Tenebris
Melting (promo)
Wydane przez Self-releasedRok wydania 2008Kraj PolskaNapisał Olo9,5
"One step, one step ahead" mruczy Szymon już w końcówce kawałka otwierającego to promo, a ja czuję już jak w głowie wywraca mi się silos z psychodeliczną substancją plastyczną formowaną przez zespół, który ostatnie lata jakoś wciąż tkwi zawieszony między należnym mu niewątpliwe kultem/szacunkiem/uwielbieniem a rynkową niechęcią do ryzykownych inwestycji. Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że zespół wciąż nie zamierza wcale jasno określać się gatunkowo i pozwala sobie na opuszczanie wszelkich możliwych szuflad. Skutek jest tego taki, że gdybym miał dzisiaj komuś kompletnie niezaznajomionemu z wcześniejszą twórczością Tenebris opisać co teraz gra ten zespół to musiałbym krzyżować Pestilence (ze "Sphere" oczywiście) z uspokajającym kraut-rockiem w stylu np. Colour Haze, dodać do tego rytmiczne fasady Tool z zaskakującymi wariacjami Sadist i zastanawiać się czy dla kogoś w ogóle ma to sens. Nie wgłębiając się w zbędny temat ile metalu jeszcze jest w twórczości Szymona i spółki uspokoję jedynie wszystkich sfrustrowanych oczekiwaniem na nowy pełny materiał zespołu - dzisiejszy Tenebris to stuprocentowy Tenebris. Tak - TEN zajebisty Tenebris - zakręcony, odważny, wielowątkowy i w kulminacyjnych momentach nieziemsko abstrakcyjny. Na "Melting" wszystko mamy posunięte jeszcze o kolejny krok do przodu - i tu się dla tych, którzy oczekują łatwej powtórki z rozrywki zaczynają schody. Pomijam już brak klawiszy bo tych nie było już na "Comet", ale zakręt na "Melting" został tak wygięty, że nie ma mowy o szybkim zachwyceniu się tym materiałem. Zawsze jednak jest to co najważniejsze w muzyce łodzian - fantastyczna dramaturgia, stopniowanie atmosfery i nieprzewidywalne zwroty akcji. Praktycznie każdy z czterech kawałków zaczyna się kompletnie mylącymi czystymi gitarami gdzieś z pogranicza kraut czy electro-jazz, by po grze wstępnej zacząć dobierać się do mózgownicy coraz agresywnej, w coraz bardziej rozwiniętej formie, głos Szymona z łagodnej, głębokiej intonacji przechodzi w prawie zwierzęcy charkot, rozkręca się pozornie chaotyczny rozgardiasz, gdzieś za chwilę przebrnie duszny gitarowy walec, psychodeliczna mieszanka eksploduje w głowie, antyczni astronauci lądują na pustyni Twojego ogłupienia a szef znienacka pyta kiedy wreszcie skończysz ten cholerny projekt. Ha.. są płyty, które podobają się od razu, tyle tylko że po kilku przesłuchaniach wszystko o nich wiesz i po prostu idą w odstawkę Są też płyty, które wymagają przewartościowania swojego podejścia do muzyki i do których wibracji musisz dopasować się stopniowo, za to z czasem odpłacają Ci za Twoją cierpliwość i zaufanie - i dokładnie tak właśnie działają krążki Tenebris. "Melting" trwa tylko 20 minut, więc kilka dni słuchania wystarczy, żeby wpaść w ten materiał po uszy - mimo, że jest to coś całkowicie innego od wszelkich dzisiejszych nurtów retro, math core czy samobójczych mizantropii bo kolesie z Tenebris najwyraźniej nie mają pojęcia co się dziś opłaca nagrywać. Tworzą więc jakieś za przeproszeniem schizmy i herezje gatunkowe - i niech tak zostanie, bo dobrze na tej niewiedzy wychodzą.
www.tenebris.eu; myspace.com/tenebrisband