Thy Disease
Wywiad przeprowadził Andrzej Papież
O Thy disease mieliście już okazję przeczytać w niemal każdym metalowym periodyku w naszym pięknym kraju. Czas i na odsłonę w Masterfulu, bo to całkiem dobry zespół. Głowy mają na karku, skromni są również. Lenistwa zarzucić Thy disease też się nie da. Po debiutanckim „Devilish act of creation” kończą już szlify nowego materiału, w który bardzo wierzą. Pozostaje mi życzyć szczęścia, pozazdrościć szansy i czekać na powalającego następcę debiutu.
Od dłuższego czasu panują w Polsce wyczerpujące upały. Czy masz jakiś sposób na ich przetrwanie? Wiesz, metale ubierają się głównie na czarno, więc ich strój potęguje jeszcze uczucie gorąca... Jak wy sobie z tym radzicie??
„Cześć!!! Masz rację, że ciężko jest znieść upały, szczególnie w mieście takim jak Kraków. Panuje tu straszny zaduch, więc często nie chce mi się nawet wyjść z mieszkania. Myślę, że jedynym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest wycieczka w plener – najlepiej nad wodę. Oczywiście ważna jest odpowiednia kompania, a „kilka” zimnych browarów uważam po prostu za rzecz nieodzowną.”
Kiedy nie było jeszcze tak gorąco Thy disease zaliczyło jeden z bardziej prestiżowych koncertów jakie odbywają się w tym kraju – Metalmanię. Jak wspominasz ten występ?? Była trema??
„Oczywiście występ na Metalmanii był dla nas ogromnym przeżyciem. To chyba dla każdego muzyka metalowego w tym kraju jedno z największych marzeń. Mieliśmy także możliwość porozmawiania z innymi zespołami. Najfajniejsi okazali się „kanibale” – po prostu zero gwiazdorstwa i totalna otwartość. Fakt ten sprawił, że mój szacunek dla tej grupy wzrósł jeszcze bardziej. Jeżeli chodzi o tremę to muszę przyznać, że byliśmy spięci od momentu, kiedy dowiedzieliśmy się, że mamy wystąpić w Spodku. Z drugiej strony do końca ciężko nam było w to wszystko uwierzyć. Myślę jednak, że nerwy bardzo nas zmobilizowały i pomogły nam odpowiednio się przygotować. Kiedy już wyszliśmy na scenę, wszelkie obawy zniknęły i liczył się tylko występ.”
Spotkałem się z różnymi opiniami na temat waszego występu. Jedni uważali, że dla Thy disease było trochę za wcześnie jak na taką imprezę, inni znów oponowali, ze byliście w sam raz by rozpocząć festiwal...
„Szkoda, że fakt, iż jesteśmy młodymi debiutantami sprawia, że wiele osób nie stara się nas nawet obiektywnie oceniać. Wiem że jest w Polsce wiele dobrych zespołów, które także zasługują na występ na Metalmanii. Bez fałszywej skromności muszę jednak stwierdzić, że zagraliśmy dokładnie tak, jak tego chcieliśmy. Niestety podobno nagłośnienie sprawiło, że nie wszyscy byli w stanie ocenić walory naszego występu, ale to przecież nie nasza wina! W przeciwieństwie do wszystkich pozostałych kapel nie mieliśmy własnego akustyka, a człowiek, który nas nagłaśniał nie wiedział nawet jaką dokładnie muzykę gramy. Z drugiej strony znajomi z innych kapel, którzy mają przecież ucho o wiele bardziej
wyrobione od przeciętnego słuchacza, twierdzili że nagłośnienie było generalnie w porządku (z wyjątkiem klawiszy). O ile dobrze pamiętam byliśmy też całkiem dobrze przyjęci przez publiczność, chociaż większość obecnych w Spodku osób zapewne spotkała się z Thy Disease po raz pierwszy. A może źle pamiętam?”
