Relacje z koncertów



Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





God Disease

Apocalyptic Doom
Nazwa God Disease przewinęła mi się parę lat temu w kampaniach niemieckiej F.D.A. Records, która wydała debiut tych Finów, ale nigdy nie doszło do zbliżenia, że się tak wyrażę. Drugi album zespołu ukazuje się z kolei w barwach świeżutkiej, portugalskiej Gruesome Records. Tym razem trafił do mojego odtwarzacza i, korzystając ze sprzyjającej aury leniwie się w nim rozgościł n...





Melancholic Seasons

The Crypt of Time
Melodyjny death metal od wielu lat skręca coraz bardziej na margines zainteresowania fanów ekstremalnego grania i skutkuje to tym, że nawet tak niezłe zespoły jak niemieckie Melancholic Seasons funkcjonują jako kompletnie nieznane i bez większych szans na przebicie się przez skorupę powszechnej obojętności. Wierząc Metal Archives i załączonemu bio zespół istnieje od połowy lat 90-...





  • Inferno Festiwal 2010 - X edycja

    2010-09-04
    Prologue

    Przyleciałem do Norwegii na 2 tygodnie, więc miałem troche czasu przed festiwalem, jak i po, żeby zobaczyć parę ciekawych miejsc. Zacząłem od sklepu Neseblod Records, który jest niejako spadkobiercą spuścizny po Helvete i Euronymousie. Eksponaty, które się tam znajdują mogą przyprawić przeciętnego fana black metalu o nocną zmazę. Odręczne listy Varga i Euro, robione przez nich kasety matki w limicie 1 egzemplarza, pierwsze ręcznie składane flyersy Deathlike Silence Rec, duży krzyż Euro w którym jest na wielu zdjęciach, wielki granitowy, cmentarny, odwrócony krzyż z autografami całej śmietanki black metalowej, gadżety min Carpathian Forest , pieszczochy, gitary. W zasadzie to tylko dodatek do esencji tego co znajduję się w tym sklepie, czyli płyt. Każdy maniak winyli nieraz będzie bliski ekstazy na widok rarytasów jakie tam się znajdują, z czego większość jest z autografami. Cała klasyka norweskiego black metalu w oryginalnych wydaniach. Oprócz tego wydania testowe, np limitowane do paru sztuk winyle DarkThrone z autografami itp. Ten sklep to mus dla każdego szanującego się black metalowca, zbieracze mp trójek niech się raczej trzymają od tego miejsca z daleka.



    Po wyjściu z Neseblod, który również miał swoje stoisko pare dni pozniej na Inferno, udałem się do kultowego miejsca jakim jest były sklep Euronymousa Helvete. W tej chwili sklep jest przedzielony, w jednej części znajduje się kafeteria, w drugiej zakład fryzjerski. Po wejściu do kafeterii zapytałem się skośnookiej sprzedawczyni o możliwość zobaczenia kultowej piwnicy Euronymousa. Niestety nie znała ani słowa po angielsku, wiec zawołała swoją przełożoną. Ta mi wyjaśniła, że wie, że to jest bardzo kultowe miejsca dla każdego black metalowca, niestety jest to teren prywatny, a nie muzeum i możliwość zobaczenia piwnicy jest tylko raz w roku dla uczestników tzw black metalowgo autobusu, który odbywa jeden kurs podczas Inferno Fest, limit biletów to 66 sztuk, które już dawno były wyprzedane. Użyłem jednak swojego uroku osobistego i właścicielka uległa, powiedziała, że pracownica mnie zaprowadzi i będę miał 10 minut dla siebie. Tak tez się stało i zostałem zaprowadzony przez bramę na tył budynku, gdzie po schodach zszedłem na dół do piwnicy. Była dużo mniejsza niż się spodziewałem. Na wprost widniał ręcznie namalowany przez Euro napis 'BLACK METAL' na którego tle miały miejsce wszystkie te legendarne sesje Mayhem, DarkThrone i poszczególnych muzyków. Interesująco było poczuć tego ducha starych czasów i mieć świadomość, ze to ważne miejsce dla narodzin całego ruchu, w tej piwnicy np. Ihsahn napisał tekst do utworu "Inno a Satana".



