Thrash'em all festival, 08.11.2001, Lublin, Klub Graffiti
Data dodania 2001-11-14Dodał Michał KowalskiBardzo się cieszę, że po dwóch edycjach Thrash'em All Festival z wyłącznie polskimi załogami w końcu pojawił się gość zagraniczny i to nie byle jaki, bo brazylijski Krisiun. A że forma festiwalu zmieniła się na objazdową, to jeszcze lepiej, nie musiałem tłuc się pociągiem przez całą Polskę do Olsztyna tylko TEA Fest przyjechał do mnie - do Lublina (tak jak do ośmiu innych miast). Zajebiście! Zważywszy na ilość i jakość występujących zespołów uważam, iż cena biletu w wysokości 38zł (w przedsprzedaży) była całkiem przystępna. Podobnie chyba pomyślało wielu maniaków, którzy zwartą brygadą pojawili się 8 listopada przed klubem Graffiti, aby kilka minut po godzinie 17-tej przekroczyć próg piekła! Tak, diabelski klimat nie opuszczał tego miejsca aż do 22-iej z kawałkiem.
Wprawdzie TEA Fest'01 rozpoczął się od małego falstartu w postaci Belfegor, ale później było już tylko lepiej. Demon lenistwa i tchórzostwa zaprezentował się marnie, interpretując black metal w sposób iście kaleki. No ale czemuż się dziwić skoro goście pojechali na trasę z większym zamiarem picia niż grania muzyki, jak po koncercie przyznał się jeden z nich. Żenada! Nie żebym sam udawał abstynenta, ale zawsze na pierwszym miejscu stawiałem metal, a później dopiero procenty. Chuj z tym, sprawa gustu!
Esqarial widziałem kiedyś na żywo we Wrocławiu z Panem Automatem w roli garowego, gdzie zagrali dobrze, lecz nie rewelacyjnie (głównie przez tę maszynkę). Do ich lubelskiego występu podszedłem jednak z dużym kredytem zaufania, jako że szczęśliwie znaleźli żywego drummera, co spowodowało kolosalną różnicę - na plus oczywiście! Drugie zaskoczenie to usytuowanie mikrofonu tuż przy ustach wokalisty, w stylu Michaela Jacksona, czy Madonny! Sorry za głupie porównanie, ale jak to inaczej zobrazować? Taka postać rzeczy dała Markowi (odpowiedzialnemu również za gitarę) większą swobodę ruchów - od razu stało się to widoczne! Ryzykowny, lecz udany eksperyment! Muzycznie koncert Esqarial mógł się podobać głównie ludziom otwartym na różne rozwiązania aranżacyjne, bowiem zawierał deathowe uderzenie przemieszane z heavy metalowym polotem, co nie do wszystkich ekstremistów przemówiło. Trochę brutalnie, trochę melodyjnie, raz wolniej, raz szybciej, z dużą ilością solówek. Rezkłbym death metal w lżejszej, zdecydowanie wirtuozerskiej odmianie. Bradzo dobry koncert, chwali się doskonała technika muzyków!
Równie duże zdolności w obsłudze instrumentów pokazali ludzie ze Sceptic, lecz ich koncert nie porwał tak jak Esqarial. Zabrakło jakiejś magii, czegoś co przykułoby moją uwagę na dłużej. Podobały mi się fragmenty, w których Sceptic grzał do przodu z dużą prędkością, gorzej gdy zaczynał mieszać, jazzować, tracąc jednocześnie dynamikę wytwarzanych dźwięków. Jakby to powiedzieć? Więcej zdecydowania i pewności siebie proponuję!
O, tak jak w przypadku Hate, od początku do końca waga ciężka! Warszawiacy pierwsi tego wieczoru zabrzmieli najbliżej moich oczekiwań: czysto, przejrzyście, ale jednocześnie bardzo mocno! Zwyczajowo już gorąco przyjęci w Lublinie, łoili niemiłosiernie, wylewając wiadra pomyj na twarz Chrystusa! Adam jak zawsze z podniesioną głową, plujący death metalowym jadem na lewo i prawo. Największy aplauz H8 zebrał za brawurową wersję "Rapture" Morbid Angel! Podobają mi się zespoły przekonane i przygotowane do swojej misji, takie jak Hate, który na TEA Fest'01 pokazał, że należy do czołówki death metalu dzięki doskonałym płytom i jeszcze lepszym koncertom! Szkoda tylko, że nie ma już z nimi pałkownika Mitloff'a... Over!
Zmiana klimatu, Lux Occulta na scenie! Zbędne chyba jest pisanie, że ich występy zawsze powodowały ogromne poruszenie wśród fanów? Nie inaczej było i tym razem kiedy prawie cała sala zahipnotyzowana, oddawała się szalonym uciechom w rytm dionizyjskich pieśni! Ale, ale! Żeby nie było tak przyjemnie Lux Occulta zaprezentowała nowy utwór z dopiero wydanej czwartej płyty "The Mother And The Enemy", którym wpędziła wielu w osłupienie! Strasznie połamane rytmy, pauzy, kosmiczne przejścia, psychoza jakiej ta kapela jeszcze nigdy nie spłodziła (dla mnie cudo)! A propos, czy znacie włoski Sadist? Me ślepia oglądały ich kiedyś live, tuż po wydaniu trzeciego, genialnego krążka "Crust" i nieśmiale muszę przyznać, że okultyści mają coś wspólnego z sadystami biorąc pod uwagę stopień udziwnień nowych kompozycji i zachowania na scenie. Jeżeli Lux Occulta będzie w stanie odtworzyć resztę albumu "The Mother..." w tak diabelsko przebiegły sposób, to niełatwy orzech do zgryzienia dla ortodoksów murowany!
