Napalm Death
Wywiad przeprowadził Bartosz Donarski
NAPALM DEATH - ta nazwa w muzyce, to już nie tylko synonim ekstremalności, ale również wytrwałości, ponadczasowości, a także i kultu jakim darzą ten zespół fani różnych gatunków grania na całym świcie. Nagrali już 10 albumów, koncertowali chyba wszędzie, ale z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Ten wstęp można by ciągnąc jeszcze długo, wychwalając tych niepoprawnych synów Albionu w nieskończoność. Ja nie będę przedłużał, dodam tylko, że niedawno na rynku ukazała się ich nowa płyta "Order of the Leech". Czy naprawdę muszę pisać, że jest to album bardzo dobry, szczery, szybki i mocny? Nie, nie muszę. Napalm Death nadal ma się w świetnej formie, lata lecą, a te cholery nadal ekscytują mnie tym, co tworzą. Ten fenomen trudno wytłumaczyć w kilku słowach, ale przecież nie o to tu chodzi. Chodzi za to o muzykę, muzykę, która już na zawsze znalazła swoje stałe miejsce na kartach historii. Wiem, wzniosłość moich słów jest nieco biblijna, ale nie potrafię inaczej o nich pisać. Napalm Death, więcej mówić nie trzeba.
Jak oceniasz nowy album - "Order of the Leech" - z perspektywy czasu jaki minął od chwili jego nagrania?
Shane Embury: "Cóż, jestem naprawdę bardzo zadowolony z tego, jak udała nam się ta płyta. Osobiście cieszy mnie to, że jest on szybszy od poprzedniego albumu, choć również po części kontynuuje to, co zawarte było na wcześniejszej płycie. Mam przynajmniej taką nadzieję. Nie uważam też aby nowy album jakoś radykalnie różnił się od swojego poprzednika, jednak wiadomo, że każdy słucha muzyki i ocenia ją na swój własny sposób. Będąc członkiem tego zespołu siłą rzeczy podchodzę do tej muzyki subiektywnie. Niemniej bardzo satysfakcjonuje mnie to, że nowy materiał jest bardzo szybki i ciężki."
Zgoda, choć w moim odczuciu "Order of the Leech" jest jakby bardziej hardcore'owy, a przez to jeszcze bardziej bezpośredni. Zgodziłbyś się z tak postawioną tezą?
"To bardzo możliwe. Ten album jest bardzo mocny i bezpośredni. Sugerować mogą to już same riffy, szybkie tempa. Słychać tu też trochę Discharge, tego starego punkowego stylu, który przecież nigdy nie był nam obcy. Silnie zaakcentowana jest też obecność death metalu, ale i kilku dziwnych brzmień. Samego punk rocka było również sporo na poprzednim albumie, choć może w przypadku nowego ten styl został nieco bardziej uwypuklony."
Jak wcześniej informowano, na tej płycie miały pojawić się także dwie przeróbki Septic Death, które nieco poszerzyłyby indeks "Order of the Leech". Co stało się z tymi utworami i gdzie będzie je można dostać w najbliższej przyszłości?
"Krótko mówiąc nowy album pojawi się również w wersji winylowej lub też już jest na rynku. To właśnie do płyty winylowej "Order of the Leech" dodane zostały te dwa covery Septic Death. Na płycie promocyjnej, którą zapewne masz tych kawałków nie ma, ale na pewno są tam gdzie mówiłem. Przy okazji, planujemy też wydanie nowego albumu z coverami na przyszły rok, i tam zapewne też pojawią się przeróbki Septic Death."
O! Zatem dawaj natychmiast jakieś bliższe szczegóły dotyczące części drugiej "Leaders Not Follwers".
"Stale rozmawiamy nad tym jakie zespoły wziąć na warsztat. Prawdopodobnie znajda się na niej m.in. utwory Massacre (tej starej deathowej z Stanów), Hellhammer, jeden kawałek Sepultury z pierwszego MCD z 86. ("Bestial Devastation"), oczywiście Discharge. Więcej na razie nie powiem, ale będzie tego sporo. Planujemy nagrać około 18-20 utworów. Muszę ci też powiedzieć, że mamy zamiar kontynuować tego typu przedsięwzięcia. Zapewne pojawią się też cz. III, IV... Musimy tylko przysiąść na dupie, zastanowić się trochę jakie zespoły poprzerabiać, przesłuchać te wszystkie stosy taśm, które mamy. Mamy nadzieję, że im bardziej będzie to obskurne, tym lepiej! To nasz plan, który na pewno stanie się rzeczywistością."