„Devilish act of creation” to wasz debiut. Czy zamieściliście na nim tylko I wyłącznie premierowy materiał, czy też nagraliście ponownie jakieś numery z demówek??
„Na naszej płycie znalazły się trzy utwory z pierwszego demo („Art of Decadence”, „Finding God”, „Frozen”) oraz dwa kawałki tworzące Promo 2000 („Cursed” i „Crushing the Soul”). Nie oznacza to wcale, że pozostałe numery powstały później. Kiedy nagrywaliśmy Promo 2000 mieliśmy gotową większość materiału na płytę, ale skromny budżet pozwolił nam nam zarejestrowanie jedynie krótkiego materiału promo.”
Płyta ta ma już trochę na karku, jak z perspektywy czasu oceniasz ten krążek i co byś w nim zmienił?
„Od samego początku byliśmy świadomi niedoskonałości naszego albumu. Nagrywaliśmy go w pośpiechu, w nie do końca profesjonalnych warunkach. Niestety nie mieliśmy możliwości, żeby postąpić inaczej. W sumie biorąc pod uwagę te ograniczenia jestem nadal zadowolony i mam nadzieję, że tak już pozostanie. Na całe szczęście, kiedy będzie powstawał drugi album taka sytuacja już się nie powtórzy, ponieważ mamy zagwarantowane sfinansowanie sesji nagraniowej. Czasami pieniądze zdecydowanie pomagają rozwiązać niektóre problemy:))”
Gracie swoisty misz-masz death i black metalu. Ja uważam, że na „The devilish act of creation” postąpiliście trochę zachowawczo balansując na granicy tych dwóch gatunków. Czy pisząc już nowy materiał kładziecie większy nacisk na uwypuklenie jednego z nich?
„Nie sądzę, aby nasze postępowanie można było określić jako zachowawcze. Nasze utwory powstają spontanicznie i nie zastanawiamy się nad tym, ile ma być w nich blacku czy deathu. Słuchamy obu tych gatunków i nasze fascynacje mają po prostu odzwierciedlenie w kompozycjach Thy Disease. Myślę, że tak jest o wiele ciekawiej niż gdybyśmy byli kolejnym stricte death czy blackowym zespołem. Jeżeli chodzi o moją subiektywną opinię to uważam, że ogólny wyraz tego materiału jest znacznie bliższy death metalowi, chociaż na płycie znajdziesz także elementy obce temu gatunkowi (np. klawisze).”
W mojej (i nie tylko) pamięci Thy disease chyba już zawsze będzie się kojarzyć z coverem Madonny. Przypuszczam, ze macie go już serdecznie dosyć. Czy dlatego przerobiliście „Sothis” Vadera? Jak Peter i spółka zareagowali na waszą wersję?
„Jeżeli chodzi o „Sothis” to ten cover gramy na koncertach znacznie częściej niż „Frozen”. Słuchamy bardzo różnych rzeczy, a każdy muzyk wie ile radości dostarcza mu zagranie utworu ulubionej kapeli. Kiedyś postanowiliśmy przerobić utwór Madonny, innym razem naszą uwagę zwrócił kawałek Vadera. To doskonały numer i nagrywając go chcieliśmy także złożyć hołd wielkiemu zespołowi. Uznaliśmy, że nasza wersja nie jest na tyle ciekawa, aby zamieszczać ją na płycie, ale wszyscy zainteresowani mogą ją znaleźć na naszej stronie internetowej. Niestety nie wiem, czy autorzy „Sothis” mieli okazję zapoznać się z naszą wersją.”
Łączy was wiele z krakowską sceną metalową, przez wasze szeregi przewinęli się chyba muzycy wszystkich bardziej znanych krakowskich formacji. Dlaczego? Czyżby w Krakowie było tak mało dobrych muzyków?
„Kiedy powstawał nasz zespół chcieliśmy, aby od samego początku cechował go pewien profesjonalizm. Dlatego najrozsądniejszym posunięciem było zaproszenie do współpracy doświadczonych muzyków. Poza tym uważam, że to my przewinęliśmy się przez różne zespoły, a nie na odwrót.. To chyba normalne, że zanim odnajdzie się swoje właściwe miejsce, trzeba spróbować swoich sił gdzie indziej.”