Właśnie dla tych ostatnich wystąpił Behemoth, tj. czterech wojowników apokalipsy! Nergal, w koszulce z nadrukiem:"Wanted - Jesus from Nazareth", z jednym koloryzującym szkłem kontaktowym (bo drugie przy nieumiejętnym zakładaniu zepsuł he, he), Novy z ogromnymi bólami w ciele (wynikającymi z nieotworzenia się spadochronu na wcześniejszej imprezie alkoholowej), oraz Inferno i Havoc (na szczęście bez żadnych stwierdzonych przypadłości). Behemoth zmasakrował zebranych i już! Kto przeżył i ma inne zdanie niech wypierdala! Wulgarny, agresywny black/death metalowy show na najwyższych obrotach! Obok Krisiun najjaśniejszy fragment tego parszywego dnia! Fuck off and die!!!
Następny w kolejce Vader. Swoją drogą zastanawiam się co miało oznaczać, że jest to gość specjalny tej trasy? Zresztą nieważne, pozostawmy ową kwestię biznesmenom... Wśród przyjaciół spostrzegłem dwa sposoby podejścia do Vadera: bezgraniczna miłość i oddanie, albo sceptycyzm tłumaczony tym, że kapela swoje najlepsze lata ma już za sobą. Ja jestem rozdarty, stoję gdzieś po środku, ponieważ koncerty Vadera nadal bardzo mi się podobają, ale ostatnimi czasy odczuwam jakoby zespół obniżył nieco loty, wypalał się. Nie pomogła nawet młoda/nowa krew - człowiek z thrashowego Hunter, zastępujący Shambo na pozycji basowego. W Lublinie Vader odegrał swój set z zegarmistrzowską precyzją, ostro i brutalnie, a jednak bez pasji, zaangażowania (takie odniosłem wrażenie). Aż boję się zadać pytanie czy to przypadkiem nie rutyna wychodzi na wierzch? Mam nadzieję, że się mylę! Ciekawe co na to powiedziałaby pewna Japonka, która po gigach Vadera w Kraju Kwitnącej Wiśni przyleciała za zespołem do Europy, zjeździła pół kontynentu aż w końcu dotarła do Polski? Słyszałem o tym od samych zainteresowanych, a Ją ujrzałem tego dnia w Graffiti! To się nazywa fanatyzm (a może jakieś głębsze uczucie?)! Hm, co kto lubi! Ja jednak chętniej będę wracał pamięcią do koncertów Olsztynian z okresu "Sothis" i "De Profundis". To były prawdziwe misteria!
W ten sposób doczekaliśmy się gwiazdy wieczoru, choć takie określenie w ogóle nie pasuje do Krisiun. Ci trzej rodzeni bracia prywatnie są jak najbardziej normalnymi kolesiami, otwartymi na ludzi, takimi z którymi spokojnie można wypić piwo i pogadać o różnych bzdurach lub poważnych sprawach typu metal, czy kobitki. Ha, żebyście tylko widzieli jak po koncercie Moyses (gitara) wypiwszy kilka głębszych próbował podrywać polskie dziewczyny ("Gdy podszedłem do dwóch z nich jedna w ogóle nie mówiła po angielsku, druga spojrzała na mnie, przestraszyła się.. i uciekła!"). To poza sceną, na niej zaś Alex (bas,wokal), Max (perkusja) i wspomniany Moyses wywołali niesamowity huragan, w którym głowy maniaków fruwały non stop i nie chciały się zatrzymać! A przecież zaczęło się tak niewinnie... Wyszli, podłączyli sprzęt i bez żadnych mrocznych min, bez buńczucznych zapowiedzi, bez niestworzonych gróźb rozpętali swoimi instrumentami (znaczy się... muzycznymi) prawdziwe tornado! Główny napierdalacz, czyli Max pokazał mistrzowskie rzemiosło (żebyście tylko słyszeli kilkudziesięciosekundowe solo między dwoma utworami)! Niezwykle gęste, silne i dokładne ataki na werbel powodowały, że najsłabsi wymiękali, przegryzali sobie żyły, skakali z balkonu Graffiti, topili się w kiblu, szukali ucieczki różnymi kanałami! Moyses strzelał riffami, które wbijały się w ciało i dopiero w nim wybuchały, rozrywając narządy wewnętrzne! Alex przy pomocy basu i głównie wokalu robił spustoszenie w mózgu (no, chyba że ktoś go zgubił wcześniej), podpowiadał najgorsze z możliwych scenariusze, myślą kreował fizyczne cierpienie... Przyznaję, trochę mnie poniosło, ale ci z was którzy widzieli Krisiun w akcji na pewno przytaknął mi rację, że podczas występu Brazylijczyków nie można stać z założonymi rękoma. Już dawno nie doświadczyłem tak energetycznego koncertu (będzie ze dwa miesiące, kiedy to na Wacken po raz pierwszy zobaczyłem... Krisiun)! Klasa sama w sobie!
I w ten oto sposób dobiegła końca trzecia edycja Thrash'em All Festival - imprezy doskonale zorganizowanej, różnorodnej pod względem muzycznym, a jednak utrzymanej w ramach ekstremalnego metalu! I nie marudźcie, że zespoły grały za krótko - takie są prawa festiwali! Na myśl nasuwa mi się tylko jeden mały błąd. Według mnie stoisko z płytami powinno zawierać towar nie tylko z Empire Records, ale też z innych wytwórni/dystrybucji (przynajmniej w Lublinie go zabrakło, nie wiem jak w innych miastach). Pomijając ten drobny szczegół TEA Fest'01 to świetna impreza, czekam na następne!