    Nawiązując do wspomnianego wyżej black metalowego autobusu, to program ich wycieczki był prosty, najpierw sklep Neseblod, później ex Helvete i na koniec wyjazd na Holemnkolen, żeby zobaczyć kościół spalony przez Euro i Varga. Akurat tak się złożyło, ze sam odwiedziłem te miejsca parę dni wcześniej, za darmo i nie przepychając się w 66 osobowym tłumie. Padł tez pomysł, żeby jechać pod Bo na farmę Varga, lecz nie lubię gdzieś jeździć niezapowiedziany. Ponadto ja na jego miejscu nie cieszyłbym się z odwiedzin ludzi zakłócających mój spokój, wiec zrezygnowałem. Po zwiedzeniu szeregu muzeów i pięknych krajobrazowo miejsc nadszedł w końcu czas Inferno Fest.

    Cały festiwal zorganizowany był w paru klubach, które położone są blisko siebie w obrębie około dwóch kilometrów . Oficjalnym "domem" festiwalu był hotel Royal Christania pod dachem którego mieszkała większość fanów, dziennikarzy i muzyków. Na czas festiwalu działała tu również telewizja i radio Inferno, gdzie można było na żywo oglądać i słuchać tego co dzieje się na scenie. Wszystko znakomicie zorganizowane. Oprócz samych koncertów były też różne imprezy towarzyszące, konwencja tatuażu, sklepy, wystawa w ex Helvete, konferencje, pokazy filmów związanych z black metalem w kinach itp. Wszystko przy współpracy z samorządem lokalnym, tylko pozazdrościć.

    Oficjalne otwarcie festiwalu miało miejsce we wtorek, na dzień przed właściwym rozpoczęciem serii koncertów. Na miejsce to zostało wybrane muzeum statków Wikingów, a otwarcie to uświetniła pochodząca z Bergen Wardruna. Trzeba przyznać, ze trudno o lepszy wybór miejsca, jak i zespołu. Wardruna to folkowo-ambientowy, nawiązujący do nordyckich korzeni, zespół byłego perkusisty Gorgoroth Kvitrafna oraz wspomagających go paru muzyków, min Ghaala. Znakomity, klimatyczny, transowy koncert połączony z wieczornym zwiedzaniem muzeum stworzył niesamowity klimat. Było wiele spotkań towarzysko-biznesowych. Otwarcie X-tej, jubileuszowej edycji Inferno Fest stało się faktem.

    Następnego dnia po przybyciu do Centrum Oslo należało się udać do wspomnianego hotelu Royal Christania w celu otrzymania akredytacji. Mój akcent chyba zdradził kraj pochodzenia, bo pracownica hotelu powiedziała, ze możemy rozmawiać po polsku. Sadząc po jej akcencie mieszka już w Norwegii od wielu lat. Każdy z uczestników festiwalu otrzymał torbę z logiem Inferno Fest i Indie Records. W środku można było znaleźć 2 płytowy sampler z podziemnym norweskim metalem oraz mnóstwo reklam i ulotek.





    Dzień 1
    (Shining(Nor), Spearhead, Vomitory, Jarboee, Void ov Voices, Kvelertak, Torture Division i inne)


    Pierwszy dzień był w zasadzie rozgrzewką przed czekającymi atrakcjami dni następnych, jednak i tego dni a można było wyłowić cos ciekawego.

    Rozpocząłem swoją wędrówkę od klubu John Dee, gdzie jako pierwszy miał grac norweski Shining (nie mylić ze szwedzką ekipą szalonego Niklasa). Przed wejściem do klubu palił papierosa Necrobutcher z Mayhem. Klub John Dee i Rockefeller, gdzie miały się odbywać kolejne 3 dni festiwalu stanowią jedną całość. John Dee mieści się na dole i ma pojemność około 400 osób, natomiast Rockefeller to wielki 2 piętrowy klub z dużą sceną.

    O 20:30 koncert rozpoczął Shining. Sam zespół określa swoją muzykę jako Czarny Jazz. Nawet ich najnowsza płyta tak jest zatytułowana. Dla mnie ich muzyka jest połączeniem metalu, jazzu, industrialu. Totalnie zakręcone i schizofreniczne dźwięki, a jednocześnie zagrane z dużym kopem. Wokalista od czasu do czasu łapał za saksofon i wygrywał na nim jakieś chore melodie. Blisko godzina takich dźwięków okazała się dosyć męcząca dla mnie. Niemniej koncert był udany, a norweski Shining nie ustępuje w Skandynawii popularnością swojemu szwedzkiemu odpowiednikowi.

    Następnym zespołem, który zaprezentował się na deskach John Dee był niejaki Kvelertak z Norwegii. Ich muzyka okazała się dobrze zagranym stoner rockiem, choć sami muzycy określają ją jako Necro'n'Roll. Typowa muzyka do picia piwa, jednak obecność takiego zespołu na bądź co bądź ekstremalnym, metalowym festiwalu trochę mnie zdziwiła.

