Relacje z koncertów



Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





God Disease

Apocalyptic Doom
Nazwa God Disease przewinęła mi się parę lat temu w kampaniach niemieckiej F.D.A. Records, która wydała debiut tych Finów, ale nigdy nie doszło do zbliżenia, że się tak wyrażę. Drugi album zespołu ukazuje się z kolei w barwach świeżutkiej, portugalskiej Gruesome Records. Tym razem trafił do mojego odtwarzacza i, korzystając ze sprzyjającej aury leniwie się w nim rozgościł n...





Melancholic Seasons

The Crypt of Time
Melodyjny death metal od wielu lat skręca coraz bardziej na margines zainteresowania fanów ekstremalnego grania i skutkuje to tym, że nawet tak niezłe zespoły jak niemieckie Melancholic Seasons funkcjonują jako kompletnie nieznane i bez większych szans na przebicie się przez skorupę powszechnej obojętności. Wierząc Metal Archives i załączonemu bio zespół istnieje od połowy lat 90-...





  • Brutal Assault 15 - 12-14 sierpień 2010

    2011-06-03
    Moja babiczka pochazi z Chrzanowa, takim oto hasłem rozpoczeliśmy podróż na piętnastą edycję Brutal Assault. Telepocząc się kilka ładnych godzin z przepitą gębą i oczyma czerwonymi od wszelkiej maści reakcji chemicznych atakujących człowieka po nieprzespanych nocach. No coż tak to bywa, po raz kolejny tym razem w wyniku pewnego zamieszania wybrałem Czechów, wybór niełatwy biorąc pod uwagę Autopsy grające na Party San, ale cóż raz się żyje a samo Autopsy zobaczę nie raz biorąc pod uwagę to co ze swojej ‘ekskluzywności’ zrobił Carcass. Na miejsce dotarliśmy zdrowo spóznieni, przez co nie udało się mi zobaczyć Rotten Sound a szkoda, zespół ten jest prawdziwą maszyna do niszczenia wszytkiego co spotka przed sobą co udowodnili na tegorocznym Neurotic DeathFest. Widok jaki pojawił się naszym oczom należał jak najbardziej do swojskich, grupy ludzi krążących w amoku z piwem czy panów i pań przytulajacych pobliskie drzewa, trawniki, toy toy’e czy siebie nawzajem wskazywał że jesteśmy jak najbardziej na miejscu.

    Ctvrtek jak to mawiaja pepiczki przywitał nas niespodziewanie zajebistą pogodą za co byłem wdzięczny losowi jak najbardziej z duma podnosząc kufel z corocznym sikaczem. Małe obeznanie terenu i okazało się że festiwal rośnie lub to tylko złudzenie stworzone przez masy fanów innej maści w koszulkach Children of bodom, cóż nie moja bajka, ważne że znalezliśmy baze-niestety daleko od namiotu piwnego.



