Sami Hynninen
Wywiad przeprowadził Robert JurkiewiczSami Hynninen - wszechstronny artysta i nietuzinkowa osobowość. Muzyk i kompozytor udzielający się w wielu intrygujących zespołach, twórca jednoosobowych projektów. Każde z przedsięwzięć, w którym brał lub bierze udział, nosi wyraźne piętno tej niepokornej, nieprzewidywalnej, bezkompromisowej, cynicznej i zdecydowanie ponurej osoby. Do przeprowadzenia poniższego wywiadu sprowokowało mnie bezkrytyczne uwielbienie dla muzyki bodaj najpopularniejszej grupy, w której Sami Hynninen się udzielał, czyli Reverend Bizarre. Przygotowując pytania miałem okazję zgłębić niemal całą, niezwykle bogatą twórczość artysty. Jako słuchacz dotychczas koncentrujący na doom metalowym obliczu muzyki autorstwa Hynninena kilkukrotnie wsłuchiwałem się zdębiały w zaskakująco odmienne, w kilku przypadkach barwne dźwięki.
Podczas ustalania szczegółów wywiadu artysta zaznaczył, że interesuje go jedynie teraźniejszość i przyszłość, nie życzy sobie więc pytań na temat zdarzeń z przeszłości. Unikając zapewne drażliwych wątków personalnych udało się szczęśliwie sfinalizować przekrojowy wywiad, w dużej mierze oparty na intrygujących zagadnieniach z przeszłości, bez których efekt byłby zdecydowanie uboższy. Dzięki dobrej woli muzyka przedsięwzięcie rozrosło się do potężnych rozmiarów. Olo stwierdził, że zamiast określenia "wywiad - rzeka" należy zastosować bardziej adekwatne: "wywiad - powódź". Nie wypada mi się z nim nie zgodzić. Pisałeś, że nie masz ochoty na wywiad i nie widzisz potrzeby kontaktowania się z ludźmi. Nie lubisz opowiadać o swojej muzyce? Czym zawiniła Ci ludzka populacja?
Wywiady czasami mogą być całkiem przyjemne jeżeli pytania są inspirujące, a komunikacja pomiędzy osobami biorącymi w nich udział jest na dobrym poziomie. Jednak często jasne jest, że pytający nie bardzo interesuje się tematem lub zadaje pytania na jakie odpowiadało się już kilka razy. Myślę, że pokazuje to swego rodzaju intelektualne lenistwo, taka sytuacja oczywiście nie zachęca do starania się i koncentracji. To strata czasu zarówno dla osoby robiącej wywiad, jak i dla mnie.
Wielu redaktorów sprawia wrażenie, że niepoważnie traktują swoją pracę i bardzo często można zobaczyć błędy i zmiany w opublikowanym tekście. Dla osoby takiej jak ja, zainteresowanej jedynie podążaniem za swoją artystyczną oraz duchową wizją i starającej się tym podzielić poprzez albumy, obrazy, teksty, próbującej utrzymać nad tym maksymalną kontrolę, jest bardzo frustrujące zobaczyć wykonane w pośpiechu artykuły, czy wywiady o swoich poczynaniach. Dla mnie wszystko, co zrobione jest bez prawdziwej koncentracji i skupienia jest wkurzające. Niestety myślenie typu "a co mi tam" jest bardzo dzisiaj popularne, a to jeszcze jeden poważny powód żeby trwać w moim hermetycznym świecie. Ponadto zrobiłem w życiu już tyle wywiadów, nawet jeśli to niewiele w porównaniu do działań promocyjnych, w jakich niektórzy z "wielkich" biorą udział, że straciłem zainteresowanie tą formą wypowiedzi. To nie jest już tak ekscytujące, jak było dziesięć, czy piętnaście lat temu.

Zjawisko "dziennikarstwa" w kulturze popularnej to niestety w większości tylko komercjalizm, co ma związek z prawami kapitalizmu, systemu konsumpcyjnego i ekonomicznego. Nawet jeśli rozumiem czemu tak się dzieje, to nie jestem zainteresowany by stać się tego częścią. Wywiady powinny być ponad promocją i zbliżać się poziomem do dyskusji kulturalnej.
Nie chodzi jednak tylko o słabości dziennikarzy. Chodzi o to, czy mam coś do powiedzenia komukolwiek i dlaczego ktokolwiek miałby być zainteresowany tym co mówię. Fakt, że ktoś gra na gitarze w jakimś zespole niekoniecznie oznacza, że ma coś do przekazania czytelnikom. Czasami niemal wpadam w szał, gdy czytam bezużyteczne bzdury wychodzące z ust niektórych muzyków i widzę te pretensjonalne pozy na zdjęciach zespołów. Rozumiem i doceniam ironię, ale zbyt często "artyści" zdają się być poważni w swoich niedorzecznych posunięciach i to jest najgorsze w metalu. Czy ja jestem lepszy? Może powinienem zrezygnować z jakichkolwiek wywiadów? Już unikam typowych zdjęć promocyjnych.
To prawda, że nie widzę już powodu, by komunikować się z ludźmi. Mam na myśli swoje życie osobiste. Generalnie ludzie POWINNI komunikować się więcej i to "na żywo", nie tylko przez internet. Jednak dla mnie przebywanie z ludźmi przez większość czasu bywa męczące i nie bardzo jestem zainteresowany pogaduszkami, rozmowami dla samego faktu rozmawiania. Wolę być sam w moim świecie pisząc, rysując, malując i komponując. Mam kilku wspaniałych przyjaciół, ludzi których kocham i znam masę miłych ludzi, ale nie jestem zainteresowany "bywaniem w towarzystwie". Nie lubię tego, czym często się staję w towarzystwie niektórych ludzi. Potrafię przebywać ze sobą tylko kiedy jestem sam. Kiedy już spotykam ludzi, których nie widziałem od dłuższego czasu jest to miłe i odświeżające. To czasem nawet może być relaksujące. Na co dzień jednak potrzebuję swojego pokoju, w którym jestem odizolowany od zewnętrznych sygnałów. Potrzebuję odosobnienia i duchowej ciszy.
Co ludzkość mi zrobiła? Jeśli zignorować to, co pewni mieszkańcy mojego miasta, kilku bramkarzy, ochroniarzy i policjantów zrobiło mi fizycznie i duchowo, a muszę zaznaczyć, że posmakowałem przemocy kilka razy, oraz to całe gówno, które widzę każdego dnia w mediach i w moim otoczeniu, to trudno wskazać co ludzkość zrobiła MI w szczególności. Ja nie dbam jednak zbytnio o siebie, ale o tych którzy cierpią znacznie bardziej. Oczywiście nie mogę mówić o CAŁEJ ludzkości, ponieważ to nie jest JEDNA forma istnienia. Ludzie w pewien sposób są wszędzie podobni, ale wszystkie kultury mają swoje własne spojrzenie na problemy. Ja interesuję się wszystkimi kulturami i kiedy obserwuję świat, to widzę tak wiele dyskryminacji w formie seksizmu, rasizmu, homofonii, szowinizmu itd. Rany europejskiego imperializmu wciąż krwawią w Azji, Ameryce południowej i Afryce, a największą krzywdę ludzkość wyrządziła naturze. Zanieczyszczenie, konsumpcjonizm, okrucieństwo wobec zwierząt... Gdy myślę o tym wszystkim, moja potrzeba by natychmiast umrzeć staje się tak silna, że muszę skoncentrować się na czymś innym i spróbować się uspokoić. Cześć tego smutku i napięcia uwalniam w mojej twórczości. Posiadam ten dar. Niektórzy nie mają tyle szczęścia i widzimy do czego to prowadzi.
Robię co potrafię, by osiągnąć to, co uważam za "dobre", ale muszę wówczas oddalić się od tak zwanego "świata zachodu" i jego "wartości". Ponieważ żyję w tym miejscu oznacza to, że muszę izolować się od innych ludzi. Czuję się jakbym był poza ludzkim światem. Oczywiście nie jestem, ale to uczucie jest bardzo silne. Nie podzielam zbyt wielu zainteresowań "zwykłych ludzi". Po prostu nie jestem zainteresowany towarzystwem większości ludzi z jakimi mam styczność. Wole być sam.
Moje prace to pewien sposób komunikacji. Są one swego rodzaju listami z bezludnej wyspy.