    Kolejnym zespołem był Mongo Ninja, jednak sama nazwa na tyle mnie odstraszyła, że wyszedłem do klubu BLA w którym miało być trochę bardziej ekstremalnie. Z dziennikarskiego obowiązku dodam, że Mongo Ninja grają ciężkiego rocka/punka, a za perkusja zasiada Bard Faust.

    Po przybyciu w strugach deszczu na miejsce trafiłem na koncert angielskiego Spearhead grającego mieszaninę death, black i thrash metalu. Na widowni było nie więcej niż 40 osób, jednak z minuty na minutę ta ilość się zwiększała. Zespół mógł się kojarzyć z Angelcorpse nie tylko za sprawą wyglądu wokalisty.

    Po około 45 minutach Spearhead zszedł ze sceny, a ja chciałem się udać do kolejnego klubu na koncert Jarboe, jednak moją uwagę przykuło przedziwne zjawisko. Pod sceną zaczęło się gromadzic coraz więcej Ciapaków z aparatami i kamerami. Dla niewtajemniczonych dodam, że potocznie nazywani przez Polaków Ciapacy, to wszechobecni przybysze z Indii i Pakistanu, którzy w bogatych krajach rozmnażają się szybciej niż zaraza. Moja ciekawość została wkrótce zaspokojona, gdy zobaczyłem, że z boku sceny szykują się do wyjścia na nią wspomniani Ciapacy, a nazwa ich zespołu to Scribe. Komizmu całej sytuacji dodatkowo dodawał fakt, że podczas ich próby leciało Burzum. Nagle światła zgasły i z głośników popłynęły dźwięki mrocznego, ciapackiego intra, a ubrani w niebieskie jeansy i dresowe bluzy muzycy odwrócili się do publiczności tyłem. Prosiłem tylko nordyckich bogów, żeby przybysze z Indii nie grali Black Metalu, bo wtedy moja psychika by chyba tego nie wytrzymała i mogłoby dojść do nieprzyjemnego incydentu po koncercie. Na szczęście grali skocznego hard cora, a sięgający mi do pasa wokalista w okularach miotał na scenie indyjskie przekleństwa. Obiektywnie muszę napisać, że zaprezentowali bardzo sprawną obsługę instrumentów, jednak tak, czy inaczej ciapackiemu metalowi mówię stanowcze NIE. Jak się później dowiedziałem przyjechali z Indii na skutek współpracy kulturalnej pomiędzy Norwegią, a Indiami.

    Po tym interesującym incydencie na scenę wkroczyli szwedzcy death metalowi weterani z Vomitory. Grali ponad godzinę, a w miedzy czasie cały klub był już wypełniony po brzegi , było około 350 osób, którzy doskonale się bawili przy takich 'hitach' jak: "Reveletion Nausea", "Serpents", "Redemption", "Possessed", czy "The Voyage".

    Koncert był udany, było pare bisów i muzycy bardzo zadowoleni zeszli ze sceny. Ja żałowałem, że nie byłem w kolejnym klubie w którym koncert zaczał Atilla i jego dark ambientowy projekt Void ov Voices i na koncercie Jarboe w którym ten pan też gościnnie brał udział, ale nie można być w paru miejscach na raz.


    Dzień 2
    (Belphegor, Marduk, Fintroll, Nachtmystium, Svartjern, Nifrost, Eyehategod, Madder Mortem)


    Kolejny dzień zapowiadał sie o wiele ciekawiej. W pozostałych dniach wszystkie koncerty odbywały się już w klubach John Dee/Rockefeller. Na pierwszy ogień poszedł norweski Nifrost. Ich muzyka to raczej skoczny i wesoły folk Black metal. Dobra muzyka na koncerty, do zabawy lub jako dodatek do piwa. Ich pół godzinny koncert zleciał dosyć szybko, a ja z niecierpliwością czekałem na występ pochodzącego z Oslo Svarttjern. Zespołem tym zainteresowałem się już rok wcześniej. Dowodzony przez braci Hanse Fyrsta na wokalu i gitarzystę Haana zespół gra czysty, norweski Black Metal. Niby nie ma w ich muzyce nic odkrywczego, ale słucha się tego znakomicie. Młody, ale bardzo charyzmatyczny wokalista o diabelskim głosie. Jego kunszt został doceniony nie tylko przeze mnie, ale i zespół Ragnarok, gdzie zastąpił na pozycji wokalisty Hoesta z Taake. Bardzo dobry półgodzinny koncert. Zespół podpisał niedawno kontrakt z rodzimą Agonia Rec i niecierpliwie czekam na ich drugi album.