    Oficjalnie festiwal rozpoczeliśmy od występu Obituary, kolektywnie olewając i nastrajając się wchłanianiem sikacza przy Trial of Tears, Suicidal Angels czy The black dahla murder cokolwiek to znaczy. Obituary jak to Obituary, nic nowego nic starego. Ta sama miazga jaką zawsze był. Jako pierwszy ‘duży’ zespół ludziska przywitali iście po królewsku, a sama kapela dała z siebie wszytko o czym świadczy set jaki zagrali. Zero zaskoczeń w trakcie występu, nie o to chodzi w tym wypadku: ‘Threatening skies’, ‘Slowly we rot’, ‘Choppend in half’, ‘Blood to give’ czy ‘Turned inside out’ mówią same za siebie, zajebisty młynek amen, pozamiatane. Po nich na scenę wdrapała się francuzka Gojira, na którą to czekał pod sceną dosyć pokazny tłum. Krótkie intro i machina poszła w ruch. Muzyka nie łatwa w odbiorze ale arcyciekawa, zastanawiam się czy ktokolwiek w Europie gra coś podobnego. Same dzwięki-zderzenie wielu światów, wielu wielkich tej sceny z tą ‘progresywną manierą’. Bracia Duplantier pokazali jak zagrać świetny koncert ultra technicznie z perfekcyjnym brzmieniem nie tracąc przy tym zajebistej dynamiki i spontaniczności. Rozpoczeli ‘Oroborous’ z ostaniej płyty ‘The way of all flesh’. Pokręcone gitary i stopka, tak ta charakterystyczna stopka wybijana przez Mario, ci ktorzy grają na bębnach chyba wiedzą o co mi chodzi. Zaraz po tym strzał prosto z ‘From Mars to Sirius’ w postaci ‘Backbone’ i ‘Flying Whales’ i pieprzyć wszystkich mieszających ten zespół z ekstrementami za ich pro Green Peace attitude, muzyka sama się broni. Nie poprzestali na tym, cała trójka motała się po scenie grając że tak powiem na sobie flażolety, ‘Toxic garbage island’, ‘The art of dying’ oraz ‘Vacuity’ przy których to publika została namówiona na wall od death. Świetny występ, wiedziałem że nie zawalą po tym co zobaczyłem na jednym z ich koncertów w Underworld, doskonałe wyczucie tego co robią i jak robią. 20:45, wyrwałem szarżując pomiedzy cholernymi kablami w fosie dzielącej obie sceny w celu zajęcia strategicznego miejsca mając na celu okiełznanie już kulawej organizacji całego backstage i miejsca dla fotografów gdy okazało się iż zamiast oczekiwanego przeze mnie Lock Up na scenę wtoczyła się brygada z Sepultura (jak to mawiają dobre złego początki o czym mowa będzie pozniej). Sepultura, zespół przy którym dorastałem, piłem tanie wina i inne wynalazki okazał się z lekka nie tym czym powinien być albo czym był a już nigdy nie będzie. Fakt panowie weszli w akcję dosyć ostro wykonując ‘Moloko mesto’ z dosyć dziwnym intrem jak na nich przystało. Nie wiem, może jestem zbyt dużym ignorantem, może jestem za stary i z łezką w oku wspominam dawne lata kiedy ‘Arise’ czy ‘Beneath the remains’ było wręcz kultowe, ale jak to powiedział jeden z moich festiwalowych znajomych, Sepultura jest zespołem ‘coverującym’ swoje dawne poczynania. Być może blasfemia, sami oceńcie. ‘Arise’, ‘Refuse resist’, ‘Troops of doom’, ‘Inner self’, miłe dla ucha, miłe ze względu na wspomnienia , idealne światła, super brzmienie, dodam-chciałbym ich zobaczyć jakieś naście lat temu. Po udanym wypadzie na knedliki (a jak) i inne dziwne dania niewiadomego pochodzenia, udałem się podziwiać mistrza napierdalania na bębnach. Strona