W końcu każdy jest sam sobie wyspą. Wszyscy jesteśmy tu sami, ale niektórzy zdają się mieć silniejszą potrzebę przynależności grupowej. Ja już nie przynależę do niczego. Mam przyjaciół, ale w najciemniejszych chwilach, kiedy czuję że nie ma powodu bym istniał, trudno pamiętać, że jest ktoś komu może na mnie zależeć.
Łatwo mi mówić o tego typu rzeczach. W tym sensie wywiady są łatwe. Bywa jednak, że potem czuję się zdegustowany. Poza tym nie można zbyt wiele powiedzieć o muzyce. Muzyka to rzecz bardzo abstrakcyjna. Nawet teksty mogą być abstrakcyjne i nie chcę ich interpretować, by nie okradać słuchaczy z ich własnych refleksji. Chcę przywiązać słuchacza do mojej muzyki i zabrać na przejażdżkę. W większości przypadków nie ma sensu mówić o muzyce, tekstach, sztuce, kinie, tańcu, czy jakiejkolwiek twórczości. Ma jedynie znaczenie to, co TY czujesz wewnątrz kiedy doświadczasz sztuki. Jak mogę opisać coś co stworzyłem? Oczywiście jestem w stanie powiedzieć jak i dlaczego coś zrobiłem oraz jakie szczegóły i ukryte znaczenia zawiera moja praca, a jest ich wiele. Lecz tym samym mogę rujnować doświadczenia kogoś innego i niszczyć radość odkrywania czegoś nowego.
Kiedy ukończę jakiś album, to jest on już dla mnie przeszłością. Patrzę w kierunku przyszłych wydarzeń. Niestety życie płyty zaczyna się w momencie kiedy jest ona ukończona, kiedy staje się czymś, co już do mnie nie należy. Inni ludzie będą ją chwalić lub ganić, a ode mnie oczekuje się, że mam o tym mówić.
Napisałeś również, że nie masz zbyt wiele wolnego czasu, gdyż musisz zająć się aktualnymi projektami i otrząsnąć się po wydarzeniach z ostatnich lat. Czym więc zajmujesz się obecnie i co tak bardzo Ci ciążyło w przeszłości?
Sposób w jaki pracuję jest tak męczący fizycznie i psychicznie, że potrzeba trochę czasu żeby zregenerować się po większych przedsięwzięciach typu nagrywanie albumu, trasa koncertowa. Na dodatek kolejne wydarzenia następowały bezpośrednio po sobie, bez żadnego odpoczynku pomiędzy. Ponadto działo się kilka innych rzeczy i jest tak od kilku lat. Od dawna nie mogę porządnie odpocząć i ciągle jestem bliski totalnego wypalenia. Jednak mam tak dużo do zrobienia, że wypoczynek nie byłby możliwy. Wszystkie te niezrealizowane pomysły tkwią wewnątrz, drażniąc mnie. Dodatkowym obciążeniem są pewne kłopoty w moim życiu prywatnym.
Ostatniego roku stworzyłem dwa albumy Opium Warlords i Spiritus Mortis, kompilację nagrań Reverend Bizzare na podwójnym CD, kilka pomniejszych nagrań, trochę grafiki i stertę wywiadów. Ponadto utrzymuję artystyczną kontrolę nad tymi wszystkimi projektami. W tej chwili kończę grafikę dla Jex Thoth, opracowuję dwa wzory tatuaży, piszę kilka recenzji i wkrótce powinienem być przygotowany do sesji wokalnych na debiutancki album Azrael Rising i drugi album Orne. Teksty i oprawę graficzną dla Azrael Rising prawie ukończyłem, więc przynajmniej to mi już nie ciąży. Ponadto zacząłem nagrania drugiego albumu Opium Warlords i chciałbym abyśmy mogli zakończyć przed końcem tego roku proces rejestracji muzyki The Puritan, który rozpoczęty został w 2006 roku. Świetnie by było wreszcie mieć to za sobą. W tym samym czasie staram się ukończyć studia uniwersyteckie. Wszytko to staje się dość intensywne i daje kolejny powód ku temu by pielęgnować samotność i starać się gromadzić siły.
Jest jeszcze jeden duży ciężar z przeszłości, pomysły których jeszcze nie zrealizowałem. W głowie mam materiał na jakieś 6 do 8 albumów. Nie dysponuję nagraniami demo, notatkami, czymkolwiek, tylko muzyką w mojej głowie. Ciężko przechowywać tego typu rzeczy dłużej niż 15 lat. Powód dla którego jest tego materiału aż tyle jest taki, że na początku mojej "kariery" nie miałem zbyt wielu szans by popracować w studio. Teraz jest to możliwe, ale potrzeba czasu by ukończyć każdy album. Mam nadzieję, że przez następne 3 lata ten ciężar będzie się zmniejszał i ukończę przynajmniej jeden album rocznie.
Dla mnie tworzenie muzyki nie jest czymś, co mnie bawi. Są lepsze chwile, ale w większości to ciężka, stresująca i wyczerpująca praca, szczególnie mentalnie.
Zaznaczasz swoją niechęć odnośnie tematów związanych z Reverend Bizarre. Może chociaż odpowiesz, co spowodowało, że tak radykalnie odcinasz się od tego zespołu?
Ponieważ jest to coś, co skończyło się w 2007 roku z poważnych i jasnych powodów, o których mówiliśmy wówczas więcej niż wystarczająco dużo. Byłoby absurdem tracić czas na rozmowy o tym wszystkim teraz, 3 lata później, mówić o rzeczach które zrobiliśmy i nagraniach, które wydaliśmy. Wszystkie te informacje już gdzieś istnieją. Jestem dumny z tego co zrobiliśmy i jak to zakończyliśmy, ale nie widzę sensu żebym spędzał swój czas wspominając. Byłem w tym świetnym zespole i wydarzyło się bardzo wiele, zarówno dobrego jak i złego, ale byłem również tym, który postanowił pozostawić to wszytko poza sobą.
Nie ma nic do dodania, żadnych "szkieletów w szafie". Jeśli bym się nie odciął od przeszłości pewnie mówiłbym na ten temat do końca życia. Gdybym nie miał tak wiele do zrobienia, mógłbym stać się jednym z tych żałosnych stworzeń, które siedzą w barach snując opowieści każdemu, kto tylko zechce słuchać o minionych "dniach chwały". Być może pewnego dnia stanę się taki, ale wówczas znajdę sobie drogę wyjścia z tej sytuacji.
Dla mnie liczy się chwila, którą żyję teraz. Koncentruję się na tym, co robię obecnie i co będę robił w przyszłości. Jak widzisz powody dla których nie interesuje mnie rozmowa o Reverend Bizarre nie skrywają żadnych dramatów. Po prostu byłaby to strata czasu i koszmarna nuda, przynajmniej dla mnie.
Czasami rozmawiam o minionych latach w dobrym towarzystwie, w obecności ludzi, którzy mają podobne wspomnienia, ale to inna sprawa. Zwykle denerwuje mnie kiedy się to zdarza.
Reverend Bizarre to jeden z zespołów z Twoim udziałem, których muzyka jest ciężka, mroczna i przytłaczająca. Mroczna jest również oprawa graficzna płyt. Dlaczego tak chętnie sięgasz po ten rodzaj emocji? Ma to związek z Twoją ludzką naturą?
Moje życie to nie była lekka przejażdżka. Było w nim więcej traumatycznych, smutnych i bolesnych zdarzeń, niż moja osoba potrafi znieść. Jestem głęboko zranioną i emocjonalnie zniszczoną osobą.
Wszystko, co robię pochodzi z wnętrza. Nie robię niczego dla image, prezencji, jak zdaje się działać większość zespołów, którym wydaje, że to "cool" śpiewać na pretensjonalnie "mroczne" tematy. Ja chętnie śpiewałbym o pozytywnych sprawach, ale nie potrafię. Jednakże potrafię wyrazić te bardziej pozytywne emocje w czysto muzycznej formie. Napisałem wiele pięknych kompozycji.
Mam tylko to jedno życie. To jedyne życie z którego mogę naprawdę wlać coś do mojej twórczości. Oczywiście mogę napisać fikcyjny materiał o innych osobach, na wydumany temat i czasem również to robię, lecz mimo tego we wszystkim jest cześć mnie samego. Z tego powodu moją twórczość charakteryzuje ciężkość. Nie jestem szczęśliwą osobą, nawet kiedy widzę piękno w moim świecie i doświadczam rzeczy nieznanych dla wielu. Miałem bogate życie, czasem czuję jakbym żył wiele razy.
