu (śmiech). Tak, Vomitory była moją pierwszą kapelą z prawdziwego zdarzenia i moja kadencja przypada na okres październik 1989 – styczeń 1997. A w tym czasie wyskrobaliśmy kilka rozkurwiających demosów, EP i debiutancki album. Jakoś do 2011 r. nikt nawet nie wspominał o tym, że miałem z tą kapelą cokolwiek wspólnego, a teraz jest wszystko na odwrót i niektórzy twierdzą jak Ty, że lata, w których zaznaczyłem się swoją obecnością w Vomitory przekłada się na lata ich najlepszego prosperity. Wtedy było to typowe dla tego czasu organiczne, death metalowe napierdalanie z naprawdę obrzydliwym brzmieniem, a teraz mają masywne i wypolerowane aż do pożygu. Odszedłem z Vomitory z przyczyn osobistych, zaczęliśmy się coraz bardziej nie zgadzać co do naszych wizji, a w międzyczasie też zacząłem angażować się w Gehennah. Tak już bywa. Oczywiście, to co wydawali później też jest godne uwagi, zasługują na szacunek za chociażby ten fakt, że piłują z uporem maniaka tyle lat, ale nie mają już za wiele wspólnego z oldschoolowym death metalem rodem ze Szwecji. Kiedy graliśmy wspólnie mieli oni kompletnie inne podejście do grania i, jeśli mam być szczery, to na dzień dzisiejszy kompletnie nie moja para kaloszy co oni serwują.
W 2010 r. wyszła, dzięki polskiej wytwórni Bottom Records, debiutancka płyta Twojego solowego projektu Ronnie Ripper’s Prive War. To tylko jednorazowy wybryk czy zamierzasz kontynuować rock’n’rollową rebelię? No i, przyznaj się, jaki był odzew na "Socially Challenged"? Reklama wydawała się być lipna...
To całe zamieszanie było spowodowane tym, że w tym czasie miałem przejściowe kłopoty z Turbocharged. Nieodpowiedni ludzie, z którymi wtedy grałem przyczynili się pośrednio do tego, że stanęliśmy w martwym punkcie. Miałem od groma przeróżnych pomysłów łażących mi po głowie, więc zaimprowizowałem małe studio w moim domu i zacząłem nagrywać we własnym zakresie to, co na spontanie wymyśliłem. Efekty tego zaprezentowałem Łukaszowi, który stwierdził, że jest to całkiem w pytę i podczas kilku naszych popijaw na MSN kiełkowała myśl o wydaniu tego. Aż w końcu się zgodził. Ciekawostką może być to, że wydał to za kasę, która pierwotnie miała iść na remont jego łazienki (śmiech)! Myślę, że biedak dzięki mnie cały czas sra w wychodku na podwórzu, podczas gdy album nie sprzedawał i nadal się za dobrze nie sprzedaje.
RRPW to projekt, który powraca do łask tylko wtedy gdy doskwiera mi dużo wolnego czasu, więc na tą chwilę nie mam bladego pojęcia czy cokolwiek jeszcze z tego wyniknie. Mam w zanadrzu jeszcze kilka innych albumów w połowie skończonych, ale sam nie wiem czy ten stan się kiedykolwiek zmieni i je dokończę.
Zawartość "Socially Challenged" aż się prosi o odegranie repertuaru na żywo, chociaż zdaję sobie sprawę, że sam byś nie podołał obsługiwać wszystkie instrumenty naraz. W związku z tym pytanie jest oczywiste – czy kiedykolwiek dokooptujesz skład i staniesz na deskach jako Ronnie Ripper’s Private War?
Jeśli już miałbym zagrać jako RRPW to byłby to jeden, ekskluzywny gig, do którego zaprosiłbym wiernych druhów, z którymi lubię dać w gaz. Tylko na ten jeden, jedyny raz. W końcu to jest ONE MAN WAR... Gdybym chciał z tego robić kapelę w pełnym tego słowa znaczeniu to sprzeniewierzyłbym ideały przyświecające całemu przedsięwzięciu, kurde. Musiałbym wtedy respektować zdanie innych, ulegać im i chodzić na kompromis. Jeśli chodzi o Ronnie Ripper’s Private War to w tej kwestii chcę być takim małym Hitlerem dla siebie samego.
W ostatnich miesiącach w końcu wyszła wersja CD debiutanckiego albumu Turbocharged - "AntiXtian", dzięki uprzejmości meksykańców z Chaos Records. Ale pytanie będzie o co innego – dlaczego pierwsze demo nagraliście dopiero po 8 latach istnienia i jakie są plany na przyszłość związane z Turbocharged?