prawa, lepsza scena, lepsze światła-nie dziwię się że na niej zagrali. Fear Factory, ostry cios w postaci ‘Mechanize’ z ostatniej płyty i mechaniczne napieprzanie aż do samego końca. Zespół ten można kochać lub nienawidzieć ale za taka sekcję warto oderwać się od kufla na kilkadziesiąt minut. Prosto w paszcze, ‘Shock’, ‘Edgecrusher’, Acres of skin’, pod sceną dosyć pokazny młynek, Gene wybijający swe partie iście mistrzowsko będąc uosobieniem człowieka z wbudowanym metronomem w głowie. ‘Fear campaign’ zaraz po nim ‘Christploitation’ czy ‘Martyr’. Jedyne co można było zarzucić Burton’owi to totalny fałsz w momencie wykonywania czystych wokali, cóż to nie płyta ale dali radę. W celu dobicia tych starszych, młodszych, mniej pijanych czy w szerszych gatkach ‘Demanufacture’, ‘Self bias resistor’ i ‘Replica’, odetchnąłem z ulgą wiedząc że mogę spokojnie wypic browar siedzac na dupsku. Kierując sie czystym instynktem samozachowawczym starając się uniknąć ‘fuck’ów, ach’ów i takich tam gwiazdorkich poczynań Children of...’ udałem się w kierunku murów radości i rozpusty z jakże przesmacznym Gambrinusem (sic). Tuż przed północą na scenę wtoczyła się ekipa z Gorgoroth, na próżno część publiki wyczekiwała scenerii kojarzącej się ze słynnym krakowskim występem. Set zagrany całkiem sprawnie lecz moim zdaniem zbyt nudno, zero emocji. Skopane brzmienie, ale czy w przypadku tego zespołu możemy mówic o jakimkolwiek brzmieniu. Występ ich był pretekstem do udania się w wiadomym kierunku w celu uzupełnienia alkoholu we krwi oraz przygotowaniu się na Candlemass, który notabene poprostu zabił. Doborowy set, pewność siebie na scenie wypracowana przez lata i same hiciory: ‘Marche funebre’, ‘Dark are the veils of death’, ‘Mirror mirror’, ‘Samarithan’, ‘If I ever die’, ‘Hammer of doom’, ‘Emperor of the void’, ‘At the gallows end’ oraz ‘Solitude’ wystarczy, chyba tak ?!. Zaraz po nich usłyszałem Despised Icon, bardzo dobre brzmienie, szerokie portki, koszulki w kratke i fikuśne czapeczki. Nie trzeba wyglądać aby dać czadu. Nie rozumiem do końca fenomenu deathcore’a, ani to death ani core ani nie wiem co. Z ciekawością popatrzyłem z lekka bujając się z kuflem czeskiego sikacza a’la ludwig. Potężnie ‘zmęczony’ przeczekałem na ostatni zespół wieczoru, nie nie nie zespół panie i panowie na cyrk jaki to ukazał się przepijaczonym oczom na scenie. GWAR, tak tak banda amerykańskich czubków wtoczyła się na scene z całą plaga potworów, hitlerów, mieczy i kutasów. Odcinając sobie członki, kopulując w martwe otwory wyśpiewywali hymny radości i współczucia dla rodzaju ludzkiego opryskując przy tym publikę czymś co przypominało krew. Nie dotrwałem do końca, padłem budząc się nad ranem w najmniej spodziewanym miejscu.
    Patek (w jakże pięknym języku tubylców), a jakże patek trzynastego w czeskim wydaniu rozpoczął się bolącą głową i zwiększonym ciśnieniem. Leniwo ruszyłem cztery d w kierunku prysznicy do których to jak zwykle stała kilometrowa kolejka w której to można było poznać ciekawych ludzi, pogadać, zapalić i wypić piwko. Niestety większość Devourment usłyszałem podczas prysznicu, cóż moja wina a wszyscy wiemy że nocne pijaństwo trzeba odespać tak to bywa na festiwalach, nieprawdaż ?!.