Próbuję sięgnąć do światła, wewnętrznego światła, ale ta ścieżka prowadzi poprzez ciemność. Jednym ze sposobów, by poradzić sobie z demonami jest inspirowanie się nimi, tworzenie muzyki, sztuki. To jest to, co zawsze robiłem.
Moja ludzka natura jest ambiwalentna. Myślę, że jestem troskliwą osobą. W końcu kocham zwierzęta, drzewa i kwiaty, gwiazdy i chmury, a nawet kilkoro ludzi. Równolegle istnieje przerażająca część mnie. Czarny szlam z piekła rodem, psychoza. Próbuję to coś kontrolować. Jestem dwubiegunowy, moja osobowość jest złożona. Z powodu kilku psychotycznych stanów w których byłem, moje zdolności emocjonalne osłabły. Stałem się zimny, beznamiętny. To się po prostu zdarzyło. W pewien sposób umieram od wewnątrz.
Sformułowanie "czarny szlam" natychmiast dodam do jednego z tekstów Azrael Rising! Nie wiem skąd to się wzięło, ale perfekcyjnie opisuje temat w swojej prostodusznej okazałości i dopełni ten utwór w doskonały sposób. Jeśli kiedyś go usłyszysz, możesz wspomnieć ten wywiad.
W Reverend Bizarre łączyłeś funkcje wokalisty i basisty. Komponowałeś w tym zespole większość materiału. Tworzyłeś na gitarze basowej?
Nie potrzebuję instrumentu żeby komponować. To się dzieje wewnątrz mojego umysłu. Oczywiście przekładam pomysły na język instrumentów i w ten sposób przebiega proces aranżacji. Kiedy piszę muzykę zazwyczaj bardzo przykładam się do aranżacji. Mam wizję partii perkusji, gitar i innych instrumentów. Wizja objawia się jako jedna całość.
Zazwyczaj piszę muzykę grając na basie i śpiewając. Bas to bardzo wszechstronny instrument, jeśli tylko zdołasz uwolnić się od konwencjonalnego podejścia.
Są jednak dwa wyjątki do tego co przed chwilą powiedziałem. Mam trochę materiału, który mocno bazuje na gitarze akustycznej. W wyniku procesu zapoznawania się z tym instrumentem powstały pewne utwory. Ponadto zaaranżowałem kilka innych na gitarę akustyczną ponieważ czułem, że to odpowiednie dla nich. Cześć mojej muzyki nie istniałaby bez tego instrumentu. Proces twórczy jest zbliżony do sposobu w jaki rzeźbiarz używa swojego materiału. Dzieło istnieje w pewien sposób wewnątrz skały, w ten sam sposób w jaki te utwory były częścią gitary i jej systemu akordów. Cześć z tego typu kompozycji należy do moich ulubionych i mam nadzieję, że będę miał okazję je nagrać. Mam wystarczającą ilość akustycznego materiału by zapełnić cały album.
W podobny sposób stworzyłem trochę muzyki za pomocą syntezatora. To było wiele lat temu. Wpływ na charakter tych utworów miały moje minimalne umiejętności gry na tym instrumencie. Za pomocą gitary basowej mogę zagrać wszystko, co usłyszę wewnątrz mojej głowy. Mogę się także swobodnie wyrazić za pomocą gitary akustycznej, ale w okolicach 2001 roku moja znajomość instrumentów klawiszowych była bardzo pobieżna.
Lubię minimalizm w muzyce. Czasami nawet życzyłbym sobie mieć mniejsze zdolności do śpiewu. Lubię kilku wokalistów, którzy nie mają zbyt wielkich technicznych umiejętności. Ja także ich nie posiadam, ale potrafię zaśpiewach odpowiednią nutę i rozpiętość moich możliwości jest dość szeroka. Potrafię śpiewać w bardzo nieludzkim stylu, ale to inna sprawa. Mam na myśli minimalizm istniejący w stylu Neila Younga i Leonarda Cochena, czy nawet Lou Reed'a. Umiem ich imitować, ale nie potrafię osiągnąć ich minimalizmu. Są perfekcyjni w tym co robią. Jednym z moich ulubionych wokalistów ze świata metalu jest Ron Royce z Coroner. Ten człowiek jest genialny! Jestem ich fanem od chwili, gdy zobaczyłem w 1990 roku na VHS "Doomsday News". Zdecydowanie ten wokalista miał wpływ na mój styl, wygląd oraz na sposób scenicznej prezentacji! Zimna obecność! Oczywiście dotyczy to również całego zespołu.
Jeśli dasz mi jakiś instrument, którego zbyt dobrze nie znam i nie umiem na nim grać, to mniej więcej za miesiąc wrócę do ciebie z nowymi utworami, które zostały skomponowane w inny sposób niż większość muzyki, jaką tworzę. Może nie będziesz z tej muzyki zadowolony, ale to ciągle będzie muzyka.
Pewnego dnia powrócę do pisania muzyki metodą naturalnego minimalizmu, ale najpierw muszę uwolnić utwory w stylu "prog rock".
Styl Reverend Bizarre charakteryzowały długie, epickie utwory zbudowane w oparciu o niewielką ilość wielokrotnie powtarzanych riffów. W jaki sposób komponowałeś tego typu utwory?
A więc oto mówimy o Reverend Bizzare...
Jak tworzę tego typu muzykę? Najprościej mówiąc po prostu przychodzi ona do mnie. Nie kalkuluję, żeby w danej chwili coś skomponować. Po prostu słyszę róże rzeczy. Istnieją one juz w tym uniwersum, ja tylko sprowadzam je do naszego wspólnego świata. Oczywiście cześć utworów potrzebuje więcej czasu by dojrzeć. Niektóre riffy lub sekcje mogą podróżować przez różne utwory zanim znajdą swoje odpowiednie miejsce. Ponadto wiele z nich przybiera różne postaci i nawet trafia do różnych zespołów zanim pojawi się na konkretnym albumie. Są utwory, które w jakiejś formie należały do KLV, The Candles Burning Blue, Reverend Bizzare, The Puritan, a finalnie po modyfikacji trafiły do Opium Warlords. Istnieją także utwory lub ich części, których powstanie datować można na 1994 rok i do dziś są nie opublikowane. Pewnego dnia pojawią się w jakiejś formie. Zdarzają się także kompozycje, które przychodzą do mnie niemal kompletne, jak jeden z moich ulubionych “Eternal Forest". "Napisałem" go siedząc w toalecie. Zjawił się z nikąd z tekstem i pozostałą resztą.
Zdarzało Ci się występować jako "Magister Albert Witchfinder" Jaka jest geneza powstania tego pseudonimu artystycznego?
Właściwie to najpierw występowałem jako Albert Magus zainspirowany przez Alberta Magnusa i "Maga" Francisa Barreta, ale zdecydowałem się nie używać tego imienia w wyniku tego, że w Estonii poznałem tamtejsze znaczenie słowa "magus". Okazało się, że "słodzik" to dla mnie jednak zbyt wiele. Zostałem "Magister Albert", a ostatecznie "Albert Witchfinder". Tytuł “Sir" używany był tylko przy jednej okazji, o ile dobrze pamiętam.
Zwrot “Witchfinder" zaczerpnąłem od zespołu Wtchfinder General. Jestem ich fanem od 1986 roku. Albert to moje drugie imię, pojawiało się ono także wcześniej w mojej rodzinie. Każdy Albert był i jest nieco "nieobecny", więc wiąże się z nim rodzinna klątwa.
We wkładkach do płyt Reverend Bizarre głosicie swoją niechęć do stoner rocka. Co tak bardzo drażniło Cię w tym stylu?
To jeden z tematów, do których nie chcę wracać. Mowa o doom metalu i stoner rocku oraz o "wojnie" pomiędzy reprezentantami obu stylów w latach 1999 - 2007. Ja z tym skończyłem.
Żeby zrozumieć powody za tym stojące trzeba przeanalizować wydarzenia, które się działy w biznesie muzycznym od 1994 do 2001 roku. Chcieliśmy oddzielić naszą muzykę od stoner rocka, który był wówczas popularny. Ta muzyka nie miała nic wspólnego z naszymi wibracjami. Nasza postawa bardzo odbiegała od charakterystycznej dla zespołów stoner - "walnij się na wznak, wszystko w porządeczku". Nie znaczy to, że nie trawię kompletnie tej muzyki. W rzeczywistości zespoły pokroju Acrimony miały na nas jakiś wpływ. To był tylko wyraz buntu NASZEGO zespołu, który był wówczas bardzo często umieszczamy w tym samym segmencie, co zespoły stoner rock. Ponadto wiele doomowych zespołów zaczęło ewoluować w kierunku soner, a to się nam nie podobało. Byliśmy bardzo radykalni w tym temacie na początku, ale później naszą postawę cechowało coraz więcej ironii. Było zabawnie wkurzać ludzi jakimiś oświadczeniami.
