Tour report



Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





  • Grind Tour de Pologne II 2003 - Imperial Foeticide , Damnable, Epitome, Deformed

    2003-06-30
    Cofnijmy się do roku 1999, kiedy to prowadziłem jeszcze swoją dystrybucję, a próby naszego zespołu odbywały się cokolwiek nieregularnie, niesolidnie, w szczątkowym składzie i w najgłębszych piwnicach. Wtedy to w jednym z kolejnych listów otrzymałem od Andy’ego z Damnable ulotki reklamujące Grind Tour de Pologne 1999 na którym miały wystąpić zespoły Damnable, Squash Bowels, Cerebral Turbulency, Malignant Tumour i Epitome. Wspaniała rzecz, pomyślałem, i zabrałem się za rozsyłanie tego stuffu. Wtedy jeszcze w odległych czasach ubiegłego wieku, nie każdy posiadał Internet he he he. Trasa miała się odbyć w czterech miastach. Nie wszystkie koncerty się odbyły, na niektórych skład był mocno zmieniony ale "jedynka" Grind Tour de Pologne stała się faktem.
    Nie wiem czy w założeniu trasa ta miała się odbywać rok w rok czy może inaczej, jednak ani w roku następnym ani rok później nic podobnego się nie wydarzyło.

    Końcem roku 2002 i na początku 2003 Andy dał znak, że w tym roku Grind Tour de Pologne stanie się faktem. Po wielu perypetiach ustalił rozpiskę, dograł zespoły i... w najśmielszych snach i marzeniach nie przypuszczałbym, że będziemy mogli dołączyć do tego zestawu. Jednak dzięki dobrej woli Andy’ego, po zweryfikowaniu tego przez Lucka z Epitome (hail - dzięki!!!) nasz udział w tej trasie wszedł w życie. Nie mogłem w to uwierzyć, ale kiedy dostałem 1500 plakatów z naszą nazwą to uwierzyłem w to, że rzeczywiście jedziemy. Nie chodzi o to żebym się zerwał z innej planety, ale jest to dla nas tak wielkie wyróżnienie, że żeby się z tym oswoić, naprawdę potrzebowaliśmy kilku dobrych dni.

    Tradycyjnie szybkie pakowanie i jesteśmy gotowi. W dzień wyjazdu po południu (mieliśmy ruszać w nocy...) dostaliśmy telefon, że samochód, którym mieliśmy jechać jest zepsuty. Stanął na trasie i koniec. Pierwsze o czym wtedy pomyślałem to to, że nie pojedziemy i koniec. Wtedy dopiero się opamiętałem, że to naszym busem miał jechać cały sprzęt trasy. Przed oczami miałem wizję jak Andy i Lucio oprawiają mnie ze skóry, a maniacy czekający na te koncerty ćwiartują moje ciało i pastwią się nad resztkami tegoż... Stres, chaos i ciśnienie. Dzięki pomocy rodziny pożyczyliśmy samochód osobowy, do tego przyczepkę i ruszyliśmy do Krakowa ze sprzętem, który mieliśmy tam zostawić do koncertu. Dalej na Rzeszów. Pierwsze cztery koncerty mamy załatwione pozytywnie, tym samochodem sobie poradzimy - pomyślałem. Ale co zrobimy po czterech dniach, kiedy przypadał termin dołączenia Damnable do trasy i termin oddania samochodu osobowego....?! Nie uprzedzajmy jednak faktów...