    Po ich koncercie udałem się na samą górę do Vip roomu, gdzie z chłopakami z Marduka wypiliśmy parę piwek i powspominaliśmy ubiegłoroczną wyprawę do Wilczego Szańca. Gdy zszedłem na dół kończył swój występ amerykański Eyehategod, zespół podobno bardzo znany aczkolwiek nie mający nic wspólnego z ekstremalnym metalem. Po nich na scenie zamontował się Belphegor na którego występ oczekiwałem z dużą nadzieją i na szczęście austriacka ekipa nie zawiodła mnie. Zespół na przestrzeni lat skomponował wiele hitów, które doskonale sprawdzają się na koncertach i zaprezentował je na scenie jeden po drugim z naciskiem na ostatnie 3 płyty. Począwszy od 'Der Geistertreiber' z ostatniej płyty do której zespół nagrał dosyć naiwny łagodnie mówiąc teledysk z czarownicą latającą na miotle, poprzez "Stigma Diabolicum", "Bondage Goat Zombi", czy "Lucifer Incestus". Helmuth miotał na scenie wszystkie znane mu bluźnierstwa, a sam koncert był znakomity. Po ponad 45 minutach Belphegor zszedł ze sceny żegnany oklaskami.

    Następnie w kolejce czekał fiński Finntroll, a w miedzy czasie na mniejszej scenie w John Dee grał Demonic Resurection z Indii, którego na szczęście nie widziałem. Zespół gra symfoniczny black/death metal i co ciekawe wydaje ich Candlelight. Następnym zespołem był grający w zastępstwie The Psyke Project angielski Spearhead, którego był to już drugi występ na tego rocznym festiwalu. Na pewno mogli być bardziej zadowoleni z tego koncertu niż poprzedniego, gdzie oglądało ich ok. 40 osób.

    O godzinie 23 na dużej scenie zaczął swój koncert Finntroll. Dosyć popularny zespół, ich przebojowe połączenie metalu z folkiem doskonale sprawdza się na koncertach, a szczególnie dużych festiwalach. Wyglądali trochę jarmarcznie w swoich strojach, ale show robili dobry. Muzyka w mniej skocznych fragmentach przypominała nawet ukraiński Nokturnal Mortum. Ich godzinny koncert okazał się trochę męczący dla mnie, bo ile można słuchać skocznych, melodyjnych dźwięków.

    W oczekiwaniu na Marduk zszedłem do John Dee na koncert amerykańskiego Nachtmystium. Przyznam, że byłem fanem ich pierwszych produkcji, ale później tak ewoluowali, ze jakoś przestałem śledzić ich dalszy rozwój. Byłem wiec ciekawy jak się obecnie prezentują. Z dawnego wizerunku, z czasów, kiedy w makijażach grali surowy black metal w stylu DarkThrone nie zostało nic. Z muzycznych podobieństw został tylko przesterowany wokal, natomiast muzyka uległa olbrzymiej ewolucji. Nie można jej jednoznacznie sklasyfikować. Jest to polaczenie ciężkich brzmień, z pseudo black metalowym wokalem i psychodelicznymi melodiami. Sam koncert był dosyć żywiołowy, dwa krzyczące, nieraz histeryczne wokale. Cóż, na pewno nie można im odmówić oryginalności, choć w Polsce pewnie byliby okrzyknięci zdrajcami gatunku itp.

    O godz. 1 w nocy nadszedł czas na gwiazdę wieczoru, czyli na Pancerną Dywizję Marduk. Przyznaję, ze w swoim niemłodym życiu widziałem ich przynajmniej 10 razy i zespół ten niczym nowym na żywo nie jest mnie w stanie zaskoczy, jednak zawsze z przyjemnością ich oglądam. Mortuus nie jest może takim showmanem jak Legion, ale to i dobrze. Legion pod koniec swojej bytności w Marduk zaczął popadać w śmieszność z tym swoim przekrzykiwaniem się z publicznością, zabawianiem jej itp. Black metal, to nie kabaret, czy heavy metal. Zespół zaprezentował caly przekrój swojej bogatej twórczości od "On Darkened Wings", czy "Wolves" ze starych plyt, poprzez "Paznzer Division", a kończąc na najnowszej płycie. Szybkie utwory przeplatane wolnymi. Jakie są koncerty Marduk chyba każdy wie, nic nowego tu nie napiszę. Jako ciekawostkę dodam, ze w utworze "Accuser-Opposer" ze znakomitej płyty "Rom 5:12" wystąpił gościnnie wokalista Alan Nemtheanga z irlandzkiego Primordial. Razem z Mortuusem tworzyli dobrze uzupełniający się duet wokalny.