Ty skubańcu, wkręciłeś mnie jednak w rozmowę na ten temat.
Klasycznie doom metalowy styl kontynuujesz wraz z zespołem Spiritus Mortis, z którym w 2009 roku nagrałeś świetną płytę "The God Behind the God". Jaki był Twój wkład twórczy w ten krążek?
Wysłali mi demo swoich kompozycji, bez żadnych wokali i tekstów. Dostałem kilka wskazówek w stylu "wokal mógłby się zacząć tutaj", ale nic ponadto. No w porządku, dostałem też kilka pomysłów na teksty do niektórych utworów pokroju "to mogło by być o seksie analnym i wojnie", ale z nich nie skorzystałem.
Kiedy zacząłem pisać teksty, komponować linie wokalne i aranżować swoje partie. Robiłem to bardzo swobodnie często zmieniając idee, nawet ogólne założenia, jakie przedstawił mi zespół. To był jedyny sposób dla mnie, by praca nad płytą była inspirująca.
Ponadto nagrałem większość wokali sam. Towarzyszył mi tylko jeden, świetny inżynier. Zespół ufał, że uda mi się stworzyć coś dobrego i szczęśliwie moje wizje były zadowalające dla wszystkich. Ja sam nie czułem się zbyt komfortowo podczas tej sesji ponieważ zespół miał tak długą historię i swoje tradycje, a ja byłem kimś z zewnątrz. Wiedziałem jednak, że muszę zaufać swoim pomysłom i zapomnieć o obawach związanych z brakiem akceptacji przez innych.
Odpowiadasz za grafiki zdobiące "The God Behind the God". Malujesz w tradycyjny sposób, czy podpierasz się zdobyczami techniki, programami komputerowymi?
Używam tylko papieru, ołówków, pióra, atramentu i akwareli. Czasami też kleju, kiedy muszę coś poprawić. Oczywiście kiedy całość jest już gotowa komputer jest potrzebny, ale ja go nie dotykam. Daję tylko bardzo precyzyjne instrukcje dotyczące mojej wizji całości, koloru, czcionki, układu itp. W trakcie sprawdzam wynik i przedstawiam kolejne uwagi aż do momentu, gdy całość jest ukończona.
Zależy mi na tym, by rysunek i obraz nie były zbyt mocno przetwarzane z wyłączeniem jakichś prostych ustawień koloru i kontrastu. Gardzę tym całym komputerowym FX i sztuczkami photoshopa. Wolę stary, prosty styl.
W tej chwili wraz z moim stylem pracy przynależę do przeszłości. Zdaję sobie sprawę, że bez wiedzy jak używać większości programów komputerowych nie mógłbym pracować w firmie graficznej. Być może któregoś dnia moje sposoby pracy powrócą w wielkim stylu. Kto wie … Myślę, że ludzie znudzą się tym całym homogenicznym stylem grafiki komputerowej. Można dzięki niemu działać szybciej, ale może czasem lepiej pracować wolniej, nawet jeśli znaczy to, że będziesz tak ubogi jak ja. Potrzebuję kilku tygodni żeby zaprojektować i narysować, bądź namalować oprawę albumu i jeśli w trakcie popełnię poważny błąd oznacza to, że muszę zaczynać od początku.
To mały cud, że jestem w stanie tworzyć w ten sposób z moimi słabymi nerwami, ale myślę że malując obraz lub komponując muzykę zaczynam odpływać. Nie jestem obecny w waszym świecie.
"The God Behind the God" zawiera klasycznie doom metalowe utwory pokrewne Black Sabbath i Candlemass. Wydaje się, że dobrze czujesz się w tego typu stylistyce. Twoje wokale brzmią pewnie i bardzo swobodnie, mam rację?
Skoro tak twierdzisz ... Inspiruję się klasykami pokroju Black Sabbath, Uriah Heep, Deep Purple od połowy lat 80. Oczywiście zainteresowania muzyczne wpłynęły na mnie, lecz mój sposób śpiewania jest czymś bardzo naturalnym. Nigdy nie ćwiczę, by zabrzmieć w jakiś konkretny sposób. Nie słyszę jednak zbyt wiele podobieństw do Candlemass, a przynajmniej nie do Messiah Marcolin. Myślę, że zdecydowanie bliżsi mi są tacy wokaliści, jak Ian Gillan, Rob Halford, Scott Reagers, Peter Hammill i Zeeb Parkers. Lubię także kompletnie odmienne zespoły, jak choćby The Cure, Calssix Nouveaux, Chrstian Death itp.

Moim zdaniem takie utwory, jak "Death Bride", czy "Curved Horizon" zawierają wspaniałe partie wokalne, najlepsze w Twojej karierze. Zgodzisz się ze mną?
Wokale na tym albumie w większości przypadków są w porządku, ale były robione bardzo, bardzo szybko. Mógłbym zmienić kilka drobnych szczegółów.
Odpowiadając na pytanie, które utwory są najbliższe temu co próbowałem wokalnie osiągnąć, niekoniecznie wskazałbym dwa wymienione przez Ciebie, choć uważam, że są wspaniałe, a wokal brzmi odpowiednio. Podoba mi się to, co zrobiłem z coverem Dunkelheit. "The Goddes of Doom" jest też całkiem niezły! Cenię także niektóre utwory z albumu "So Long Suckers" oraz z płyty The Candles Burning Blue, czy debiutu Opium Warlords.
Zazwyczaj podobają mi się części utworów, jest tylko kilka kompozycji, z których zadowolony jestem w całości.
Zrobiłem tak wiele nagrań, że ciężko jest mi przeanalizować całą twórczość. W każdym razie nie postrzegam siebie głównie jako wokalistę. Przede wszystkim jestem "kompozytorem", czy nawet basistą.
Moje śpiewanie jest całkowicie pozbawione auto-strojenia oraz innych produkcyjnych trików, nie poświęcam także kilku dni próbując doszlifować utwór. Zazwyczaj cały album robię w dwa dni, czasami potrzebuję nawet mniej czasu. Tak więc niektórzy twierdzący, że jako wokalista jestem do bani po tym, jak porównają niektóre z moich pierwszych podejść do tych auto-strojonych, wielowarstwowych hitów głównego nurtu, nie widzą całości. Ja jednak naprawdę nie dbam o to, co ludzie myślą o moim śpiewie. Tak jak mówiłem, to nie jest dla mnie najważniejsze.
Analizujesz i porównujesz swoje utwory? Wracasz do kompozycji z przeszłości jako słuchacz, czy po prostu nagrywasz i zapominasz koncentrując się na nowych wyzwaniach?
Bardzo rzadko słucham któregokolwiek z moich nagrań. Nie wracam do nich, to byłoby zbyt bolesne. W takich przypadkach głównie słyszę tylko te rzeczy, które chciałbym zmienić w miksowaniu, śpiewie i innych tego typu kwestiach.
Czasami, kiedy jestem pijany słucham "So long Suckers" lub "Return to Rectory", albo tej nowej kompilacji RB. Zazwyczaj jednak to się nie zdarza.
Ponadto cieszy mnie album Armanenschaft. Jest bardzo bliski temu, czym chcieliśmy żeby był. Brzmi prawie perfekcyjnie.
Dysponujesz świetnym, mocnym, czystym głosem. Spotkałeś się z negatywnymi reakcjami na temat wokali, jakich używasz w black metalowych projektach ze strony fanów klasycznie rockowego śpiewu?
Nie, nie spotkałem się. Chyba nie obracam się w miejscach, gdzie fani klasycznego rocka się spotykają.
Oh, wokalista Isolde powiedział mi, że nie powinienem wykonywać black metalowych wokali, ponieważ to zrujnuje mój głos. Odpowiedziałem, że nie dbam o to, co się z nim stanie. Jednak on próbował tylko być miły i może z tego względu powinienem pamiętać o tym ostrzeżeniu.
Brałeś, bądź bierzesz lekcje śpiewu?