    W nocy z Krakowa od razu jedziemy do Rzeszowa, tam szybkie przepakowanie gratów, wymiana uśmiechów i ruszamy do Łomży. Dla nas zaczynać trasę w Łomży to porażka (jeśli chodzi o ilość kilometrów...), ale to nie jest ważne teraz. Ważne jest to, że możemy tu być i grać. Sala bardzo przyjemna, otwarci ludzie, dobra organizacja i... zaczynamy. Na pierwszy ogień idzie Mastectomia. Fajny, równy koncert na urwanie głowy - pozdrowienia!!!! Później gra Memambris i reakcja publiki jest fenomenalna!!! Dobry koncert mimo, że takiej muzyki w ogóle nie słucham. Poprzeczka wisi wysoko, po takim przyjęciu swoich zespołów i przed takimi zespołami jakie miały po nas zagrać, nie można grać na luzie. Wychodzimy i mimo, że zagraliśmy już dosyć dużo koncertów nogi mam jak z waty he he he. Ruszamy i jest ok. Na scenie wszystko słychać, ludzie nawet w miarę reagują i jest spox. Dla mnie bez rewelacji, ale jest ok. Po nas apokalipsa. Epitome. Koniec kropka. Darzę szacunkiem ten zespól nie od dzisiaj. Poza sceniczne występy może trochę mniej he he he. Po nich Mental Demise z Ukrainy. Nie znalem ich wcześniej, ale to, co pokazali zwaliło mnie z nóg. Zajebisty kontakt z ludźmi, brutal konkret na scenie i wszystko to co być powinno. Jestem bardzo mile zaskoczony. Na koniec już chyba blisko północy ludzie, którzy myślałem że nie dojadą na ten koncert - czeski Imperial Foeticide. Ci goście na scenie to piekło na ziemi. Wgnietli mnie w glebę bez dwóch zdań. Absolutny szacunek zarówno dlatego jakimi są kolesiami jak i za to, jaką muzykę grają. Podjazd do motelu, kablówka, prysznic i pierwszy dzień za nami...

    Kraków. Prawie jak w domu, co wcale nie znaczy, że klimat jakiś fajnie sprzyjający. Kraków to Kraków i tyle. Wiele osób wie o co mi chodzi. Niektórzy przemilczą, a inni w swoim czasie dowiedzą się o co mi chodzi. Do zestawu trasy na ten koncert dołączyły zespoły Decapitated, Anal Stench i Patologicum. Zaczynamy. Zaczynamy koncert. Jako pierwszy na scenę wbiega energicznie Pachel i jego wesoła ekipa czyli Patologicum. "Hecatomb Of Aberration" jest już na rynku, promocje czas zacząć. Dobry koncert, ale marna reakcja ludzi, którzy pewnie czekali na większe zespoły he he he. Poza tym można było odczuć, że "grać szybko i spierdalać", czemu w sumie nie ma się co dziwić jako, że Pachel był organizatorem tego gigu. Tutaj organizacja zdecydowanie słabsza niż dzień wcześniej. Sprzęt był nasz i mimo tego, że nie jest on słaby, na rozmiary tej sali był za słaby zdecydowanie. Poza tym osobna sprawa to akustyk - ponoć dobry kolega Piotrka. Koleś miał pomagać wszystkim w ustawieniu, w sumie od tego był i łaski nie robił. Inna sprawa, że na tego typu imprezach, zwracając uwagę na ich budżet, pewne rzeczy robi się honorowo. Niestety niektórzy mają inny system wartości. Koleś ustawił Patologicum (bo kolega), ustawił Anal Stench i Decapitated (bo pewnie też kolega, albo "im nie wypada nie pomóc..." he he). Na resztę postawił centralnie chuj!!! Chujostwo i tyle. Moja rada taka: jak się oferujesz to zrób robotę do końca, a jak nie to albo do kolegów albo do buraków!!! Koniec. Nie koniec koncertu, koniec moich spostrzeżeń, co do podejścia niektórych... he he. Teraz nasza kolej. Kuleje wszystko. Nic nie słychać na scenie, z przodu nie ma gitary, za dużo automatu... nie można być zadowolonym. Dlaczego tak się stało czytaj wyżej... nie kreuje się na bossa, ale odrobina szacunku się należy. Następny gra Epitome. Apokalipsa. Koniec kropka. Później Mental Demise. Jeszcze lepszy koncert niż wczoraj!!! Wkręceni w tryby trasy, rozgrzani wypadli jeszcze konkretniej!!! Później Anal Stench. Syf, kaszana, kiła i mogiła. Przewracający się od napitku wokalista i żenada całą gębą. A jak nam mikrofon rozjebali, to nie było na tyle jaj żeby podejść i powiedzieć "chłopaki stało się to i to". Ano pewnie, lepiej rzucić za scenę "ukradkiem", może się nie zorientują... eeehhhh kurwa, ale gówno. Ciekawe gdzie by ten boysband teraz był gdyby nie kontrakt i wsparcie wytworni?! Ja pierdolę, ale badziewie..... Decapitated. Ano, ano. Nosy coraz wyżej, ale koncert równy i przyjęcie zajebiste. Widać doświadczenie i masę zagranych koncertów. Życzę im jak najlepiej. Na koniec Imperial Foeticide i łeb mi urwało po raz drugi!!! Wielu ludzi uważało, że był to najlepiej brzmiący koncert tego wieczoru. Może dlatego, że to my nagłośniliśmy ich set i że nam się chciało?!!? No nie wiem... he he. Drugi dzień trasy za nami.... Oczywiście nikt nie wie gdzie śpimy, nie wiadomo czy w ogóle w Krakowie he hehe. ale nie ważne...