    Marduk skonczył grac przed 2:30 i był to definitywny koniec drugiego dnia festiwalu. Pomimo, że jestem dużym fanem Marduk, to jednak gwiazdą wieczoru był dla mnie Belphegor. Może dlatego, ze widziałem ich pierwszy raz na żywo, a Mardukiem jestem już trochę znudzony po tylu koncertach. Może dlatego, ze Austriacy mają więcej typowo koncertowych killerów z przebojowymi refrenami i lepiej są one odbierane na żywo. Konferansjerka Helmutha też jest na pewno ciekawsza niż bardzo oszczędnego w słowach Mortuusa. Koniec końców był to bardzo udany dzień i z niecierpliwością czekałem na atrakcje dnia następnego, gdzie głównym daniem miało być 25 lecie Mayhem.


    Dzień 3
    (Mayhem, Ihsahn, Benediction, Ragnarok, Throne of Katharsis, Fortrid, Blodspor, Obscura, Ram-Zet, Mistur)


    Jako pierwszy występował norweski Throne of Katharsis. Niestety ni e zdążyłem na ich koncert. Parę godzin później przysiedli się do mnie w Vip roomie i wypiliśmy parę piwek, wymieniliśmy się płytami. Grają bardzo porządny, Unholy Norwegian B.M. Ich kontrakt z Candlelight też nie jest przypadkowy.

    Kolejnym zespołem, który już dane mi było obejrzeć był islandzki Fortrid. Ich melodyjny, lecz surowy pagan Black metal mógł się podobać. 30 minutowy koncert obejrzałem z przyjemnością i poszedłem zobaczyć co się dzieje na górze, na dużej scenie klubu Rockeffeler, a tam czekał mnie występ dosyć ciekawego norweskiego Ram-Zet, w którym trzy niewiasty szalały na scenie ubrane w obszerne suknie. Muzyka dosyć ciężka do sklasyfikowania. Mocny, progresywny metal połączony z elektroniką, gotykiem i urozmaiconymi wokalami damskimi i męskimi. Po 20 minutach lekko znudzony poszedłem na odpoczynek i uzupełnienie poziomu piwa do Vip roomu. Po pewnym czasie przysiadł się do mnie King ov Hell z narzeczoną, który był tego dzisiaj znacznie bardziej rozmowny niż dzień wcześniej oraz jakiś inny jegomość, którym jak się godzinę później dowiedziałem był nie kto inny tylko Shargrath z Dimmu Borgir, na żywo wyglądający znacznie młodziej. King wspominał, że wyrzucił cały materiał jaki miał skomponowany na płyte Gorgoroth/God Seed i będzie komponował cos zupełnie nowego. Niektóre fragmenty wykorzystał w gwiazdorskim, nowym projekcie Ov Hell, w którym oprócz niego gra Shargrath i Frost. Muzyka przypomina komponowane prze Kinga utwory z płyt Gorgoroth plus wokal Shargratha. Z takim składem sukces komercyjny zapewniony. Wkrótce zaczęli się do nas przysiadać Frost, Morpheus, Helmuth, Necrobutcher, Nattefrost i Ghaal (na szczęście nie za blisko mnie, jeśli wiecie co mam na myśli). Można powiedzieć, ze stężenie black metalowych gwiazdorów na metr kwadratowy było przy naszym stoliku chyba największe na świecie he he.

    Siedziało się miło, lecz dziennikarski obowiązek i ciekawość wzywały mnie do obejrzenia kolejnych występów. Zdążyłem na końcówkę Benediction, których 2 pierwsze płyty darzę dużym sentymentem z przed kilkunastu lat, kiedy nie byłem jeszcze takim spaczonym black metalowcem. Wokalistą zespołu jest teraz David Hunt z Anaal Nathrakh, a za perkusją zasiadł Nick Barker. Ich koncert , szczególnie za sprawą zachowania wokalisty, przypominał mocno koncerty Napalm Death i szczerze mówiąc nie jest to moja stylistyka, ale z szacunku do dokonań tych weteranów obejrzałem te 3 ostatnie utwory.