Nie, nigdy nie odebrałem żadnej edukacji muzycznej. Oczywiście jeśli nie liczyć tych pojebanych lekcji muzyki w szkole podstawowej, jakie wszyscy mieli.
Następcą "The God Behind the God" jest split z Fall of the Idols. Utwory na split powstawały w ramach odrębnej sesji nagraniowej? Jak wypadają w porównaniu do kompozycji z dużej płyty?
Utwory na split pochodzą z innej sesji. Zawsze łatwiej jest zrobić "tylko" jakąś EP, split, czy coś mniejszego. Masz mniej zmartwień i ponadto podchodzisz do tego nieco luźniej, ale w tym przypadku wciąż było ciężko jako, że nie miałem zbyt wiele czasu i na dodatek byłem bardzo zmęczony kilkoma sprawami toczącymi się równolegle. Ponadto musiałem pokonywać sporą odległość do miejsca, w którym znajduje się studio oraz ma swoją siedzibę Spiritus Mortis.
Wszystkie wokale SM zaaranżowałem i wykonałem w bardzo szybki sposób. Tym razem po prostu zaśpiewałem cały materiał podczas jednej nocy. Kiedy śpiewałem "Sunrise" dostałem sms z wiadomością o śmierci Michela Jacksona. W tym momencie zrobiłem sobie przerwę.
Niewiele brakło, by Spiritus Mortis w ramach ubiegłorocznej trasy koncertowej dotarł do Polski? Pamiętasz co stanęło na przeszkodzie? Chciałbyś zagrać w moim kraju?
Nic mi o tym nie wiadomo, lecz tego typu sprawy są poza naszą kontrolą. Jeśli nikt nie jest w stanie zorganizować koncertu w danym miejscu, to oczywiście my nie możemy przyjechać. Bardzo chcielibyśmy przyjechać do Polski, nigdy u was nie byłem.
Wiążesz swoje dalsze artystyczne plany ze Spiritus Mortis? Zostaniesz z tym zespołem na dłużej?
Na początku zgodziłem się, że zrobię jeden album i na tym koniec. Potem plany rozrosły się do jednego albumu i singla, który wyszedł zanim album został nagrany. Ostatecznie zgodziłem się także na kilka koncertów po wydaniu albumu. Okazało się, że koncertów jest kilkanaście i na dodatek doszła sesja nagraniowa materiału na split. Nawiasem mówiąc pojawi się jeszcze jeden split. Utwory na niego zostały nagrane w tym samym czasie co materiał na split z FotI.
Podczas trasy powiedziałem chłopakom, że skłonny jestem nagrać z nimi jeszcze jeden album, o ile nie będzie to miało miejsca w 2010 roku. Nie mogę powiedzieć, co stanie się po nagraniu nowej płyty, gdyż jak możesz się domyślać jestem bardzo zajęty nawet pomijając udział w SM. Zapewne nie będę tkwił w tym zespole wiecznie, ale teraz jestem w SM i tylko to się liczy, prawda?
Wcześniej poruszyłem temat koncertów. Lubisz występować na żywo? Przewidujesz w przyszłości trasę, lub choćby pojedyncze koncerty z którymś z Twoich zespołów?
W rzeczywistości nie cierpię koncertować. Jeśli by to zależało wyłącznie ode mnie, to nie wykonywałbym ich w ogóle, ewentualnie raz, czy dwa razy do roku. Zapewne przyjdzie taki czas, że faktycznie przestanę występować. Następnie, być może po 40-stce, powróci zapał do koncertów, ale nie sądzę żeby do tego doszło.
Nigdy nie lubiłem koncertów. Bywają zbyt chaotyczne i niebezpieczne. Wróciłem poraniony z trasy z SM. Muszę jednak przyznać, że kiedy przywykłem do koncertów, okazały się one oczyszczającym doświadczeniem. Było też kilka innych występów, które sprawiły mi "przyjemność", lecz by tego doświadczyć należy przejść na inny poziom świadomości.
W tej chwili zbliżają się dwa koncerty. Pierwszy z Azrael Rising, na który musiałem się zgodzić, ponieważ gramy z Sigh z Japonii, a jestem ich wielkim fanem. Będzie także jeden koncert z SM i jeszcze jeden na poły tajny występ. Myślę, że dojdzie do kilku koncertów SM latem, lecz mam nadzieję ze nie będzie ich za wiele.
Jesteś Finem, mieszkańcy Twojego kraju są w Polsce kojarzeni jako samotnicy, osobnicy obdarzeni przewrotnym poczuciem humoru oraz słabością do alkoholu i skłonnościami samobójczymi. Ile powyższych cech zawiera Twoja osobowość?
Wszystkie, ale nie jestem zwolennikiem alkoholu. Widziałem jak wiele smutku powoduje. Teraz piję mniej, prawie w ogóle, ale mam swoje problemy z używkami. Jeśli piję, to piję za dużo, czasami przez kilka dni śpiąc gdziekolwiek padnę, z dziwnymi ludźmi, nawet na ulicach czy w parkach. Z tego powodu raczej staram się być trzeźwy. Lądowałem w szpitalach, w aresztach, a nawet w sali sądowej. To nie jest dobre dla mnie, ani dla każdego innego.
Nie powiedziałbym, że wymienione przez Ciebie w pytaniu stereotypy charakteryzują większość moich rodaków. Przynajmniej ja chciałbym aby ludzie z Finlandii byli jeszcze większymi samotnikami ze skłonnościami samobójczymi.
Nie traktuję priorytetowo swojej przynależności narodowej. Ja to ja. Szanuję poszczególne owoce Fińskiej kultury i lubię nasz język, ale nie jestem zbyt zainteresowany Finlandią kompleksowo. Podoba mi się, że jesteśmy na obrzeżach cywilizacji i kocham przyrodę, ale nienawidzę tego, co ludzie z nią robią oraz jak puste życie tak wielu z nich wiedzie.
Moim zdaniem sporo humoru i luzu zawiera w sobie twórczość KLV. Mam wrażenie, że świetnie się bawiliście komponując i nagrywając z tym zespołem. Chwilami trudno się oprzeć wrażeniu, że podczas sesji nagraniowych towarzyszyły wam wpływające na samopoczucie używki. Jak było w istocie?
Jeśli zrozumiałbyś teksty, to pewnie miałbyś inne odczucia co do tego zespołu. Liryki są bardzo mroczne.
Gra w KLV czasami była swego rodzaju zabawą, ale była to także ciężka praca. Dzięki temu, że większość nagrań rejestrowaliśmy na 4-ścieżkowcu było całkiem inaczej niż w innych przypadkach, trochę luźniej. Czasami brakuje mi tamtych lat, mam w związku z nimi wiele dobrych wspomnień pomimo tego, że wówczas czułem się źle, byłem w depresji i totalnie zjebany.
Używaliśmy alkoholu, ale nie pamiętam abyśmy brali cokolwiek innego. Wiele osób zdaje się myśleć, że aby stworzyć "szalony materiał" potrzeba używek. Podobnie postrzegana jest twórczość uduchowiona. MOŻESZ osiągnąć pewne stany umysłu za pomocą narkotyków, ale jeśli masz odrobinę WOLI i serca możesz doświadczyć wszystkiego kompletnie na trzeźwo.
Nie potrzebuję narkotyków, żeby robić to, co robię. Moja muzyka i twórczość była opisywana jako psychodeliczna i "stonerska", ale ja nie posiłkuję się używkami, by osiągnąć taki efekt. Moja twórczość jest wypadkową trzeźwej świadomości z czymś, co jest znacznie potężniejsze niż JA. Oczywiście pochodzi też z mojego zwichrowanego umysłu, więc nieco ciężko jest ustalić granicę "trzeźwości"
KLV to zespół grający znacznie lżejsze i zdecydowanie bardziej zróżnicowane dźwięki, niż choćby Reverend Bizarre. Jak powstawała tak kolorowa muzyka? Inspirował Was klasyczny heavy metal?
Cześć utworów KLV nie ustępuje ciężkością Reverend Bizarre, zwróć uwagę choćby na "V". Niemniej jest prawdą, że KLV nie był zespołem heavy metalowym. W ostatnich latach działalności ulegaliśmy wpływom doom metalu i lubiliśmy EyeHateGod, GodFlesh itp., ale mimo tego nie określałbym nas jako zespół "metalowy". KLV zaczynał jako noisecore i hc-punk z awangardowymi wibracjami.