Po wydaniu zaledwie jednego albumu rozstaliście się z firmą Dream Catcher i przenieśliście się do Snapper Music. To trochę dziwne, zważywszy, że podpisanie kontraktu z tą poprzednią przyjęliście dość entuzjastycznie. Powiedz kilka słów o przeszłości i teraźniejszości całej tej sprawy.
"Po pierwsze chciałbym powiedzieć, że Dream Catcher wiele dla nas zrobił i dużo nam pomógł, szczególnie na początku, gdy wychodził "Enemy...". Sprawy toczyły się niezwykle dobrze. Niestety kiedy zaczynaliśmy już próby do "Order..." ich działania nieco spowolniały, załamał się współpraca między nami. Wiesz, to było tak, że mogliśmy nagrać dla nich jeszcze jeden album, ale wcale nie było to konieczne. Martin z Dream Catcher nie robił nam problemów z odejściem, prócz tego wydaje mi się, że w boryka się obecnie także z jakimiś osobistymi kłopotami. To po części też miało wpływ na całą sytuację, na to jak w takim układzie można poprawnie zarządzać, kierować i zajmować się codziennymi sprawami wytwórni. Decyzja z naszej strony zapadła dość szybko, goniły nas terminy i był już najwyższy czas aby zacząć nagrywanie kolejnego albumu, jako, że od ostatniego minęły dwa lata. W tamtym czasie nie otrzymywaliśmy należytego wsparcia ze strony Dream Catcher. My z kolei
musimy iść dalej, robić swoje, jak zawsze. Tak czy inaczej było to kontrakt podpisany tylko na jeden materiał, gdyż nie za bardzo mieliśmy ochotę na kilkupłytową umowę. Między nami układ był szczery i na linii Napalm Death - Dream Catcher nie było żadnych konfliktów."
Od zawsze znani jesteście z morderczych tras, które zdają się ciągnąć w nieskończoność. Podejrzewam, że musi być to dość wyczerpujące zajęcie. Czy z uwagi na to przygotowujecie się fizycznie, w taki czy inny sposób, do takich wojaży?
"W przeszłości może tak, ale teraz już nie za bardzo. To jest tak, że rozkręcasz się przez kilka pierwszych koncertów i wówczas faktycznie można być krańcowo wyczerpanym. Zresztą po mnie chyba widać, że nie za bardzo trzymam formę. (śmiech) Jednak zazwyczaj nie stanowi to dla nas problemu. Zawsze przez kilka miesięcy w roku mniej lub bardziej odpoczywasz, aby później rozpocząć granie koncertów związane z promocją nowej płyty. Wcale nie musisz czuć się wykończony, każdy członek zespołu jest inny i inaczej na to reaguje, ale wszyscy cieszymy się z możliwości grania tras. Może tylko Barney nie przepada aż tak bardzo za jeżdżeniem w trasy, jak reszta zespołu. W drodze zmęczenie dotyka każdego w inny sposób, niemniej nie chodzimy na siłownie czy salę gimnastyczną po to aby fizycznie przygotować się do grania tras. Poza tym nie mogę już za bardzo pić alkoholu, a to z pewnością pomoże mi w byciu w lepszej kondycji na nadchodzących trasach."
W jaki sposób wybieracie utwory, które zamierzacie grać na koncertach, trasach i od czego to zależy? Trzeba powiedzieć, że jest w czym przebierać.