    Rzeszów. Wielkie ciśnienie przed tym gigiem. Klub "Le Greco" i ruszamy, tym razem my na pierwszy ogień. Grało nam się ok. z reakcji ludzi można być zadowolonym biorąc pod uwagę fakt, że graliśmy pierwsi. Szybki set i spadamy. Później niestety nie było mnie na koncercie bo składałem płyty w samochodzie ale z opinii wynikało, że było "normalnie", czyli równo i do przodu. Po koncercie jedziemy do domu.

    Dla mnie bardzo przykry to fakt, ale następny koncert trasy (Sucha Beskidzka) musieliśmy odwołać. Był on tak ustalony, że jest niejako "przystankiem" na trasie i z niego dużo kasy nie będzie (poniedziałek). Na to Lucek stwierdził, że kapele nie mają za co przyjechać i kaplica.... Trochę kicha, ale gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają więc cicho sza... he he. Do tego część naszego sprzętu na którym koncert w Suchej miał się odbyć, w Rzeszowie uległa zniszczeniu i dlatego odwołanie gigu to nie film.

    Wraz z następnym dniem zaczyna się drugi jakby etap dla nas. Nie mamy samochodu i nie wiemy co dalej. Kończy się na tym, że Epitome wynajmą busa, a my pojedziemy z nimi. Do Lublina musimy więc dojechać pociągiem i trasa trwa nadal. Wielkie dzięki dla Epitome za zgodę na takie rozwiązanie sprawy. Klub bardzo mały i wyglądał na taki który nie jest kompletne przygotowany na przyjęcie takiego koncertu. Myliłem się jednak. Po ustawieniu sceny, zgaszeniu świateł, przybyciu ludzi, zrobiło się całkiem sympatycznie. Zaczynamy koncert. Tu się zdziwiłem, bo reakcja ludzi bardzo żywa i mimo krótkiego setu jesteśmy zadowoleni. Epitome nie widziałem, czas spłynął na rozmowach min. z Tomkiem Osuchem. Zresztą razem spędziliśmy całą podróż z Krakowa do Lublina w przemiłym wagonie PKP he he eh - pozdrowienia!!! Mental Demise nie grał już z nami pozostałych koncertów, na pewno jednak bardzo miło będę wspominał wspólne z nimi imprezy. Tak na marginesie to oni chyba żyją wg zasady: pijąc piwo, jedząc śledzie, będziem silni jak niedźwiedzie!!! He he. Damnable. Widać zmęczeni podróżą z Portugalii gdzie grali koncerty, ale zagrali set który rozpierdolił. To jest zespół, który cały czas się rozwija i to widać!!! Mimo braku gitary Benka, całość brzmieniowo rozpierdalała. Tu wychodzi granie tu i tam (a może szczególnie tam?!) i doświadczenie. Dziesięć lat grania robi swoje co by nie mówić. Szacunek 200%. Ostatni gwóźdź do trumny wbił Imperial Foeticide. Piekło na ziemi - nic dodać, nic ująć. Nocleg u Andy’ego z Accusabilis distro na chacie i na następny dzień spadówa do Warszawy.

