Mastodon
Leviathan (2cd)
Wydane przez RelapseRok wydania 2004Kraj USANapisał Michał Badura10
A to łachudry zasmarkane! Gnidy niedomyte! Jak te pędraki tak perfidnie mogły ukrywać się przede mną aż tak długo. Toż to, tajemnica niepojęta. Niby reklamy widziałem, niby słyszałem, że dobre, ale jakoś nigdy nie miałem ochoty czy siły ich sprawdzić i teraz pozostaje mi jedynie płacz oraz zgrzytanie zębów.
Mimo, że mała rewolucja, jaka ostatnio przeszła przez światowy rynek muzyki ekstremalnej dalej nie może dotrzeć do Polski, to niestety my wszyscy, biedni słuchacze musimy ruszyć nasze tyłki i niejako o zgrozo sami zacząć szukać jej owoców. No i właśnie jednym ze smaczniejszych kąsków tego ruchu są panowie z Mastodon, którzy może i pozornie nie wyglądają specjalnie kreatywnie, ale muzykę tworzą przednią. Rozszalałe tempa, porwane riffy, które na pierwszy rzut oka wydają się niesamowicie chaotyczne bez najmniejszego zgrzytu przechodzą w piękne, wyciszone melodie jak "Joseph Merrick", w których słychać nawet szarpnięcia strun przez piórko. Kosmos! Ileż ja czekałem na taki zespół jak Mastodon?! Mimo, że każda kompozycja na albumie ma obrazować kolejne etapy historii opowiedzianej w "Moby Dicku", to jednak nie umiem oprzeć się wrażeniu, że każdy z tych numerów żyje własnym, skądinąd bardzo interesującym życiem. Jest tu i ostro, szybko, niezwykle poszarpanie, czy wręcz szorstko jak w "Iron Tusk", czy też ospale i spokojnie, acz na pewno nie nudno w "Hearts Alive". Kontrastów jest tu dużo i dobrze, bo nigdy nie wiadomo, co za chwilę się stanie, a nie przewidywalny i frapujący utwór, to dobry utwór. Klamrą, która spina to wszystko jest niesamowita technika i wyobraźnia muzyków oraz oczywiście wokale, które nadają charakter poszczególnym kompozycjom. Czasem są czyste, czasem zahaczają o ryk, a kiedy indziej mogą przywodzić na myśl psychodeliczne klimaty. Nowym gwiazdom Relapse udało się to, co potrafią tylko najlepsi. Udało im się połączyć nowe, progresywne dźwięki z klasyczna formą. Weźmy takie gitary, przecież brzmieniem nie odbiegają one od tego, co pokazywali nam przedstawiciele grunge, czytaj 3 przetworniki w standardzie. Jeśli jestem już przy brzmieniu to trudno nie docenić ogromu pracy, jaką w "Leviathan" włożył Matt Bayles, który swego czasu współpracował z Pearl Jam. Nie dajcie się zwodzić nazwie tego zespołu, bo tym razem jest znacznie, ale to znacznie bardziej ostro, choć wyraźnie zamiłowanie do selektywności i klarowności brzmienia zostało temu panu do dzisiaj. Miazga!
Słucham już któryś raz "Leviathan" i mimo, iż wydaje mi się, że rozgryzłem tych panów to, jednak dalej nie umiem pozbyć się wrażenia, że Mastodon chowa przed nami jeszcze nie jedną tajemnicę, która wypłynie na następnych albumach. Klasa sama dla siebie i specjalnie się nie dziwię, że zostali supportem Slayer! Zasłużyli sobie!
www.mastodonrocks.com