    Dzien drugi rozpocząłem leczeniem kaca przy Monstrosity. Oczekiwałem po nich solidnego występu i w sumie nie zawiodłem się. Mimo dosyć bladego brzmienia, sporej bo piętnastominutowej obsówy, zagrali to co powinni zagrać i pozamiatać. Pod koniec występu pojechali moim faworytem czyli ‘Final cremation’ z jakże kultowego ‘Imperial doom’ to wystarczyło, dzień zaczął się dobrze. Kolejnymi w kolejce byli Sigh z Japonii. Przyznam sie że zespół ten poszedłem zobaczyć z czystej ciekawości i jak na schiza przypadło nie zawiodłem się. Na scenie królowała pani ubabrana czerowonym barwnikiem z przypiętymi skrzydłami wykrzykująca swe partie o wiele lepiej od głównego wokalisty, który do końca nie wiedział co ze sobą zrobić. Jak na czeski piątek trzynastego przystało owa pani finalnie spaliła odsłuchy czym wzbudziła niesamowity aplauz. Brawo Japonia !!. Tuż po występie Sigh rozpoczął się chaos z kolejnością występujacych zespołów, generalnie ujmując to jak najprościej, ktoś totalnie pomieszał i to co otrzymaliśmy jako przewodnik festiwalowy miał tyle wspólnego co piwo serwowane nam co roku z realnym piwem. Nie bedę wnikać kto kiedy, co i jak i czemu ale dziwnym cudem udało mi się załapać na występ niemców z Necrophagist. Helmuty, porazili iście niesamowitą precyzją i ograniem, potwierdzając że nie na próżno posiadają taki a nie inny sprzęt do produkcji totalnie zakręconego-technicznego death metalu. Na początek ‘The stillborn one’, ‘Foul body autopsy’, ‘Only ash remains’ po czym odniosłem wrażenie że akustyk zaczyna się gubić. Następnie ‘Epitaph’, ‘Extreme unction’, ‘Stabwound’, ‘Ignominous and pale’ oraz ‘Seven’ i jakże przyjemne zakończenie pięknym tytułem ‘Fermented offal discharge’. Występ dobry, na wysokim poziomie, jedyne co pozostało to olać Converge i naładować baterie na Cannibal Coprse przy okazji zaliczjąc Lock up, który to zamienił się z Sepulturą. Skład jak wiemy doborowy, iście gwiazdorski. Do Neurotic Deathfest nie byłem przekonany do nich, zmieniłem zdanie po występie w holandii tak więc z przyjemnością wchłonąłem dawkę blast’u. Jak zwykle Mr Barker iście precyzyjnie, wręcz nie ludzko wybijał to co Rysie lubią najbardziej. Dosyć porządny set, dobre brzmienie i ‘Pieczarka’motający się po scenie ze swoim jakże charakterystycznym basem. Tuż przed północą nadszedł czas na to co lubimy najbardziej, kufle na bok i przygotowanie do walki. Cannibal Corpse, moim zdaniem gwiazda numer jeden tegorocznej edycji. Na scenie flaga z charakterystycznym logo, krótkie intro i wałek poszedł w ruch !. Zero miłosierdzia od początku, zero progresji tylko czysty