Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Tiamat

    Wywiad przeprowadził Bartosz DonarskiPopularność TIAMAT w kraju death metalu jakim bez wątpienia jest Polska może zastanawiać. Przecież ten zespół z tym stylem od wielu, wielu lat nie ma już nic wspólnego. Szczerze przyznam, że anonsowanie kolejnych albumów Szwedów jako dzieł gothic metalu przyprawia mnie o mdłości, niestety jest to chyba prawdą! Nowa płyta nazwana prowokująco „Judas Christ” muzycznie na pewno prowokować nie będzie. Kto lubi zespoły zmieniające swój styl (czytaj – ‘dojrzewające’) i opiera wartościowanie muzyki na znanej nazwie, niech czym prędzej zakupi ten album oraz postawi na półce zaraz obok Paradise Lost i Anathema. W sumie tej płyty słucha się nawet całkiem przyjemnie, tyle, że to już nie jest TIAMAT, którego wszyscy kochaliśmy.„Judas Christ” jest już siódmym albumem w historii TIAMAT. Ktoś mógłby powiedzieć, że to rutyna. Co odpowiedziałbyś na tak prowokującą tezę?

    Anders Iwers: „Ten ktoś może mieć swoje zdanie na ten temat. Dla mnie coś takiego nie ma miejsca. Możliwość robienia kolejnych płyt zwyczajnie nas nakręca. Zawsze chcemy aby następny album był lepszy od poprzednich, żeby nowe utwory były lepsze od tych, które już nagraliśmy. Te utwory, które piszesz w danej chwili powinny być twoimi najlepszymi kompozycjami, do czasu aż przyjdzie kolej na coś nowego. To nas mobilizuje do nagrywania idealnych utworów, które tak naprawdę nie istnieją.”

    Tytuł nowej płyty nie jest raczej w mainstreamowym guście. „Judas Christ” brzmi bardzo przewrotnie i daleki jest od tzw. politycznej poprawności. Mieliście z tym jakieś problemy natury cenzorskiej?

    „Nie, przynajmniej jak na razie. Wielu ludzi pyta co to znaczy, ale cenzura jeszcze się w to nie mieszała. No ale wszystko przed nami, w końcu album nie wyszedł jeszcze w Stanach. Nie ukrywam, że tam mogą pojawić się pewne problemy.”

    TIAMAT od zawsze kojarzył mi się z muzyką bardzo mroczną. Ku mojemu zdziwieniu na najnowszej płycie znalazło się trochę utworów bezpośrednio traktujących o miłości. W zasadzie problem nie jest w tym, że np. „Vote for Love” jest o miłości, a w tym, że to tekst bardzo optymistyczny, wesoły. Jak rozumieć tę mentalną metamorfozę?

    „Ta zmiana nie jest przecież tak duża. Może jesteśmy dziś trochę starsi, jednak ten zespół wciąż jest bardzo mroczny. A co do miłości, o której wspomniałeś – zawsze mieliśmy z nią do czynienia, przynajmniej od „The Astral Sleep”.”

    Zgadza się, nie chodzi mi jednak o miłość samą w sobie, a o bardzo optymistyczny nastrój tego akurat utworu.

    „Nie chcę popsuć ci nastroju, ale najbardziej optymistyczne w tym wszystkim jest samo twierdzenie – głosuj na miłość – wszystkie teksty są dość przewrotne. Przecież nadal jesteśmy tymi samymi ludźmi.”

    Wiesz, w końcu robicie co chcecie.

    „Jak już mówiłem, ta zmiana nie jest aż tak ogromna. Wydorośleliśmy, to jak teraz żyjemy nie jest już takie straszne, samo życie nie jest już takie ciężkie. Jestem rock’n’rollowym basistą jeżdżącym po całym świecie i pijącym piwo z przyjaciółmi. Życie jest czasami o wiele trudniejsze. Może dlatego zaczęliśmy zadawać sobie inne pytania. My jesteśmy już na pewnej uprzywilejowanej pozycji, niezbyt wielu ludzi może robić to co my.”

    „Judas Christ” produkowano w trzech różnych miejscach. To chyba znaczna różnica w porównaniu z waszymi wcześniejszymi doświadczeniami w tej materii?

    „Nagrywaliśmy w Danii. Wcześniej rejestrowaliśmy zawsze w Niemczech w tym samym studio (Woodhouse, przyp. B.D.) To bardzo dobre studio i pod tym względem nie było właściwie żadnego problemu. Tym razem chcieliśmy sprawdzić się w innych warunkach, w innym miejscu. A dlaczego w trzech różnych studiach? Po prostu z nagrywaniem tej płyty byliśmy bardzo spóźnieni. Studio Puk z powodu rezerwacji zmuszeni byliśmy opuścić po dwu tygodniach. Dlatego potem przenieśliśmy się w kolejne miejsce, gdzie spędziliśmy cztery tygodnie, a dalsze dwa poświęciliśmy na miksowanie całości w jeszcze innym studiu. To, że tak to wszystko wyglądało, że musieliśmy krążyć z miejsca na miejsce spowodowane było po prosu tym, że grubo spóźniliśmy się z rezerwacją.”

    Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego akurat w Polsce jesteście tak dobrze przyjmowani? Przy okazji, sprzedajecie też tutaj sporo swoich albumów.