    To chyba najsłabszy koncert. Ludzi może ze 40... ale sala zajebista, szkoda tylko, że tym razem nie wykorzystano jej potencjału. Zjawiają się znajomi z Pyorrhoea - hail!!! Jest rodzinnie. Jest Karol z anti-self, jest Szymon messerschmitt i jest ładna pogoda. Market, kolacja, rozmowy... Śpimy u Rollyego, a reszta bandy u Antka chyba....

    Następny dzień to Bydgoszcz. Tu na wyróżnienie moim zdaniem zasługuje zajebista organizacja. Wszystko jest dograne i chodzi jak w zegarku. Brawo!!! Jako pierwszy instaluje się bydgoski band Morthifer i kolejne zaskoczenie. Pozytywne tym razem.... Intensywny, dosyć brutalny i konkretny death metal. Zagrany bardzo dobrze technicznie i z polotem. Wszystkiego dobrego panowie!!! Teraz kolej na nas. Po czterech chyba falstartach (akustyk. Młody człowiek, oddany sprawie, ale jak dostał na stół automat i trzy wokale to się zgubił he he) wreszcie udało nam się wystartować. Brzmienie w miarę, przyjęcie marne, słaby koncert w naszym odczuciu. Później gra w darta z Benkiem i znów nie widziałem Epitome - skandal!!! He eh. Na stoisku ruch, płytki i koszulki schodzą, ludzi na sali też przybywa i czuć to, że ktoś tutaj do tego wszystkiego rękę przyłożył. To się chwali, to jest bardzo ważne. Po gigu kolacyjka i udaliśmy się na spoczynek. Wczesnym rankiem około 12 (he he) pozbierała się cała wesoła gromada i staraliśmy się ruszyć dalej. Mnie coś tam nie pasowało, przez to Luckowi też, Kiszka coś by się napił (tradycja!!! He he), Antki uśmiechnięte, czyli... normalnie.

    Ferajna na stanowiska - kierunek Kutno!!!
    Maras i jego świta to ludzie na których zawsze można polegać. Koncert zajebiście przygotowany, mimo, że miejsce niezbyt ciekawe. Mamy sporo czasu przed gigiem: na rozmowę, niektórzy na napitek, niektórzy na zapoznanie się z funkcjonariuszami straży miejskiej (niezawodny Kiszka!!! He he) itd. Gramy jako pierwsi i rozpierdol. Może wpływ na to miał fakt, że graliśmy już kiedyś w Kutnie i ludzie nas trochę znali?! A może po prostu potrafią reagować... byliśmy na maxa zadowoleni. W Kutnie, możemy grać co tydzień he he he. Po nas, na scenie zainstalował graty Damnable i zasiał zniszczenie niemiłosierne, dobił ludzi Epitome, a posprzątał po wszystkim Imperial we wspaniałym stylu. Kutno rządzi co by sobie tam ktoś pod nosem nie pierdolił!!! Dom teściów Marasa był dziś naszym miejscem do spania. Toaleta, kolacja, rozmowy, gdzieś przemknął alkohol i spanko.

    Przedostatni przystanek trasy i kolejne miejsce, na którym się jeszcze nie zawiedliśmy (no może raz... he he). Wrocław. Wszystko idzie zgodnie z planem, czyli na zasadzie "napierdalam wszystko co kumple przyniosą..." he he hee. Szybka zrzutka sprzętu i ruszamy z próbami. Kto grał we Wrocławskim ‘Rockerze’ wie, że zrobienie tam próby, a później zagranie koncertu to wcale nie taka prosta sprawa. Zawsze na straży ‘porządku’ za konsoletą stoi pan Marian (nie wiem czy ma tak na imię, ale my na potrzeby trasy tak się do niego zwracaliśmy...). On wie wszystko najlepiej i najjaśniej. A hasło które do nas rzucił było cytatem do końca trasy i do dziś tego tekstu używamy jako motta na próbach - cytuje: "Panowie, musicie jeszcze ostro popracować nad częścią wokalową..." he he he. A to dobre. Jako pierwszy gra zespół Evil i jest to coś w okolicach ciężkiego hc - solidny band. Nie widziałem zbyt długo ich występu, ale ludzie zareagowali bardzo żywo. Kolej na nas. Graliśmy już we Wrocławiu, więc kilka osób kojarzy co też odbiło się w reakcji ludzi - przyjęcie było zajebiste, co nie ukrywam cieszy. Później już nie widziałem koncertu poza Imperialem. Czy nie stanie się nudne jak napisze że zabili?! To nie będę pisał, sami się domyślcie jak Czesi zagrali he he he.
    Później dowiedzieliśmy się, że mamy sobie sami dojechać do miejsca noclegu, bo Epitome tam nie śpią i im się "nie opłaca" tam jechać. Bez sensu zupełnie... ale jakoś doszliśmy do porozumienia. My z Imperialami spaliśmy u znajomych Jarka (czyli organizatora). Wreszcie był dłuższy czas na to, żeby pogadać. Było bardzo ok., ale czas się kłaść, jutro znów spory kawał drogi.......... Rano toaleta, szybkie pożegnanie i pakujemy się do busa.