"Jeśli chodzi o nadchodząca trasę, to zamierzamy ułożyć taki set, którego już dawno nie graliśmy. Przez ostanie kilka lat, włączając w to koncerty w ramach "Enemy...", graliśmy wciąż te same stare kawałki. Tym razem
skupimy się prawdopodobnie na innych, acz równie starych utworach np. z "Utopia..." i przemieszamy je z kawałkami z paru ostatnich albumów. Choć wiadomo, że będzie to trudne, bo wraz z nowym materiałem mamy już na koncie dziesięć płyt i siłą rzeczy trudno byłoby wszystkich zadowolić, również i siebie samego. Bez względu na to jaki zestaw przygotujesz, zawsze przed sceną znajdzie się grupa dzieciaków krzycząca nazwę jakiegoś kawałka, którego nigdy nie grałeś. Te wybory są ciężkie, ale mam nadzieję, że na zbliżającej się trasie kilku ludzi mile się zaskoczy."
To prawda, że prawie na każdym koncercie doznajecie takich czy innych kontuzji? Taką wypowiedź przeczytałem.
"Na każdym to raczej nie, ale niestety Barney często pada ofiarą tego, co rozgrywa się na scenie. (śmiech) Nieraz np. podejdzie za blisko mnie i oberwie ode mnie z basu. Latka lecą i tak sobie myślę, że Barney powinien zaopatrzyć się w jakieś ubranie ochronne. (śmiech) Skaleczenia, czy kontuzje zależą też od tego jaki jest sam koncert. Sami zresztą nie za bardzo przejmujemy się bezpieczeństwem na scenie. Nie naszą sprawą jest zapewnienie bezpieczeństwa na sali, my lubimy gdy widownia bierze czynny udział w koncercie."
Wracając do muzyki, a w właściwie to do produkcji waszych płyt. Eksperymentujecie jeszcze z brzmieniem, czy jest to już raczej pewien schemat, który konsekwentnie realizujecie przez te wszystkie lata?
"Jak zapewne wiesz nowym albumem zajmowało się kilka osób w tym oczywiście Simon Efemy i Russ Russell, i to właśnie im po części powierzamy tę działkę naszej działalności. To oni mają odpowiednie środki, sprzęt i doświadczenie. Zaawansowana technologia to
dziś wyzwanie dla każdego, kto zajmuje się nagrywaniem muzyki. Te możliwości wykorzystaliśmy również na nowej płycie, głownie w niektórych partiach gitar, po to aby nadać im więcej przestrzeni i mrocznego brzmienia. To samo dotyczy przeróżnych efektów. Jakby nie patrzeć technologia pomaga. Ale jeśli cały czas produkcja jest dobra, a co za tym idzie ciężka, to pozostaje tylko się z tego cieszyć. Zresztą oni zawsze pytają się o nasze opinie na temat swojej pracy. W takim układzie czujemy się zadowoleni od początku do końca."
Napalm Death od zawsze uważany była za zespół budzący zainteresowanie nie tylko fanów metalu, ale i wielu innych ekstremalnych stylów, jak punk rock, hardcore, czy, a może przede wszystkim grindcore. Zastanawiałeś się kiedyś nad fenomenem Napalm Death? To bardzo rzadkie i chyba tylko w takich kategoriach można tę kwestię rozpatrywać.
"Od samego początku przyciągaliśmy do siebie zróżnicowane audytorium, składając się z punków, metali, fanów muzyki alternatywnej, noise'a. Wynika to może z tego, że w ten sposób siebie przedstawiamy, a w zasadzie to nie przedstawiamy się w jakiś konkretny sposób. Nie mamy konkretnego image'u. I może dlatego budzimy zainteresowanie ludzi, którzy szukają czegoś innego. Ale po tych wszystkich latach stwierdzam, że cały czas robimy swoje, jak na początku, tak i dziś. Nasze teksty mają tutaj też sporo do powiedzenia, poruszamy tematy, z którymi identyfikuje się wielu różnych ludzi. Prócz tego z biegiem lat zmienia się też sama scena, ludzie stają się coraz bardziej wyzwoleni muzycznie. Nie ma już obecnie zamkniętych grup, czy typów ludzi, których interesuje tylko jeden styl. Fani otwierają się na różne formy grania. Wydaje mi się, że jesteśmy doskonałym zespołem właśnie dla takich ludzi. Doceniamy to, bo jesteśmy inni, choć nadal robimy to, co do nas należy."