W KLV muzyka przychodziła bardzo naturalnie. Nie było ograniczeń, muzyka mogła przybierać praktycznie każdą postać. Nie przynależeliśmy do jakiegoś określonego stylu. Tworzyliśmy artystyczną grupę i przez jakiś czas mięliśmy u siebie wspaniałego gitarzystę. Ilmari Kurki zrobił dla nas kilka bardzo dobrych kawałków rockowych. Niektóre z nich mogłyby stać się hitami, gdyby powstały w innych okolicznościach.
Dla mnie Opium Warlords to na swój sposób powrót do KLV i czasu, kiedy nie przejmowałem się żadnymi ograniczeniami. Właściwie czasami czuję się jakbym powrócił do przeszłości, mniej więcej do 1992 roku… Poczułem to podczas naciągającej wiosny, głęboko wewnątrz mnie, poczułem się młodszy.
Muzyka KLV jest bardzo emocjonalna. Słuchając utworów tego zespołu mam przed oczami widowisko teatralne, w którym główne role odgrywają diabeł, wampir, wieśniak, rycerz i wiele innych ciekawych postaci. Odnoszę wrażenie, że za pomocą Twoich ust odbywa się dialog pomiędzy tymi postaciami. Stwierdzenie, że KLV wykonywał bardzo "teatralną" muzykę jest słuszne?
Przynajmniej ja nie widzę żadnego z tych postaci. Wole nie używać zbyt tradycyjnych lub konwencjonalnych elementów w mojej pracy.
Z fińskim teatrem silnie wiąże mnie osoba reżysera, pisarza, filozofa i nauczyciela. Jouko Turkka, bo o nim mowa, jest jednym z nielicznych ludzi, których naprawdę podziwiam i nawet w jakimś sensie za nim podążam. Jouko Turkka jest według mnie czystym geniuszem, jego idea tworzenia jest bardzo bliska mojej.
Niemniej moja twórczość jest bardzo daleka od teatralności w sensie, jaki zapewne Tobą kierował w tym pytaniu. Używałem teatralnych efektów w moim śpiewie, zwłaszcza w The Cadles Burning Blue, ale były one wykorzystywane w ironiczny sposób i bardzo dalekie od idei czystego teatru, o którym mówi i pisze Jouko Turkka.
Dobrze, przyznaję, że jest kilka podobieństw KLV do Artaud, jeśli pójdziemy w tą stronę... Zgodzę się nawet na podobieństwo do Becketta. Wracając do Turkka czuję, że ma on coś wspólnego z Yukio Mishima lub Werner Herzog. Czyste podejście bez żadnych nonsensów!
Blisko dwunastominutowy utwór "Ãetsene Poige" zawiera świetne partie basu Twojego autorstwa. Ten utwór to studyjna improwizacja?
To jest improwizacja. Trio z KLV było bardzo dobre w improwizacjach. Był to dla nas rodzaj telepatii. Ten utwór został nagrany na 4-scieżkowcu. Mieliśmy chyba jeden lub dwa mikrofony. Wszystkie instrumenty zostały nagrane w jednym czasie. Bardzo lubię to nagranie.
Lżejszy wątek Twojej twórczości to także wydana w 2001 roku płyta "Pearls Given to the Swine" zespołu The Candles Burning Blue. Gracie nastrojowe, proste utwory wyraźnie inspirowane The Sisters of Mercy. "Pearls Given to the Swine" była odskocznią od ciężkich, metalowych dźwięków?
Sisters of Mercy wpłynęli na nas w utworze "Someone is Here", ale ja powiedziałbym, że w większym stopniu inspirowali nas Musta Paraati, Bauhaus i Joy Division, zaś na mnie szczególnie mocno oddziaływał Rozz Williams. "Someone is Here" pochodzi z czasów, kiedy odkryłem starą scenę rocka gotyckiego, mniej więcej w 1995 roku. W późniejszym okresie przearanżowałem je nieco, dodałem kilka elementów i napisałem nowy tekst.
The Candles Burning Blue zaczynał jako zespół grający melodyjny death metal. Zespół istniał pod inną nazwą jeszcze przed 1997 rokiem. Kiedy do nich dołączyłem zmieniłem nazwę i przyniosłem ze świat rodem z moich tekstów. Wraz ze mną zespół nawiedziły fascynacje rockiem gotyckim i nawet elementami brzmienia zespołów pokroju Suede.
Kiedy The Candles Burning Blue stało się tercetem zmieniła się również muzyka. Nie był to już metal, ale jakiś rodzaj artystycznego rocka.
"Pearls Given to the Swine" to jedna z najlepszych prac, w których brałem udział. Część tego materiału jest mentalnie bardzo odległa od stosunkowo chwytliwych motywów znanych choćby z Reverend Bizzare. The Candles Burning Blue był duchowo bardzo ciężkim i niebezpiecznym zespołem. Czasami był również fizycznie niebezpieczny dla słuchaczy. Ten skład nawiedzała prawdziwa ciemność.
Absolutnym przeciwieństwem "Pearls Given to the Swine" jest “Our Love Becomes A Funeral Pyre" - EP, którą nagrałeś pod szyldem March 15. Sięgasz po zimne, indrustialne, krzykliwe dźwięki. Jaka idea przyświecała Ci podczas tworzenia tego projektu? March 15 jest aktywnym tworem?
Moją ideą było wyrażenie tego, co czułem w latach 2002-2004. Myślę, że mi się to udało.
Działalność March 15 wygasła wraz z zakończeniem sesji nagraniowych “Our Love Becomes A Funeral Pyre". Mogę jednak użyć tej nazwy ponownie któregoś dnia, jeśli stworzę podobny stylistycznie materiał. Wiem, że wrócę do muzyki noise, ale może zrobię to pod szyldem Opium Warlords. Noise jest dla mnie bardzo ważną muzyką.
Opowiesz coś na temat enigmatycznych projektów Lohja SS i Punisment?
Lohja SS po prostu istniała tylko przez jedna noc, kiedy mieliśmy jedyne próby. Zespół miał ten sam skład, co KLV na Äetsene Poige. To samo trio. Mieliśmy zagrać trochę hardcore punkowych kawałków, które stworzyłem i ciągle tworzę. Napisałem je dla KLV w 1994 i nawet nagraliśmy niektóre z nich w naszym dwuosobowym składzie na kasetę zatytułowaną "Maan Liha"
Nazwa Lohja SS jest oczywiście hołdem dla London SS i Tampere SS. Był okres, kiedy w składzie zespołu pojawili się perkusista The Puitan i gitarzysta Armanenschaft. To trio jednak nigdy nie grało razem.
Punisment, tak bez "h", był death metalowym zespołem, w którym byłem w 1991 roku. To był SWIETNY zespół!!!. Tęsknię za tymi czasami i utworami. Prawdziwy death metal. Właściwie graliśmy bardzo wolno, ale wtedy nie myśleliśmy o tym zbyt wiele. Muzyka powstawała w bardzo naturalny sposób. Chciałbym kiedyś jeszcze zagrać kilka koncertow z Punisment i nagrać powstałe w przeszłości utwory.
Pora na Twoje black metalowe wcielenie, czyli Armanenschaft oraz Azrael Rising. Osobiście bardziej spodobał mi się ten pierwszy. "Psychedelic Winter" to kapitalna, intensywna i nieco chaotyczna płyta. Skąd u Ciebie pociąg do tak ekstremalnej sztuki?
Bierze się głęboko z mojego serca i duszy. Właśnie tam tkwi czarna siła natury. Możesz to nazywać Szatanem, ale równie dobrze możesz użyć wielu innych określeń .
"Psychedelic Winter" to oprócz inspiracji norweskim black metalem także kilka zaskakujących rozwiązań. Mam na myśli choćby rock’n’rollowy "Semen Syringe" oraz "Walvater", w którym Twoim krzykom towarzyszy jedynie partia perkusji. Naczelną ideą podczas tworzenia tej płyty był brak ograniczeń, twórcza wolność?
Myślę, że nie tak wielu ultra konserwatywnych black metalowych purystów potrafiłoby to zrozumieć. Uważam, że tworzymy bardzo czysty black metal w dosłownym tego znaczeniu. Adwersarz reprezentuje wolność i indywidualizm. Adwersarz jest prawdziwym Bogiem kryjącym się za Bogiem (w oryg. "God behind the God"). Tym, którego widział Jezus
"Psychedelic Winter" to jeden z wielu przykładów na to, że płyt z Twoim udziałem trzeba wysłuchać do końca zanim podejmie się ich analizy. Lubisz zaskakiwać? Zdarza Ci się zaskakiwać samego siebie?