    Radom. Wczesne popołudnie, słonko świeci, sala domu kultury, ludzi nie ma... tak wyglądał w skrócie opis tego co się działo. Nawet przez moment pojawiła się opcja żeby ów gig odwołać. Ale powoli, powoli ludzie zaczęli się schodzić i jakoś ruszyło z miejsca. Nawet finalnie rozłożyliśmy distro z którego poszło to i owo. My tradycyjnie już na pierwszy ogień. Pod sceną masakra!!! To co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wiele słyszałem na temat mosherów z Radomia i tym razem również nie zawiedli... Później niestety nie było mnie na koncercie - kolejny raz. Wyjdę na jakiegoś olewacza he he he. Na zmianę byłem przy distro i na zewnątrz wykonując ze 300 telefonów do różnych ludzi. Ponieważ podczas koncertu okazało się, że z Radomia już sobie musimy radzić sami. Bus nas nie zawiezie nawet do Krakowa. Mimo tego, że jadąc tam musiałby nadrobić tylko 150 km (na nasz koszt), co w obliczu jazdy pociągiem z gratami nie było wielka odległością. Ale niestety nie było dobrej woli i byliśmy zdani na PKP. Mimo tego, że ludzi nie było zbyt dużo, mimo tego, że jakaś taka atmosfera była dziwna (np. chodzący kierownik mdk’u machający kluczami i powtarzający "gramy, gramy, bo czasu mało...") koncert można uznać za udany... i wraz z ostatnim uderzeniem zespołu Imperial Foeticide, po dziesięciu dniach i nocach, po nerwach i śmiechu na zmianę, druga część trasy Grind Tour de Pologne stała się historią.

    To była dobra trasa i dlatego cieszymy się ogromnie, że mogliśmy wziąć w niej udział. Dziękujemy Antkowi za zaproszenie na to tour, dziękujemy Luckowi z Epitome, że potwierdził nasz udział i że nie miał nic przeciwko żebyśmy pojechali, całemu zespołowi Epitome dziękujemy za wspólnie spędzony czas i pomoc, mimo tego, że czasami dało się odczuć taką czy inna docinkę he he eh. Całemu Damnable ogromne dzięki za miłą atmosferę i rozładowywanie konfliktów na linii Lucek / ja, za rady i za cierpliwość. Dla Imperial Foeticide również wielkie saluto!!! Dla Mental Demise również pomimo tego, że pijąc niewiele nie znaleźliśmy z nimi wspólnego języka he he he. Dzięki wielkie dla promotorów i organizatorów poszczególnych koncertów no i przede wszystkim dla ludzi którzy na owe koncerty przyszli. Bez Was takie przedsięwzięcie nie miałoby prawa istnieć!!! Wielkie, wielkie dzięki!!!!
    Zaznaczam, to tylko i wyłącznie moje spostrzeżenia, może coś przeoczyłem, może zapomniałem... może się komuś wydać nudne to co napisałem, może się wydać mętne... no cóż, trudno. Wszystkiego dobrego!!!!




    autor: Wojtek / Deformed

    Dodał: Olo

Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu m...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...