Cannibal Corpse: ‘Unleashing the bloodthirsty’, ‘Savage butchery’, ‘I will kill you’ miazga !!!. Pod sceną istny amok, młyn czysty rozpierdol. Niestety ochrona nie pozwoliła nam ze względów bezpieczeństwa fotografowac w fosie ich występu, trudno pozostało stanąc obok sceny i obserwować maskrę oraz skoczków lądujacych w fosie dosłownie co parę sekund, szacunek panowie !. ‘Make them suffer’, zero zaskoczenia i mistrz ceremonii bez szyi wydający z siebie charkot: ‘Priests of sodom’, ‘Evisecration plague’, ‘Wretched spawn’, ‘Starring through the eyes of dead’ i wręcz kultowy ‘Hammer smashed face’. Pozamiatali nie zostawiając jeńców ani żywych, wręcz idealny barbarzyński występ. Dodam że zaskoczyli mnie i nie tylko tym setem, zabrakło ‘Skull full of maggots’ i dedykacji dla kobiet przy ‘Fucked with a knive’. Ihsahn, człowiek że tak powiem ikona norweskiego black metalu, nie wiem czego miałem się spodziewać po jego występie, napewno technicznego grania ale cóż, nic ponadto więcej. Perfekcyjnie zagrany set, człowiek kierujący że tak powiem orkiestrą. Zabrakło ognia albo takowego nie było albo to inna muzyka, nie wiem to pytanie do was ludzi lubiących jego twórczość. ‘The barrens lands’, ‘A grave inversed’, ‘Scarab’ czy ‘Emancipation’, skojarzenia z dawnym Emperor ale nie do końca. ‘Invocation’, ‘Called by fire’, ‘Unhealer’ czy ‘Frozen lakesof mars’, niby dobrze ale niedosyt. Mała przerwa, spacer, kufel w ręku i irytacja w związku z organizacją photo pit, trudno pozostało się tylko dobrze bawić i to do końca. Kto następny, no cóż angole ze swoim nieśmiertelnym setem. W tym przypadku nie ma pytań albo kochasz albo zlewasz, to drugie jak zwykle jest złą opcją. Napalm Death, nieśmiertelni wetarani grindcore, ci dzięki którym całe masy poznały smak konkretnego łomotu, od wielu lat grający tak samo nooo prawie tak samo i porywający tłumy. To co zwykle, co tu wymieniać: ‘Suffer the children’, ‘Silence is defaening’, ‘From enslavement to obliteration’, ‘Scum’, ‘You suffer’, ‘Mass appeal madness’, ‘Time waits for non slave’, ktoś ma pytania, napewno nie. Nie ma sensu rozpisywać nad tym jak zagrali, zagrali jak Napalm Death jak ktoś nie widział niech żałuje i przejedzie nawet pół europy, zawsze tak samo ale napewno warto !!!. 1:55 Aura Noir, za dużo... koncert obserwowany z dosyć dużej odległości. Chwiejnie odnośnie grawitacji ale pewnie stwierdzam, konkretnie na temat i prosto w ryj. Nic dodać nic ująć, idealne zakończenie drugiego dnia festiwalu, już mokrego no coż. Pozostało nam tylko jedno, ‘przetrwać’ulewe pod namiotem piwnym, wiadomo jak. Gwózdz brzybity nr.2.