Właściwie to my nagrywaliśmy co rusz jakieś dema od 2000 r., ale żadne z nich nigdy nie zostały światu objawione, gdyż były niewystarczająco dobre, aby popełniać błąd w postaci rozprowadzania tego komukolwiek. Zaczynaliśmy jako trio, ale później do wesołej gromady dołączyło jeszcze i przewinęło się kilku innych, tak, że stanowiliśmy kwintet, a finalnie znowu powróciliśmy do wypracowanego modelu trójczłonowego. Zrozumieliśmy, że TO JEST TO, pozbyliśmy się najsłabszego ogniwa i nabraliśmy motywacji do tego, żeby dojebać z grubej rury i wyjść na światło dzienne. Jak sama nazwa wskazuje, Turbocharged, byliśmy na początku zorientowani bardziej na rock’n’rollowe naparzanie, dopóki w kapeli gościli ludzie, którzy niespecjalnie kumali thrash metalową czaczę. Więc nasze gusta spotykały się gdzieś w połowie drogi. Nazwa była bardziej pasująca wtedy, niż teraz, ale po 8 latach jej zmiana wydała nam się zbyt dużym zachodem, więc olaliśmy to. Przynajmniej jakoś się wyróżniamy spośród całego grona kapel thrash metalowych (śmiech).
Naszym planem jest to, żeby zajechać jak najdalej, bez sprzedawania się i zmieniania stylu czy usposobienia, tak jak miało to miejsce w innych kapelach, w których grałem. Już w tym roku powinniśmy wydać następcę "AntiXtian", ale kiedy to będzie i co to w ogóle będzie pozwolę sobie jeszcze zachować w tajemnicy.
Jak wywiad z Ronnie’m Ripper’em to nie może zabraknąć pytań o alkohol. Czytałem kiedyś wywiad z kolesiem z Nifelheim, który stwierdził, że alkoholizm nie jest tanim hobby w Szwecji i każdy szanujący się pijak robi we własnym zakresie Brännvin. Był to wywiad sprzed 10 lat, więc powiedz czy coś się w tej kwestii zmieniło? No i co to jest Brännvin, do cholery?
Brännvin to zwykły bimber, nic więcej. Teraz niewielu już trudni się bimbrownictwem, bo każdy pijak jest dobrze poinformowany kto i gdzie ściąga znacznie tańszy alkohol z Niemiec. Więc tym oto sposobem wiemy jak relatywnie niskim kosztem się upodlić! (śmiech) Biorąc pod uwagę kary i cenę, która wiąże się z pędzeniem to naprawdę przestało być opłacalnym zajęciem, tym bardziej że za tą samą, a nawet niższą cenę można mieć markowy alkohol z przemytu. Może jedynie starzy alkoholicy i farmerzy jeszcze kultywują starą tradycję robienia Brännvin, ale kto wie... może jeśli przyskrzynią przemytników to wrócimy do starych, dobrych zwyczajów.
Kupowanie alkoholu na miejscu mija się z celem, bo najtańsze piwo w małej puszce 0,33l kosztuje jakieś euro.
Szwedzki alkohol zapewne jest dobry, ale przyznaj się czy próbowałeś kiedykolwiek polskich rarytasów w płynie, hm?
Właściwie to nigdy specjalnie nie zwracałem uwagi na pochodzenie browaru czy gorzały, którą siorbię, więc nie jestem chyba właściwą osobą, która miałaby to oceniać. Wiem jedynie tyle, że macie tanie i przepyszne browary (śmiech). Taki już skomplikowany ze mnie gość! (śmiech)
Szwedzki rząd postanowił przeciwdziałać alkoholizmowi i założył sieć sklepów "Systembolaget". Zdaj relację jak w praktyce wygląda ten dosyć kontrowersyjny twór i ustawodawczy bubel. Ponoć można na koszt państwa zaliczyć obowiązkowe spotkanie AA przy zbyt regularnych zakupach?
Taa, ktoś mądry wymyślił, że jeśli tylko jeden będzie miał monopol na sprzedaż alkoholu to naród przestanie chlać na potęgę, ale jeśli mam być szczery to wydaje mi się, że podziałało to dokładnie w drugą stronę, bo żaden biznes tutaj tak dobrze nie kwitnie jak właśnie SYSTEMBOLAGET. Nie wiem nic na temat tego, że częstych klientów zapraszają na spotkania AA, ale na pewno przesrane po całości mieć będziesz jak suki zbyt często dostawać będą sygnały o tym, że przemierzasz miasto slalomem, co rusz powodując wykroczenia. Nie to, że odlejesz się w miejscu publicznym będąc najebanym jak messerschmitt raz czy drugi, ale jeśli wykroczenia pod wpływem będą miały charakter permanentny to, to jest to najkrótsza droga do pierdla.