    O godzinie 23 scenę w posiadanie objął Ihsahn . Osobiście nie jestem fanem jego twórczości, ani ostatnich płyt Emperor w zdecydowanej większości skomponowanych przez niego, jednak z ciekawością zacząłem obserwować co się będzie działo. Na scenę wyszło 6 muzykow plus mistrz całej ceremonii Ihsahn i rozpoczął swoje show, choć w tym przypadku nie jest to odpowiednie słowo, bo muzycy stali nieruchomo, a na scenie nic się nie działo. Należało się wiec skupić na dźwiękach, a te do łatwych nie należały. Można powiedzieć, ze to co gra Ihsahn, to o wiele bardziej skomplikowana i pokręcona wersja ostatniej płyty Emperor. W zespole są 3 gitary, w tym 8 strunowy Ibanez, specjalnie wykonany dla Ihsahna, do tego klawisze i saksofon obsługiwany przez muzyka norweskiego Shining. Z głośników popłynęły takie utwory jak: “The Barren Lands", "A Grave Inversed", "Misanthrope", "Scarab," "Emancipation," "Invocation", "Called By The Fire", "Unhealed", "Frozen Lakes on Mars", czy "On The Shores" . Występ potrwał godzinę i dosyć mnie wymęczył. Z zadowoleniem przyjąłem jego koniec i poszedłem na dół gdzie o północy rozpoczynał swoje krwawe misterium black metalowy Ragnarok.

    Zespół od lat wykonuje rasowy, norweski Black metal z dobrym brzmieniem. Oblany krwią Hans Fyrste godnie zastąpił na pozycji wokalisty Hoesta i wypluwał z siebie coraz to nowe bluźnierstwa. Szerszy niż wyższy łysy gitarzysta z długą brodą jednoznacznie przypominał mi krasnoluda z 'Władcy Pierścienia'. Najżywiej publiczność reagowała przy ich największych 'hicie' - "Blackdoor Miracle". 45 minut szybko minęło i wszyscy z niecierpliwością czekali na główne wydarzenie festiwalu, czyli celebrację XXV lecia Mayhem.



    Przed koncertem Hellhammer wspomniał mi, że szykują parę niespodzianek i że będę zaskoczony. Scena była zasłonięta czarną kotarą i wyczuwało się nerwowe oczekiwanie. O godzinie 1-wszej kotara opadła, a oczom zgromadzonej publiczności ukazała się scena z intrygującą scenografią. Wysokie rusztowanie pokryte wołowymi kośćmi, na szczycie siedział szkielet z głowa demona. Miałem nadzieję, że Atilla nie zepsuje występu wychodząc w stroju Królika Bugsa lub innym pomysłowym wdzianku, na szczęście nie zawiódł moich oczekiwań. Przypominał raczej kapłana z piekła ubrany w czarny strój kapłański, na górze miał białą komżę oblaną krwią, na to wszystko purpurowa stuła i wielki odwrócony krzyż. Ogólnie na scenie panowała krwawa rozpierducha, porozrzucane wokół kości, krew, kawałki zwierząt, znakomite efekty pirotechniczne, oprócz tego cały pas ognia z przodu sceny. Atmosfera Zła, Śmierci i Rozkładu. Zespół zagrał cały materiał z 'De Mysteriis Dom Sathanas', ponadto "My Death", "Ancient Skin", "Time to Die", "Illuminate", "Anti," "New Year beginning," "DeathCrush", "Bombs". Atilla niczym piekielny mistrz ceremonii wprowadził publiczność w mroczny trans. Wiele utworów było poprzedzone mrocznymi inwokacjami, a jego głos rzadko kiedy przypominał ludzką istotę, wykonywał przy tym dosyć komiczne ruchy rekami, no, ale taki ma niecodzienny styl. Podchodził parę razy do publiczności i rzucał im kości. Po odejściu Blasphemera nowymi nabytkami zespołu są Morfeus znany z Limbonic Art i bliżej mi nie znany Silmaeth. Całość , szczególnie podczas grania utworów z "De Mysteriis.." psuła zbyt trigerowana perkusja Hellhammera. Na zakończeniu przedostatniego utworu jakim był wspomniany wcześniej, tytułowy "De Mysteriis Dom Sathanas" światła przygasły, Atilla zszedł ze sceny. Po chwili przy wyjących nadal gitarach wszedł z powrotem na scenę niosąc na ramionach krzyż jak Jezus podczas drogi krzyżowej. Towarzyszyło mu dwóch oblanych krwią, zakapturzonych katów. Po postawieniu krzyża w pozycji pionowej Atilla bezwładnie na nim zawisł, po czym rozpoczął się na koniec klasyczny "Pure Fucking Armageddon", który zaśpiewał były wokalista Mayhem, Messiah. Szczerze mówiąc siedziałem z nim wcześniej przy stoliku i nie wiedziałem, ze to on. Przed koncertem przechadzał się w stroju bawarskim, w kapelusiku i laseczką, myślałem, ze to jakiś Niemiec. Myślałem, ze zaproszą również Maniaca, który bądź co bądź był ważną częścią zespołu, lecz tak się nie stało. Zważywszy na jego obecny image, może to i lepiej. W każdym bądź razie publiczność była bliska ekstazy. Po zakończeniu utworu scenę zakryła kotara i krwawe misterium dobiegło końca. Wielki Piątek został uczczony w iście bluźnierczy sposób. Koncert godny 25 lecia legendy, myślę, że sam Euronymous byłby z niego dumny. Sądzę, ze gdyby taki koncert odbył się w Polsce, to zakończyłby się znacznie większym skandalem niż pamiętny gig Gorgoroth.