Zapewne nawet stara baba z gilem w nosie doskonale zdaje sobie sprawę, że od zawsze i po dziś dzień jesteście jedną z największych inspiracji dla sceny grindcore. Jak zatem oceniasz dziś tę scenie, i czy są na niej obecnie jakieś zespoły, które lubisz?
"Jest co najmniej kilka takich zespołów. Ostatnio nawet dostałem kompilację z Relapse'a "Swedish Assault" i jest tam grupa o nazwie ASSEL, którą uważam za wspaniałą. Nie jest to szczególnie oryginalne granie, ale pasja i energia jaką emanuje to co nagrali jest po prostu niesamowita. Przypomina mi to wczesną scenę grind z lat 80. Ze Szwecji świetny jest też oczywiście Nasum, poza tym są to moim dobrzy znajomi. Ta scena ma też jeszcze sporo innych ciekawych zespołów do zaoferowania, ale z różnych przyczyn nie zawsze jestem w stanie do nich dotrzeć. Wiesz, to jest tak, że jak chcesz coś sprawdzić, to najpierw musisz w ogóle o tym wiedzieć."
Co do Nasum, masz ponoć współuczestniczyć w nagrywaniu jednego utworu na ich nowej płycie. Proszę o kilka słów na ten frapujący temat.
"O tak! W ogóle zaczęło się tak, że kilka lat temu otwierali nasze koncerty na jednej z tras. To wówczas się poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy,
fajne z nich chłopaki! Podejrzewam, że wychowali się słuchają Napalm Death. Cały czas utrzymuję z nimi kontakt. I kiedyś zapytali mnie, czy nie chciałbym przyjechać do nich i zagrać w jednym utworze. Odpowiedz była tylko jedna: oczywiście! Będzie to też dobra okazja do zabawienia się w gronie dobrych przyjaciół. Mam już taką naturę, że lubię jeździć tu i tam i po postu nagrywać muzykę, to jest dla mnie najlepsza rozrywka. Pomiędzy europejską, a angielską częścią trasy będziemy mieli 3-4 dni wolnego i wtedy w te pędy polecę do Szwecji aby zagrać w tym utworze. Jego nazwa to "Suffer the Nasum" i to chyba wszystko wyjaśnia."
Na koniec porozmawiajmy jeszcze chwilę o innym waszym materiale, który nie tak dawno ujrzał światło dziennie. Mam tu na myśli DVD "Punishment in Capitals", na który składa się wiele ciekawych rzeczy. Czy trudno było zebrać te wszystkie nagrania w jedną całość?
"Na przestrzeni lat nagraliśmy sporo materiałów, które zbieramy i przechowujemy. Jest jeszcze wiele naszych prywatnych rzeczy, które chcielibyśmy aby znalazły się na tym DVD. Niestety nie zdołaliśmy znaleźć na to wystarczająco dużo czasu. Znalazło się tam dużo nagrań z Chile i Japonii, co jest o tyle ciekawe, że można zaobserwować różne reakcje fanów z różnych stron świata. Mamy tam również koncert z Londynu, na którym staraliśmy się zawrzeć jak najwięcej naszych utworów. To na pewno dobre zobrazowanie historii naszego zespołu. Od czasu "Live Corruption", a było to dawno, nie za wiele działo się w tej materii i niezmiernie cieszy nas to, że wreszcie nagraliśmy jakiś materiał live. Ale tak jak już wspominałem innych materiałów mamy jeszcze sporo i może pojawią się one kiedyś na kolejnym DVD, choć trzeba będzie na to trochę poczekać."
Fajne jest to, że znalazł się tam również 45. minutowy film dokumentujący różne zakulisowe sytuacje z życia zespołu. Wiele tego typu wydawnictw ogranicza się zaledwie do koncertu i teledysków.
"Tak, choć sami nie do końca wiedzieliśmy jak to wyjdzie. Dodatkowo uważam, że poza sceną jesteśmy dość nieśmiałymi osobami i nie zawsze wiesz, co i jak powiedzieć, żeby było dobrze. Jednak wyszło na to, że materiał podoba się zarówno nam jak i innym, a to dla nas najważniejsze."
Bartosz Donarski