Od kiedy większość w szwedzkim parlamencie ma Socialdemokraterna mówi się o Szwecji jako kraju paradoksów i precedensów. Za tzw. "niepoprawne politycznie" poglądy można dostać po dupie, a co bardziej złośliwi twierdzą, że w Szwecji panuje różowy faszyzm. Ci, którzy nie podzielają "jedynej słusznej linii ideologicznej" i nie chcą się pogrążać w poprawno -politycznym bełkocie są spychani na margines życia polityczno – obyczajowego. Jak Ty to widzisz z perspektywy obywatela tego kraju?
W zasadzie to Szwecja jest krajem policyjnym i próbuje się tutaj wolność słowa dusić w zarodku ustanawiając jakieś ustawy przeciwko "myśleniu niezgodnym z linią programową ekipy rządzącej". Jestem typem, który rzadko wyraża swoje uznanie dla czegokolwiek, co jest "społecznie akceptowane". Ale najbardziej denerwuje mnie fakt, że przedstawiciele naszego kraju deklarują się jako otwarci na wolność słowa i poglądów, ale kiedy tylko powiesz coś co im niekoniecznie odpowiada to starają się Ciebie zepchnąć do rowu i zagłuszyć, tylko za to, że śmiesz myśleć inaczej. Przecież to jest jakaś pieprzona, ignorancka iluzja, żeby w ogóle dopuszczać myśl o tym, że każdy powinien lubić każdego, bez względu na kulturę, rasę czy pochodzenie. Taka już jest nasza ludzka natura. Mógłbym w nieskończoność wymieniać to, co mnie w tym kraju czy na świecie wkurwia, ale podsumować mogę to taką krótką anegdotką z życia wziętą: zapytano mnie raz w sklepie o to czy jestem rasistą, skoro kupuję wojskowe buty. Oto obraz tego jak strasznie wrażliwe są te ślepe dupki. Dlatego ogromną przyjemność sprawia mi wkurwianie ich dalej i dumnie prezentuję na sobie emblematy z krzyżem celtyckim i flagą konfederatów. A spróbuj komuś wyjaśnić, że te "atrybuty" i symbole są nierozerwalnie związane z muzyką, którą uwielbiasz i nie jesteś antysemitą czy naziolem to od razu wezmą Cię za "swojego". Dlatego ja, ilekroć jestem o to pytany, to odpowiadam z przekąsem "Nie, ja nienawidzę wszystkich po równo" i opuszczam lokal.
No i dobrnęliśmy do końca. Dzięki Ronnie za to, że zgodziłeś się odpowiedzieć na kilka wścibskich pytań. Jako, że nastał nowy, 2012 r., powinieneś życzyć wszystkim czytelnikom Masterful Magazine wszystkiego dobrego, a tych którzy jeszcze nie ukończyli 18 roku życia przestrzec przed kupowaniem narkotyków, grzechem sodomii i uczęszczaniem na dyskoteki, hehe. A jak już to zrobisz to powiedz jak się bawiłeś w sylwestra i czy symptomy kaca zdążyły już ustąpić?
Wow, myślałem, że ten wywiad się już nigdy nie skończy (śmiech)! Nie no, serio, zajebiste pytania i dobra robota. W sumie wypytałeś mnie chyba o wszystko poza tą dziunią obok której obudziłem się pewnego październikowego poranka 1996 r. (wręcz upiorny śmiech...). Nie będę nikomu mówił co ma, a czego nie ma robić. Dragi powinny być tanie, sodomici powinni przechrzcić się na hetero, a tancbudy płonąć! Ale zaraz, przecież to politycznie i moralnie niepoprawne. Myślisz, że to może być później wzięte jako dowód na podżeganie? To się pewnie okaże, jak po opublikowaniu tego wywiadu obyczajówka zapuka do moich drzwi.
Mam nadzieję, że rok 2012 będzie obfitował w koncerty, festiwale i zajebiste metalowe albumy. No i liczę na to, że spotkam Cię jeszcze raz w asyście hurtowej ilości browarów! Co do imprezy noworocznej to była nieziemska, bo skończyło się na tym, że wracałem do domu przez zaspy, i to bez butów (śmiech). Co prawda odzyskałem je na drugi dzień, ale wierz mi, że dyskomfort był odczuwalny.
Jeszcze raz dzięki za zajebisty wywiad, brachu. Na zdrowie!