    Dzień 4
    (Death Angel, Taake, The Kovenant, Destroyer 666, Sarkom, Exumer, Necrophagist, Irr, Arabrot)


    Ostatni dzień festiwalu nie zapowiadał się już tak ekscytująco. Każdy miał świadomość, ze generalnie największe emocje są już za nami. Mnie w zasadzie interesował tylko Taake i Sarkom, którego pijany wokalista usilnie zachęcał mnie do zobaczenia swojego koncertu 2 dni wcześniej, ale po kolei.

    Na pierwszy ogień poszedł francuski Como Muertos. Muzyka zespołu to skoczny gore death metal. Muzycy wystąpili w zakrwawionych (lub zabarwionych na czerwony kolor) ubraniach. Wyglądali na gości, którzy właśnie wyszli z rzeźni. Nawet niezła muzyka, ich 30 minutowy koncert minął dosyć szybko.

    Do kolejnego koncertu Sarkom została godzina, wiec poszedłem do VIP roomu. Wczesniej rano zadzwonił do mnie Enzifer z Urgehal pytając, czy będę. Gdy otrzymał odpowiedz twierdzącą przyjechał do Oslo i spotkaliśmy się przed Vip roomem, wręczył mi reklamówke pełną prezentów: winyle, kompakty, koszulki i naszywki Urgehal. Naprawdę miły gest.

    Gdy nadszedł czas zszedłem na dół do John Dee, żeby zobaczyc Sarkom, który gra czysty, norweski Black Metal.. Ogolony na łyso, z krótkim, czarnym wąsikiem wokalista Unsgaard dyrygował tłumem. Jeszcze większy aplauz zespół zyskał za brawurowo odegrany cover DarkThrone "In the Shadow of the Horns" z kultowego "A blaze in the Northern Sky". Bardzo dobra muzyka i koncert muszę przyznać.

    W tej samej minucie, kiedy kończył się koncert Sarkom, na górze swój set rozpoczynał Taake. Dowodzony przez Hoesta zespół z Bergen prezentuje najsurowszą odmianę norweskiego black metalu. Wraz z sesyjnymi muzykami odegrał bardzo dobry set. Taake na żywo prezentuje się bardzo dobrze, głównie za sprawą charyzmatycznego wokalisty i ma coraz większe rzesze fanów. Tradycyjnie Hoest zaprezentował swoją charakterystyczną pozę ze skrzyżowanymi z tyłu nad głową rękami, w której stał przez dłuższy czas. Podczas 45 miutowego koncertu zespół przedstawił cały przekrój swojej twórczości. Śmiać mi się chciało, kiedy Hoest wspomniał po koncercie, że pamięta mnie sprzed 6 lat z Londynu, gdzie znaleźliśmy się razem na pewnym Fetish Party he, he.

    Po ich koncercie poszedłem na dół sprawdzić co się dzieje na scenie w John Dee. Grał tam norweski Irr, który nie miał nic wspólnego z black metalem, tylko z melodyjnym, progresywnym death metalem. Taka sobie muzyka, dredy na głowach niektórych członków kapeli też nie wyglądały za ciekawie, wiec poszedłem do Vip roomu, żeby wypić piwo i pogadać z paroma muzykami.

    Pół godziny później swój koncert rozpoczął australijski, chociaż mający swoją bazę w Europie Destroyer 666. Ich zgrabna mieszanka agresywnego, old schoolowego thrash, death i black metalu podobała się publiczności. Na 45 minutowy koncert złożyły się min takie utwory jak: “Rise of the Predator", "Breed", "The Last Revelation", "Sons of Perdition", "Blood for Blood "," Australian and Anti-Christ,", " Satan's Hammer,", " I Am Not Deceived", " Black City - Black Fire ", czy " I Am the Wargod".