    „Nie wiem dlaczego tak jest, pozostaje mi być tylko wdzięcznym. Nie potrafię określić jakiś różnic pomiędzy fanami w Polsce, a np. w Niemczech, czy gdziekolwiek indziej. Po prostu wygląda na to, że w Polsce jesteśmy bardzo mile widziani. Polakom podobają się nasze płyty i koncerty. Nie wiem co powiedzieć, jestem zwyczajnie bardzo za to wszystko wdzięczny. Po raz pierwszy graliśmy w Polsce na Metalmanii w ’91, teraz znów tam zagramy. Zawsze lubiliśmy grać w waszym kraju, przyjmowani jesteśmy tam niesamowicie.”

    Pozostając jeszcze na chwilę w temacie koncertów. Jakiś czas temu byliście na trasie w Stanach. To co gracie nie jest w guście Slipknot czy Limp Bizkit i...

    „Dobrze to ująłeś, nie jesteśmy Slipknot czy Limp Bizkit i dlatego nie zamierzamy już grać w Ameryce.”

    Johan zajął się również okładką do nowej płyty. Wyszło bardzo fajnie, ale czy to znaczy, że nie ufacie już ludziom spoza zespołu i bierzecie w swoje ręce nawet sprawy związane z szatą graficzną?

    „Och, to co powiedziałeś zabrzmiało strasznie. (śmiech) Johan ma nieraz sporo wolnego czasu, interesuje się grafiką komputerową, może żeby go jakoś spożytkować. Przez te wszystkie lata stał się w pewnym sensie fachowcem od tych spraw. Poza tym jest to też tańszy sposób na zrobienie okładki. Nie było wokół tego jakiegoś wielkiego ‘halo’, po prostu mamy w zespole dobrego grafika, to dlaczego nie mielibyśmy do wykorzystać? Dzięki temu mamy też nad tym większą kontrolę. Nie sądzę jednak, żeby chodziło tu tylko o kontrolę. Nie wydaję mi się żebyśmy mieli zamiar stworzyć własną wytwórnię, czy coś w tym stylu, to było by nieco za wiele jak na nas. Choć może i masz gdzieś tam swoje racje. Gdy powierzasz wszystko w ręce wytwórni tracisz nad tym panowanie, a to jest trudne. W studio nad wszystkim masz kontrolę, potem sprawy już są poza twoim zasięgiem.”

    TIAMAT jest już obecnie na tym poziomie popularności, na którym sukces danego albumu jest również sukcesem wielu ludzi wokół zespołu, którzy starają się to wszystko złożyć do kupy i sprzedać. Nie czujesz czasami wewnętrznej lub zewnętrznej presji osiągnięcia tego sukcesu, na który liczy wytwórnia, promotorzy, menedżer etc.?

    „Nie za bardzo. To znaczy, wewnętrznie tak, ale na pewno nie z zewnątrz. Nie interesują nas opinie innych na temat tego co i jak powinniśmy robić. W sprawach związanych z muzyką słuchamy tylko siebie. W kwestiach dotyczących marketingu, czy promocji lub tras, owszem mamy swoje zdanie, ale tak po prawdzie nie decydujemy o tym. Jesteśmy w wytwórni, której ufamy, oni oczywiście chcą sprzedać jak najwięcej i dlatego to właśnie oni zajmują się np. marketingiem, bo zwyczajnie robią to lepiej od nas. Jeśli zaś chodzi o nagrywanie albumu, my z kolei robimy to lepiej niż oni.”

    Na zdjęciu z promo jest was tylko trzech, album nagrywaliście w czwórkę. Jak to jest z tym waszym składem?

    „Cztery to prawidłowa liczba. Sesję zdjęciową robiliśmy w Kopenhadze podczas miksów, a Thomasa akurat tam, w tym czasie nie było. Nie miał możliwości dojechać. Pomyśleliśmy sobie – przecież to tylko jedno zdjęcie, nic się nie stanie – ale jak się okazało było to jedyne zdjęcie na promo. Nie ma jednak wątpliwości, że również i on znajdzie się na finalnym egzemplarzu tej płyty. Problem był w tym, że nie mógł wtedy do nas dotrzeć.”

    Dosłownie dziś przeczytałem, że Martin Brandstorm z Dark Tranquility zajmie się klawiszami w ramach zbliżającej się trasy TIAMAT. Dlaczego on?

    „Bo to mój dobry kumpel, praktycznie z domu obok. Często się spotykamy, łazimy po pubach. Obecnie potrzebujemy kogoś kto potrafiłby manipulować brzmieniem, by zbliżyć się do tego co uzyskaliśmy na nowym albumie. On to doskonale potrafi, a nam to jest niezbędne.”

    Co byś robił gdybyś nie grał w TIAMAT lub gdybyś nie był muzykiem w ogóle?

    „Cóż, gdybym nie grał w tym zespole, grałbym pewnie w innym. Gdybym nie był muzykiem? Nie wiem, to trudne pytanie, nigdy nie było decyzji w stylu – zostanę muzykiem – to się po prostu stało. Gram całe życie, cały wolny czas i każdy grosz poświęcam na muzykę, kupowanie nowych gitar. To nie był tak naprawdę wybór, teraz mógłbym sprzedać swoje gitary i postawić za to ładny domek. W idealnym świecie kupiłbym sobie łódź, pojechał na jakąś wyspę i łowił ryby.”

    Bartosz Donarski