    Sobota-obudziłem się święcie przekonany iż Lost Soul zagrało w poniedziałek. Luz totalny a dzwięki przy których się obudziłem brzmiały jak słynny hit czyli ‘If the dead can speak’, padło przekleństwo i stało się faktem to iż w całym zamieszaniu plan przedstawiony przez promotora festiwalu można było wyrzucić do atrakcyjnego wnętrza toy toy’a. Ostatni dzień festiwalu tak naprawdę zaczął się od totalnie psychodelicznego występu Jesu. Panowie z nieodżałowanego Godflesh, pokazali jak stworzyć świetny klimat mimo słonecznej pogody, setu zagranego w pełnym słoncu ale jak... Dwie osoby na scenie, sampler, komputer i potężne brzmienie. Jak co roku, organizator postarał się o psychodeliczny odbiegający od normy metalowej akt który dał radę mimo występu w biały dzień. Jedno co mogę dodać, dopadły mnie wspomnienia z zeszłorocznego występu Ulver, nie wiem czemu. Macabre, zagrali to co miśki lubią najbardziej. Skocznie z polotem i wesoło. Corporate Death a’la Madonna ze swoim słynnym zestawem hand’s free i baśnie z krainy tysiąca jezior, całe Macabre. Sporym zaskoczeniem dla mnie okazał się Dying Fetus. Zespół który poprostu nie porywał mnie niczym w tym wypadku zagrał wyśmienity koncert. Bardzo dobre światła, potężne brzmienie, bardzo selektywne i super czytelne ‘kartofelki’ na centralkach sprawiły iż poczekałem na nawadnianie organizmu i pozostałem przy scenie do końca. Warto było zwrócić uwagę na grupkę ludzi biegająca z małymi płodami (z plastiku), skąd oni je wzieli nie wiem ale robiło wrażenie. Zaraz po nich na scenie pojawili się Meshuggah, no może nie do końca. Staliśmy w fosie ponad piętnaście minut obserwując i słuchjąc bluzgów technicznego strającego się wytłumaczyć ustawienia odsłuchów panu siedzącemu za heblami na monitorach. Ogromny tłum ludzi skandujący, ogromna presja na ludzi krzątających sie na scenie. Z bardzo obciętym setem pojawili sie na scenie i stworzyli coś niesamowitego. Totalna matematyka i słynna sentencja ‘in space no one can hear you unless you scream’ była jak najbardziej na miejscu. Totalnie ciężki wjazd z ‘Rational gaze’, zaraz po nim ‘Bleed’, ‘Electric Red’, ‘Prawus’, ‘Compusion’ czy ‘Lethargica’ kończąc ‘Straws pulled at random’ który to słyszałem z dala przenosząc się na sąsiędnią scenę w celu zajęcia strategicznego miejsca na Hypocrisy. Na scenie w otoczeniu niebieskich świateł, po krótkim intrze pojawili się- Hyporisy. Zespół który przyznam darzę szczególnym szacunkiem pokazał że dosyć długa przerwa dała im jeszcze większego kopa. Peter i spółka rozpoczeli wręcz klasycznym ‘Fractured millenium’ po czym udeżyli utworem z nowej płyty ‘Weed out the weak’. Jazda pełna energii mimo chwilowych problemów z gubiąca się gitarą czy wokalem Petera. ‘Eraser’i zaraz po nim wręcz kultowy set kilku nieśmiertalnych kawałków czyli ‘Pleasure of molestation’, ‘Osculum obscenum’, ‘Penetralia’ i powrót do nowszych albumów, ‘A coming race’, ‘Adjusting the sun’. Peter w świetnym humorze, zagadujący publikę i mruczący coś o klimatach z materii przyjemności cielesnych, no cóż sikacz robi swoje. ‘Let the knive do the talking’, ‘Killing art’, ‘Fire in the sky’ (dobrze że nie deszcz), ‘Warpath’ i na zakończenie o dziwo ‘Roswell 47’ zamiast ‘The fourth dimension’. Wyśmienity występ, stanowczo za krótki. Ostro zmęczony, nie przepadając za hardcore olałem Agnostic Front przenosząc się tym razem z kuflem wina na ‘taras widokowy’ w celu nastrojenia sie do występu My dying bride przy którym to obawiałem się że zasnę. Mimo poznej pory, tuż po północy rozpoczeli swój set. Mocno zmieniony skład, no cóż ostatni raz widziałem ich jakies 4 lata temu. Nie zasnąłem, no cóż może red bull z wódką zrobił swoje. Rozpoczeli utworami których nie rozumiem pod względem aranżacji czyli ‘Fall with me’ i ‘Bring me the victory’ po czym udeżyli wiecznym ‘Turn loose the swans’. Następnie ‘Vast choirs’, ‘She is the dark’ i na koniec świetnymi ‘The wreckage of my flesh’ i hypnotyzującym ‘The cry of mankind’. Sarke obejżałem z czystej ciekawości. Profesjonalnie zagrany black metal, Nocturno Culto na scenie który wręcz na siłę udawał że nie wie co zrobić ze sobą. Gwiazdorstwo i całkiem przeciętny występ, tyle co mogę dodać.



    Sarke był generalnie ostatnim zespołem jaki widziałem na tegorocznej edycji. Udałem się pod namiot piwny w celu ‘odpoczynku’. Festiwal całkiem udany, jednak czternastą edycję uważam za stanowczo lepszą. Duże niedociągniecia organizacyjne i większy chaos niż w zeszłym roku. Liczę na pewne przemyślenia organizatora odnośnie pola namiotowego, oświetlenia ścieżek etc etc. W związku z hasłem przeciwko nietolerancji i agresji, no cóż w tym roku to uległo zmianie. Dało się zauważyć namioty z lekturą nawołująca do walki z faszyzmem, nazizmem etc. I tutaj mam pytanie do organizatora, Panowie jakim cudem 70% ‘Ochrony’ to łysi traktujący ludzi jak gówno ?!?. Nie wspomnę o pierwszej bodajże większej zadymie na tym festiwalu, brawo (sic) dla debili za walki narodów, wtajemniczeni wiedzą. Cóż czego życzyć sobie i innym w przyszłym roku ?. Lepszej pogody, mocniejszego piwa i mniejszego kaca.


    tekst i zdjęcia: Paweł MigalDodał: Olo

Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu m...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...