Eternal Gray
Kindless (1cd)
Wydane przez Raven/Pagan RecordsRok wydania 2002Kraj IzraelNapisał Tomash9.5
Ładnie się porobiło... Eternal Gray to kolejni, dzięki którym o izraelskim metalu będzie się mówiło w świecie jeszcze częściej, jeszcze głośniej i bez cienia jakichkolwiek wątpliwości, w samych superlatywach. Ha, pochwał nie ma co szczędzić, bowiem band ten na swoim debiutanckim krążku, intrygująco zatytułowanym "Kindless", robotę wykonał naprawdę porządną - ugryzł death metalową nutę z jeszcze innej strony. Ugryzienie na tyle dotkliwe i silne w skutkach, że pozytywnych odczuć względem "Kindless" nie brak, a ilość ich rośnie proporcjonalnie do ilości czasu poświęcanego tej płycie. Za każdym razem odkrywasz na "Kindless" coś, czego wcześniej nie znalazłeś, choć szukałeś.... Na prostych death metalowych zasadach, goście z Eternal Gray wykreowali, zbudowali swój własny świat, który ciężko było by pomylić z czymkolwiek innym. Bardzo przemyślany, zróżnicowany w pewnym obrębie oczywiście album, w którym piękno melodii spotyka się z agresywnym przekazem, a przedstawione jest to z wyjątkowym feelingiem, którego na darmo szukać pod innymi adresami. Nie jest tu prowadzona żadna monotonna batalia dźwięków i oklepany układ, że raz to, potem tamto i na przemian... Na "Kindless" wszystkie linie łączą się w jedno, między poszczególnymi partiami w każdym utworze wytwarza się swoista chemia. To niczym zajebiście dopasowane cząsteczki, dzięki którym organizm funkcjonuje bez zarzutów, nie szwankuje ani przez moment. Na "Kindless" nie tyle co każdy utwór jest inny, wyróżnia się... każda minuta jest inna od poprzedniej i następnej po niej. Nie powtarzają się z pomysłami, idą do przodu pewną ścieżką, jasno sprecyzowaną, urozmaicają to co mają do przekazania, a jednocześnie nie zbaczają z kursu! Do swej muzyki przemycili również pierwiastek hm... izraelskiego folkloru, taka myśl się nasuwa słuchając początku "The Unbelievers Die". Miejscami do swego death metalu przemycą minimalną dawkę thrashowego posmaku, ale drobne to ilości, lecz na pewno upiększające całokształt. Spotykamy się tutaj z różnymi tempami, aczkolwiek przeważa w głównej mierze środkowy wskaźnik, zajebista wypadkowa między szybkimi cięciami, a wolniejszymi partiami. "Kindless" świetnie brzmi, i nic w tym dziwnego, bo czy jest jakaś płyta, która po opuszczeniu Abyss brzmi chujowo? Tyle, że nad soundem "Kindless" czuwał uważnie Tommy Tagtgren, a nie jego brachu... choć żeby było bardziej rodzinnie to dodam, że na płycie, w barwach gościnnych pokazali się Peter Tagtgren i Schmier! I chyba nie są te wszystkie układy personalne przypadkowe, ponieważ nad zawartością tej płytki unosi się duch Hypocrisy, atmosfera ich niektórych nagrań. Cholernie ważnym elementem debiutanckiego długograja Eternal Gray jest także wokal Eyala. Heh, na dobrą sprawę, niby niczym spośród innych wokalistów się nie wyróżnia, a jednak jest coś w jego głosie, coś charakterystycznego w barwie jego głosu, co idealnie prowadzi słuchacza przez muzykę Eternal Gray. Mnie prowadzi prawie, że każdego dnia i będzie jeszcze długo. Z najnowszych przecieków wiemy, że już niebawem Eternal Gray wchodzi do studia i nagrywa nowy album. Pozostaje czekać i mieć nadzieje, że poprzeczka zostanie podniesiona o piętro wyżej!
www.eternalgray.com