Nie myślę o słuchaczach zbyt wiele, kiedy tworzę, ale przyjemnie jest kiedy czuję że jestem w stanie ich zaskoczyć. Wolę zaskakiwać niż być jednym z tych asekuranckich i tkwiących w stagnacji "artystów". Naturalnie wyprzedzam o kilka kroków odbiorców mojej muzyki ponieważ ciągle się zmieniam, ale nie robię tego celowo. To jest naturalny proces. Moja twórczość zaskakuje także mnie samego. Często zadaję sobie pytanie "co to kurwa jest i skąd się to wzięło?"
Jesteś fanem black metalu, czy jedynie spodobała Ci się ta forma ekspresji?
Bardzo cenię black metal, szczególnie za bardzo czystą artystyczną ekspresję i witalność. Większość black metalowych zespołów jest oczywiście nic nie warta, ale w sumie przecież większość wszystkiego taka jest.
Uwielbiam Venom, Burzum i Sigh. Inni moi faworyci w tym bardzo dowolnie określanym stylu to Beherit, Abruptum, Ride For Revenge, Bathory “Under the Sign of the Black Mark", Mortuary Drape, Von, Furze, stary Mayhem, Emperor, Immortal “Bizzard Beasts", Ulver “Nattens Madrigal" dwa pierwsze nagrania Drudkh, późne prace Deathspel Omega, kilka nagran Xasthur, Judas Iscariot “Distant in Solitary Night", Lordamor, Grand Belial´s Key “Kosherat" i tak dalej.
Uważasz, że black metal powinien mieć mocne ideologiczne podłoże? Twoje zespoły takie mają?
Tak, ale trudno dokładnie powiedzieć jaka to jest ideologia. Określenie "Satanizm" ma wiele znaczeń dla rożnych indywidualności. Oczywiście część z nich nie zasługuje na to określenie, gdyż zamiast pielęgnować indywidualizm koncentrują się w podążaniu za innymi.
Dla mnie "Satanizm" oznacza podążanie ścieżką Lucyferiańską, Gnostyczną wiedzę o Bogu i powiązania z czarną siłą natury, której można doświadczyć w szczególnych miejscach i sytuacjach. Oczywiście oznacza także ezoteryczne spojrzenie na świat: Okultyzm.
Myślę, że nie można grać black metalu bez zrozumienia tej czarnej siły. Ja sam skłaniam się w kierunku skrytego wewnątrz mnie światła, ale duża część mojej egzystencji naznaczyła czarna siła zasiedlająca duszę i ciało. W tym sensie jestem opętany. Pętająca mnie siła zmusza do konkretnych zachowań.
Jednak dla mnie nie jest najważniejsze by udowadniać jak bardzo jestem black metalowy, albo bełkotać na temat ideologii. Ci, którzy potrafią słuchać odnajdą wszystko w mojej muzyce.
Jeśli jakiś nastoletni komputerowy frajer myśli, że moja muzyka nigdy nie była black metalem, mi to nie przeszkadza. Pamiętam bardzo dobrze, co robiłem w 1985 roku, kiedy wielu fanów black metalu nawet się jeszcze nie urodziła.
Wróćmy do wątku, którym rozpoczęliśmy. Doom metal i The Puritan, czyli muzyka wolna, ciężka i nastrojowa. Rozbudzasz bogate emocje za pomocą oszczędnie wykorzystanych dźwięków. Jaka jest recepta na kilkunastominutowy, intrygujący utwór zbudowany z jednego motywu melodycznego? Kluczem do sukcesu jest bogactwo subtelnych ozdobników?
Dla mnie osobiście The Puritan nie gra doom metalu. Ta muzyka ma swoje indywidualne oblicze. Oczywiście istnieją strukturalne powiązania, ale termin "doom metal" nie jest dla mnie równoznaczny z ciężką muzyką graną wolno.
Nie ma innej recepty niż podążać za swoja własną naturą. Jeśli w Twoim wnętrzu mieszka folkowa muzyka w stylu Simon & Garfunkel, to powinieneś tworzyć w zgodzie ze sobą. Wewnątrz mnie tkwią także podobne dźwięki, ale jest również miejsce na ciemniejsze formy muzyczne.
Wielokrotne powtarzanie motywów w ramach utworu jest dla mnie naturalne, wycisza moją duszę. Nie jest łatwo stworzyć interesującą minimalistyczna muzykę. Możesz wziąć gitarę i grać wielokrotnie ten sam akord, ale prawdopodobnie nikogo to nie poruszy, być może i Ty będziesz znudzony.
Tworzę w bardzo naturalny sposób. Robię to, co lubię i moja sztuka pochodzi z wnętrza.
Analizując Twoją twórczość nie sposób nie zauważyć, że unikasz instrumentalnej wirtuozerii. Jesteś bardzo dobrym basistą i mógłbyś grać znacznie bardziej skomplikowaną muzykę, dlaczego tego nie robisz?
Mogę jedynie powiedzieć, byś wziął bas i zagrał kilka moich utworów. Prawdopodobnie będziesz zaskoczony. Nie jest łatwo grać wolno, powtarzając w tym samym rytmie. Poza tym moja muzyka zawiera wiele drobnych detali, które tylko pozornie są proste do wykonania. Faktem jest jednak, że nie zależy mi na podkreślaniu instrumentalnych umiejętności, kiedy zdarza mi się popisywać, to zazwyczaj kieruje mną ironia.
Stworzyłem wiele progresywnych utworów z KLV, ale w większości tego typu materiał jest raczej bezużyteczny. Czasami dobrze jest zagrać coś bardziej złożonego, ale dla mnie najczystszą formą muzyki jest minimalizm. Uważam, że jest to powrót do narodzin muzyki i całej kultury ludzkości.
Opium Warlords to wątek idealny na zakończenie wywiadu. Moim zdaniem muzyka, jaka znalazła się na "Live at Colonia Dignidad" zawiera esencję tego, co do tego czasu stworzyłeś. Kapitalna płyta, która ma w sobie ciężar Reverend Bizarre, nastrojowość The Puritan, a także elementy black metalu. Chciałeś poprzez "Live at Colonia Dignidad" podsumować lata, jakie poświęciłeś ciężkiemu graniu?
Żeby być szczerym, to miałem nadzieję, że Opium Warlords będzie głównym tematem wywiadu, jako że to moje najbardziej aktualne przedsięwzięcie. Rozumiem jednak, że ludzie mogą być zainteresowani moja przeszłością lub Spiritus Mortis …
Z Opium Warlords mam tylko jeden cel. Chciałbym nagrać utwory, które tkwią we mnie od wielu lat, od 1994 roku do dziś. Ponadto mam w planie stworzyć trochę nowego materiału. W tym projekcie chodzi jedynie o muzykę i sztukę.
Zgodzę się, że Opium Warlords może być postrzegany jako powrót do przeszłości, do czasów, gdy miałem więcej wolności, ale także więcej kontroli na tym co się dzieje. Straciłem wiele z tej kontroli w Reverend Bizzare i The Puritan. Dziś zamiast kontrolować to, co inni robią kontroluję samą sztukę. Chronię ją od zewnętrznych wpływów.
Obecnie odczuwam podobną grozę, ale i podniecenie, jak w przeszłości, w latach 90. Odrzucam to, co niepotrzebne i pozwalam interesującym koncepcjom wypełnić mnie, tak jak to robiłem wówczas. Odciąłem się od systemu i "dorosłego świata".
Spoglądając w przeszłość nie myślę o "latach spędzonych na graniu mrocznej muzyki". Moja muzyka była mroczna od 1984 roku. Taka po prostu już jest. Nie marnuję czasu próbując ją analizować, nawet jeśli codziennie analizuję siebie.
Podczas procesu twórczego chodzi mi o podążanie ścieżką, która pojawia sie przede mną, a nie o dumanie nad kierunkiem, w jakim udać się wraz ze swoją sztuką. Nie tworzę dlatego, że lubię , ale dlatego że muszę. Jestem narzędziem w rękach większych sił.

Opium Warlords jest projektem, w którym odpowiadasz za wszystkie instrumenty. Czujesz się pewnie jako gitarzysta oraz perkusista? Pracujesz nad doskonaleniem techniki gry na tych instrumentach?
Zagrałem na wszystkich instrumentach, ponieważ chciałem skończyć pracę nad albumem najszybciej, jak to tylko możliwe i przestać marnować czas. Wiedziałem też, że nikt inny nie będzie w stanie wyrazić koncepcji pochodzących z mojego wnętrza we właściwy sposób.