    Następnie nadeszła kolej na legendarny w thrash metalowych kręgach niemiecki Exumer. Zespół reaktywował się po 18 latach niebytu na scenie. Jakoś nigdy nie zetknąłem się z ich twórczością, dlatego też z ciekawością obejrzałem koncert. Klasyczny thrash metal, ze sporym podobieństwem do Slayer mógł się podobać szczególnie starszym metalowcom, a przybyło ich trochę z Niemiec. Zespół zagrał min: "Winds of death", "Journey to Oblivion", "Fallen Saint", "I dare you", "Waking the Fire", "A Mortal in Black", "Xiron Darkstar", "Destructive Solution".

    Po zakończeniu ich koncertu udałem się pod główną scenę, gdzie o godz. 23 rozpoczął swój koncert The Kovenant. Przed koncertem ich spotkałem i muszę przyznać, ze w Polsce za sam wygląd zostaliby pewnie zabici. Nagash w swoim damskim lateksowym mundurku, z wygoloną do połowy głową i kobiecym makijażu przypominał transwestytę, reszta poza Hellhammerem też nie wyglądała lepiej. Ciekawostką był fakt, że zespół zagrał w całości klasyczną płyte "Nexus Polaris" w oryginalnym składzie. Była nawet otyła Sarah Jezabel Deva ubrana w lateksowy mundur. Hellhammer ukrywał się za maską, złośliwy mogliby powiedzieć, że ze wstydu. Kariera zespołu w stylu Marylina Mansona jakoś nie wypaliła i zespół postanowił się przypomnieć z bardziej tradycyjnych klimatów. Black metalowy wokal Nagasha nadal robi wrażenie.

    O północy jako ostatni zespół na małej scenie w John Dee zagrał death metalowo-progresywny Necrophagist. Byłem zaskoczony jak bardzo techniczna jest ich muzyka. Matematyka na gitarach i do tego brutalny wokal w stylu Nile. To był popis umiejętności muzyków, a jednocześnie wszystko to trzymało się kupy i ich chaos był w pełni kontrolowany. Interesujący występ Niemców.

    Nadszedł czas na ostatni zespół na tym festiwalu, czyli legendę thrashu z Bay Area, amerykański Death Angel. Weterani zaprezentowali się dosyć żwawo i rozkręcili publikę. Anioł Śmierci zagrał min "Lord Of Hate", "Evil Priest", "Buried Alive", "Voracious Souls", "Dethroned ". Czytelnicy tego zacnego magazynu muszą mi wybaczyć, ale dłużej nie mogłem znieść ich muzyki, ani denerwującego głosu wokalisty. Poszedłem na imprezę z drugoligowymi zespołami norweskim jak Urgehal, Svarttjern, Throne of Katharsis i Sarkom. Piliśmy dopóki nie zostaliśmy poproszeni o opuszczenie lokalu przed 4 w nocy. Odwiozłem ze swoim kierowcą jeszcze perkusistę Urgehal do Lilestrom, gdzie sam rezydowałem i na tym zakończył się dla mnie ten męczący, lecz jakże interesujący festiwal.



    Epilogue

    Reasumując był to chyba najlepszy festiwal na jakim byłem. Znakomita organizacja, lokalizacja klubów obok siebie, oficjalny hotel, telewizja i radio festiwalowe, ciekawie dobrane zespoły, miażdżący koncert Mayhem. Oprócz tego imprezy towarzyszące, konwent tatuaży, ciekawe sklepy z płytami i metalowymi gadżetami, pokazy filmów związanych z black metalem w kinach, wystawa, konferencje, czy autobus objeżdżający miejsca zwiazane z black metalem. Wszystko to czyni ten festiwal wyjątkowym i godnym polecenia. Jedynym minusem są wysokie ceny panujące w Norwegii, ale przy dobrej organizacji wyjazdu da się te koszta zminimalizować. Dla mnie prywatnie też był to bardzo udany wyjazd. Poznałem wielu wartościowych muzyków, rozreklamowałem trochę swój zespół, zobaczyłem ciekawe miejsca związane z black metalem, zwiedziłem wiele muzeów i pięknych krajobrazowo miejsc, nawiązałem ciekawe znajomości. Zostałem też zaproszony na Hole In the Sky do Bergen, gdzie zagra min Venom, Watain, Tryptikon, Obituary. Oczekujcie więc kolejnego reportażu z norweskiej ziemi. Do następnego razu.

    text i zdjęcia: SHADOWDodał: Olo

Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu m...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...