Christ Agony, Devilyn, Neolith, Thetragon - 06.04.2002., Rzeszów, Gambit
Data dodania 2002-04-21Dodał Michał KowalskiKocham takie stricte podziemne koncerty jak ten w Rzeszowie! Dobre kapele, sami znajomi, wspaniały klimat! To nic, że podróż pociągiem z dwiema przesiadkami trochę wyczerpała - siły zawsze można uzupełnić wódką z red bullem. Pomaga, mówię Wam! Człowiek taki rześki, pełen energii, a na scenie… ogień!
No, może nie od razu, najpierw pojawiły się małe, nieśmiałe iskierki w postaci Thetragon - zespołu, który nie wywarł na mnie wrażenia, choć nie mogę też napisać, aby totalnie zanudził, bo coś jednak działo się na deskach. Wszakże sześciu facetów powinno trochę namieszać. Przynajmniej próbowali, walczyli, słodzili ładnymi melodiami, klimatycznym graniem z klawiszami… Mroku, posępnej atmosfery w tym niewiele (raczej nie w moim rozumieniu), lecz ludziska bawili się dobrze. I o to chodzi! Jak ktoś przepada za muzyką ani mocną, ani lekką, ani mroczną, ani wesołą, to może i polubić Thetragon. Ja preferuję silniejsze uderzenie, więc Thetragon obejrzałem z czystej ciekawości i choć nie zabili, przypieprzyć się też nie mogę - nie mam za co (no, może grali za długo i mieli przerwę w środku setu spowodowaną kłopotami ze sprzętem…). Ot, przeciętny gig, ale z niezłymi prognozami na przyszłość.
Wydawać by się mogło, że następny band, również z 'klimatycznego' podwórka powtórzy los poprzednika, ale nie - wyszedł z bitwy na tarczy! Mowa o Neolith, który mimo długiego milczenia, kłopotów, personalnych przetasowań nadal wojuje na scenie i idzie mu całkiem dobrze. Przede wszystkim Neolith nie przesadzał z klawiszami, co od razu przypadło mi do gustu. Były obecne i mądrze rozplanowane (w końcu U.Reck z Lux Occulta to świetny fachowiec), ale gitara rządziła. Tu jazda była dużo cięższa, mroczniejsza, przytłaczająca ciężarem, a nieraz atakująca ostrym pazurem, kiedy band pokazywał, że dobrze czuje się też w szybkich tempach. Tak jak w książkach fachowych napisano na czoło wychodził lider grupy, czyli Levi, piłujący ryja w niebogłosy, zdzierający gardło blackowymi piskami, na równi z deathowymi charkotami. Widać, że facet mocno angażował się w to, o czym krzyczały jego usta. Trochę więcej ruchu pozostałych muzyków i będzie cacy.
Panowie dorzucili swoje trzy węgielki do roznieconego przez Thetragon małego ognia, zaś następny w kolejce Devilyn spowodował już całkiem sympatyczny pożar. Wprawdzie w tym miejscu miał pojawić się Sceptic, ale skoro wyszło inaczej płakać nie zamierzałem. O tym, że Devilyn ma wystąpić w Rzeszowie Novy i spółka dowiedzieli się… dzień przed koncertem! Nieźle, co? Zreszta wolałem zobaczyć ich niż Sceptic, bo to brygada ostrzej prąca do przodu, owszem, również bawiąca się w skomplikowane przeplatanki na gryfach, ale dla mnie dużo bardziej przykonująca niż Sceptic dzięki najzwyklejszemu w świecie death metalowemu przyjebaniu, świadomej sile. O tym zresztą doskonale wiedzą wszyscy, którzy poddawali się rozkazom Novego (skąd u Ciebie koszulka skinolskiego Honoru?!!!), ciągle ryczącego ze sceny: "napierdalać!". Mnie akurat takie pieszczoty nie ruszały, grzecznie obserwowałem set z boku, ale maniacy wypruwali pod sceną żyły! Nie wiem, może tam wszystko było dobrze słychać, ale z tyłu nie za bardzo. To właśnie największy mankament rzeszowskiego koncertu Devilyn - niewyraźne brzmienie. Choć jeśli ktoś znał na pamięć ich repertuar (w skład którego obowiązkowo wszedł cover Carcass "Heartwork") mógł sobie wszystko dośpiewać, zanucić he, he. Dobry solidny gig, a ogień już pięknie rozniecony, szalał, bo nadeszła pora na Mistrza!
Zamontowana na ścianie flaga Christ Agony, która - sądząc po jej stanie - niejedno już widziała, dumnie obwieszczała do kogo należał tamten wieczór. I oto wyszli, Cezar, jak zawsze skupiony, pewien siebie, Rejash wytatuowany po zęby i Vitold mniej widoczny za perkusją! Christ Agony, czyli Cezar uzupełniony ludźmi z Supreme Lord dali piekielne widowisko, na które z pewnością wiele osób czekało. Na początku obawiałem się, czy to nadal 'ten' sam band, którego wspaniałe koncerty sprzed lat mam do dziś w pamięci, ale pierwsze takty rozwiały moje wątpliwości - Agonia Chrystusa wróciła w pełnej chwale! Nowi w kapeli sprawdzili się bez zarzutu! Numery z "Unholyunion", "Daemoonseth", "Moonlight", czy "Elysium" zagrane z diabelską precyzją niech będą tego potwierdzeniem. Cezar, jak zawsze ironiczny (ślący ze sceny "pozdrowienia" dla jednego pedała w czarnej kiecy, co to za bardzo polubił dzieci), bluźnierczy, demoniczny! Ten zespół nigdy nie masakrował szybkością, ale potrafił wytworzyć niesamowicie duszną, złowieszczą atmosferę, którą po prostu się czuje, nią się oddycha! Do pełni szczęścia brakowało… nie, nic nie brakowało! Christ Agony zaprezentował również utwór z nowej płyty, czym niezmiernie mnie uradował. Jest na co czekać, powiadam Wam! A ogień płonie pełnym blaskiem, żywi się nami, Christ Agony wróciło! I jeśli ma grać takie sztuki jak ta rzeszowska, niech nigdy nie zgaśnie! Dawno nie byłem na koncercie, który tak dogłębnie mnie poruszył! Po wszystkim udaliśmy się w nie mniej fascynującą podróż powrotną do mojego miasta rodzinnego, która uwzględniała również zwiedzanie barów i nocnych jadłodajni. Nie powiem, znowu całkiem przyjemnie w tym Rzeszowie. Zajebiste imprezy, dobre żarcie i picie - wrócę tu na pewno jeszcze nie raz!!!