Nie dbam o doskonalenie czegokolwiek. Robie to, co muszę zrobić. Będę miał perkusistę, albo i dwóch na następnym albumie Opium Warlords, lecz będę także kontynuował mój własny styl nieudolnej gry na perkusji kiedy tylko zajdzie taka potrzeba.
Pewne utwory potrzebują aranżacji perkusji, których nie jestem w stanie wykonać. Nie ćwiczyłem kompletnie gry na perkusji przed wejściem do studia. Miałem częściowe aranżacje w głowie i to wszytko. Jestem w stanie skomponować ścieżkę perkusji, ale nie potrafię kontrolować wszystkich moich czterech kończyn jednocześnie. Nie mam czasu na doskonalenie swoich umiejętności na tym instrumencie. Kiedy potrzebuje nekro black metalowego stylu, upośledzonego bębnienia, wolę zagrać to sam, niż mówić jakiemuś uzdolnionemu perkusiście żeby grał w popieprzony sposób.
Nie jest ważne kto i co grał. Tylko efekt końcowy ma znaczenie. Bardziej uzdolniony i konwencjonalnie grający perkusista nie zabrzmiałby na mojej płycie dobrze. Efekt finalny był całkowicie zamierzony.
Gitara jako instrument nie jest dla mnie całkowicie obca, jako że już w Revernd Bizzare grywałem na basie w bardzo gitarowym stylu. To był jeden z sekretów brzmienia tego zespołu. Oczywiście gra na gitarze różni się od gry na basie, na dodatek ja niezbyt pewnie czuję się jako gitarzysta, ale lubię nagrywać ścieżki gitarowe. Nie próbuję zabrzmieć niczym rasowy heavy metalowy gitarzysta, mój styl jest powiązany z punkiem albo post-punkiem, a także noisem.
Satysfakcjonują Cię dotychczasowe osiągnięcia? Jak Sami Albert Hynninen ocenia swoją artystyczną drogę?
Jestem usatysfakcjonowany pewnymi etapami mojej artystycznej drogi, ale potrafię krytycznie spojrzeć w przeszłość i stwierdzam że nie jestem zadowolony. Nigdy nie osiągnąłem tego, co planowałem, ale być może górę bierze mój perfekcjonizm i fakt, że pracuję szybko i z niewielkim budżetem.
Lubię brzydkie utwory, toporne granie, które wbrew pozorom potrafi satysfakcjonować twórcę. Jestem zadowolony z większości moich osiągnięć, ale mam problem z częścią wokali, a zwłaszcza z miksowaniem i produkcją. To mój prawdziwy ból głowy: produkcja
Uczę się ciągle, ale to ciężka praca. Fale dźwiękowe są niczym alchemia!
Zaznaczam, że pisząc o produkcji nie mam na myśli całości, lecz kilka drobnych niechcianych szczegółów, które przytrafiają się gdy brakuje pieniędzy. W takich przypadkach musisz iść na kompromis i to jest najbardziej przykre podczas procesu twórczego .
Dumny jestem z tego, co zrobiliśmy z Revernd Bizzare, o ile nie muszę słuchać tej muzyki zbyt często. The Candles Burning Blue, The Puritan i Armanenschaft wykonały świetną robotę. March 15 to dobry projekt. Włożyłem wiele wysiłku w muzykę Azrael Rising, Spiritus Mortiis i Orne, ale oczywiście w całej mojej twórczości słyszę dźwięki, które mogłem zastąpić lepszymi .
Jestem zadowolony, że ciągle aktywnie tworzę zamiast pogrążać się w alkoholizmie i narkomanii. Przetrwałem wiele ciężkich sytuacji i nadal będę cierpiał dla mojej sztuki próbując osiągnąć prawdę.
Zadowolony jestem także z części moich prac graficznych. Niektóre mogłyby by być lepsze gdybym tylko dysponował większą ilością czasu i sił.
Co z sukcesem komercyjnym? Nie uważasz, że tak wartościowa muzyka zasługuje na intensywniejsze działania promocyjne i zdecydowanie liczniejszą rzeszę słuchaczy? Zależy Ci na sukcesie komercyjnym?
Nie miałbym nic przeciwko temu, aby mojej muzyki słuchało więcej ludzi. Z drugiej strony na pewnym etapie Reverend Bizzare zaczynał być zbyt dużym zespołem i nie mogłem sobie z tym poradzić.
Chciałbym żeby moje życie było nieco łatwiejsze finansowo. Po prostu zarabiam mniej pieniędzy przez cały rok niż zwykły człowiek w dwa miesiące, choć przyznam że przywykłem już do tego typu życia. Nawet nie wiem, co bym zrobił z większą ilością pieniędzy. Być może spędzał bym więcej czasu nagrywając i tworząc kolejne płyty. Na pewno nie oddałbym się szaleństwu zakupów.
Moja publiczność na dzień dzisiejszy jest wystarczająco liczna dla mnie. Oczywiście mogłaby być liczniejsza, ale raczej wolałbym zatrzymać się na obecnym etapie aż do śmierci niż znaleźć się w świetle reflektorów na chwilę i potem upaść.
Moja muzyka i sztuka nigdy nie była łatwa do przełknięcia, a to jest jedyna cecha jakiej potrzebuje mainstream: guma do żucia!. Możesz ją wypluć kiedy nie ma już smaku. Wierzę, że moja muzyka ma smak, który nie przemija. Być może nie smakuje dobrze na początku konsumpcji, ale jeśli ją z czasem polubisz, będziesz wracał do tych prac po wielu latach i odnajdziesz w nich coś nowego.
Promocja i wszelkie rodzaje kurewstwa są w większości przypadków dla mnie odrażające. Chcę się promować na swój sposób. Nigdy nie stanę się komercyjną osobą stawiającą biznes ponad sztukę. Nie stworzę czegoś tylko dla pieniędzy.
Powiedziałem NIE w kilku sytuacjach, gdy miałem okazję stać się bardziej popularnym. Odszedłem z Reverend Bizzare właśnie wtedy, kiedy miał zrobić ten jeden komercyjny krok w górę i nie żałuję tego. Moje życie mogłoby być "prostsze", ale stałbym się dziwką klasy średniej. Taki świat nie jest dla mnie. Żyję w niezbyt komfortowych warunkach, ale przynajmniej mam szacunek dla siebie, dla mojej pracy.
Jeśli coś, co zrobiłeś zgodnie z samym sobą zakończyło się sukcesem, to oczywiście świetnie. Nie sądzę jednak, by sukces przytrafił się mojej osobie.
Dla przeciętnego pochłaniacza radiowych przebojów tworzysz trudną w odbiorze muzykę, więc zapewne nie możesz sobie pozwolić na poświęcenie swojego czasu wyłącznie muzyce. Ciężko jest połączyć czasochłonną pasję i prozę życia codziennego?
Trudno jest pogodzić moją artystyczną działalność ze zwykłymi, uciążliwymi, codziennymi obowiązkami.
Czym Sami Albert Hynninen planuje zająć się w przyszłości? Jaka muzyka wyjdzie spod Twoich palców?
Jest kilka planów, ale zamiast planować próbuję skoncentrować się na pracy. Porzuciłem marzenia i nadzieje na cokolwiek, nie potrzebuję tak naprawdę zbyt wiele. Chciałbym jedynie tworzyć wystarczająco długo, by uwolnić wszystkie pomysły, które już tkwią wewnątrz mnie.
Czego możesz oczekiwać? Następne kilka lat będzie mi potrzebne na realizację starych pomysłów. Pojawi się więcej ciężkich i powolnych riiffów, ale także coś odmiennego.
Myślę, że nadchodzący album Opium Warlords będzie oferował nieco więcej dla tych słuchaczy, którzy twierdzą, że posunąłem się za daleko na debiutanckim albumie. Nie znaczy to jednak, że tak już zostanie. Będzie tylko ten jeden, nieco łatwiejszy w odbiorze album poprzedzający kolejną mentalną eksplozję!
Kończąc pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że dobrze bawiłeś się odpowiadając na moje pytania. Dziękuję za wywiad.
Dzięki, uważaj na siebie. Siła, inspiracja i bramy do Najskrytszego Światła są dla Ciebie oraz dla czytelników.
Podziękowania dla Asmoda za bardzo szeroko rozumiane konsultacje językowe.
Autor