Wiem, że następcę „Devilish...” planujecie zarejestrować jeszcze w tym roku. Czego będzie można się spodziewać po tym materiale?
„Jest gotowa już znaczna część nowego materiału i muszę przyznać, że jestem pod sporym wrażeniem. Nie chcę jednak zdradzać żadnych szczegółów. Oczywiście nie ma co liczyć na muzę w stylu Paradise Lost...”
Promujecie swój zespół intensywnie w Internecie. Z jakim skutkiem? Czy uważasz to medium za dobre miejsce dla metalu?
„Za największą zaletę Internetu uważam fakt, iż jest to medium całkowicie demokratyczne (w przeciwieństwie do telewizji). Skoro więc są ludzie słuchający takiej muzyki, to powinna być ona obecna także w „sieci”. Mam nadzieję, że dzięki internetowi udało się nam zainteresować muzyką Thy Disease jakieś nowe osoby.”
I jeszcze jeden temat. Przeglądając waszą księgę gości spotkałem kilka wulgarnych postów, jakieś dyskusje z waszym menagerem i bluzgi ze stron innych zespołów... Czyżby do tego służyła księga gości?!
„Wg mnie księga gości służy do tego, aby każdy mógł w niej pisać to, na co tylko ma ochotę (od tego są chyba raczej są forum i grupy dyskusyjne – ap). Jeżeli ktoś chce z siebie zrobić kretyna – to proszę bardzo. Kiedyś w naszej księdze na prawdę dużo się działo, ale ostatnio poziom spadło – szkoda. Pragnę podkreślić, że nie toczymy wojny z naszym ex-menagerem.”
Jak wygląda wasza sytuacja koncertowa? Często udaje wam się grac na żywo?
„Niestety wygląda to wszystko bardzo nędznie. Od czasu wydania płyty zagraliśmy trzy koncerty (łącznie z Metalmanią). Musimy polegać w tej kwestii wyłącznie na sobie, a nasze możliwości są bardzo ograniczone. W najbliższym czasie (23.VI) wystąpimy w Rzeszowie w klubie Le Greco.”
Każdy polski zespól marzy o zaistnieniu na zagranicznym rynku. Jak radzicie sobie z promocją poza Polską?
„Naszą płytę można nabyć zarówno w Europie jak i w USA czy Japonii. Jak przedstawia się promocja materiału w tym regionie trudno jest mi ocenić, ponieważ nie mam z tym żadnej bezpośredniej styczności. Mogę tylko powiedzieć, że w ostatnim czasie otrzymaliśmy parę maili od zagranicznych rozgłośni radiowych z prośbą o udostępnienie materiałów promocyjnych, co też nasza wytwórnia niezwłocznie uczyniła. Obecnie prowadzone są też rozmowy z pewną południowo-koreańską wytwórnią w kwestii podpisania umowy licencyjnej, ale na dzień dzisiejszy to jeszcze nic pewnego.”
A co to u diabła jest Anal stench? Przyznam, że nazwa smakowita! ;-)
„Jest to death metalowy zespół w skład którego wchodzą muzycy takich kapel jak: Decapitated, Crionics, Serpentia oraz Thy Disease. Ostatnio zespół nagrał pięcio utworowe demo. Oprócz autorskich kompozycji znajdziecie też na nim cover Cannibali Corpse „Stripped, Raped and strangled”. Możecie się spodziewać technicznej rzeźni oraz sporej dawki patologii wyryczanej przez dwa wokale.”
To wszystko na dziś. Powodzenia i pozdrawiam!!
„Dzięki za wywiad! Pozdrawiam redakcję oraz wszystkich fanów Masterfula. Pijcie dużo wódki, kopulujcie oraz co najważniejsze słuchajcie dobrej muzyki.”