MYSTIC FESTIVAL, 13.10.2001, Hala Wisły, Kraków
Data dodania 2001-11-10Dodał Michał Kowalski
Muszę wam powiedzieć, że Mystic Festival to taka całkiem zajebista imprezka dla długowłosych melomanów. No bo i pobawić się można i pośmiać, wyszaleć, zdziwić, przerazić i wiele innych cudacznych rzeczy porobić (np. pojechać na izbę wytrzeźwień - hello Opole!). Warto więc było stawić się punkt południe w krakowskiej Hali Wisły, nawet jeżeli początek festiwalu nie wypadł obiecująco, w wykonaniu Cemetery Of Scream. Na oglądaniu ich koncertu nie spędziłem zbyt wiele czasu, gdyż zagrali po prostu ślamazarnie. Na mój gust taką imprezę jak Mystic Festival powinien otworzyć zespół stricte metalowy, z ikrą, aby pokazać, że jesteśmy właśnie świadkami narodzin wspaniałego, przepełnionego czadem dnia. A Cemetery Of Scream wręcz przeciwnie - usypiali. Doom'owo-klimatyczne piosenki nie wypadły przekonująco, zwłaszcza przy świetle dziennym. Nuda, melancholia, smutek, łzy w oczach, trampek w mordzie... pierdolę, idę się napić! Szkoda, że w Hali Wisły nie sprzedawano piwa, choć może to i dobrze, bo po jego spożyciu jedna połowa zebranych pewnie by się pozabijała z "powodów ideologicznych", druga zarzygałaby obiekt. Musiałem więc zadowolić się coca-colą. Małe stoisko, duża kolejka, ale na szczęście w miarę sprawna obsługa.
Uzupełniwszy, a potem oddawszy (ha, a może na odwrót?) płyny pobiegłem ile sił w kopytach na Devilyn. I niestety od razu odrzuciło mnie kiepskie brzmienie (np. gitary przez większą część setu były nieobecne). Szkoda mi chłopaków, tak cienkiego soundu jeszcze chyba nigdy nie osiągnęli (a widziałem ich już wiele razy, będzie ze 178, he, he). Pomijając ten "drobny" minus, Devilyn pod względem prezentacji scenicznej nie mógł się nie podobać. Headbanging, dużo ruchu, dobry kontakt Novego z publiką, czyli wszystko na swoim miejscu. Gdyby nie to brzmienie... Devilyn 2001 to także pewne zmiany. Bastek i Krystian (odpowiednio: perkusista i gitarzysta) dopasowali się do kapeli bez żadnych problemów, razem stanowią zgraną ekipę. Gdyby nie to brzmienie... Następne nowe novum (masło maślane?) w Devilyn to nowy (he, he), trzeci album zatytułowany "Artefact", z którego także dostaliśmy kilka songów. Są one trochę inne od starszych kompozycji, jeszcze bardziej zakręcone, pokombinowane, techniczne, ale cały czas death metalowe. Siekiereczka! Potrzebna była tylko odrobina skupienia, koncentracji na tych kawałkach. Lecz jak tego dokonać, skoro muzyka gdzieś się rozmywała? Ach to brzmienie... Szkoda, wielka szkoda, bo moshing był great, jak mawiają wyspiarze.
Z soundem mieli też problemy kolunie z Source Of Tide, ale ich akurat w przeciwieństwie do Devilyn wcale mi nie żal, bo to banda przypadkowych ludzi, bezpodstawnie nazywających siebie muzykami. Nie mogę podejść inaczej do zespołu, który w swoim własnym, pierwszym utworze pomylił się, zgubił i przestał grać rozkładając ręce. Totalna kompromitacja, śmiech na sali! Klimatyczno-blackowe plumkanie nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej! Mało mnie akurat obchodzi, że w składzie Source Of Tide jest jakiśtam szwagier kolegi siostry babki gostka z Emperor. Już wyrosłem z wieku, w którym jarałem się super-projektami. Albo umie się grać, albo nie, proste jak pierdzenie! Source Of Tide nie umieli (grać, nie puszczać cichacze), dlatego zginęli pod "kołami" walca drogowego, którym wracałem z koncertu do Koziego Grodu. Chociaż zaraz, nie!!!
To chyba ja umarłem... podczas prezentacji Sinister! Ależ wykurw, masakra, wypierdol i tak dalej, i tak dalej... słowem (dwoma nieuku! - red.Pieżu) - death metal!!! Trzech Holendrów i jedna cholera, tfu... Holenderka dali pokaz siły równy wybuchowi bomby atomowej! Really! Niby tylko jedna gitara, niby baba na wokalu, niby jeszcze za jasno, ale potrafili zmiażdżyć! Zwłaszcza Ona, od niedawna w Sinister w roli liderki, z mikrofonem w rękach, z Szatanem w gardle, growlowała tak, że niejeden deathowy śpiewak pozazdrościłby jej umiejętności! Chylę czoła przed tą malutką, niziutką, nawet ładną z buzi dziewuchą. A podobno to takie słodkie, niewinne stworzenia z tych kobitek... Jeśli Ona ma tak groźny charakter jak wyziew z paszczy, to wolałbym jej nie znać. Chylę czoła jeszcze raz! Techniczny, brutalny, soczysty mjuzik śmierci to właśnie to, co tygrysy lubią najbardziej! Szybko, zwięźle i na temat - tak zagrał Sinister. Może nie było jakiegoś zabójczego szaleństwa, czy machania głowami na scenie, ale genialne dźwięki spowodowały, że pod nią wrzało! Ludziska bawili(śmy) się przednio! Sinister jako pierwszy tego dnia doczekał się biało-czerwonej flagi z własnym logo. Sinister jako pierwszy tak naprawdę usłyszał skandowanie swojej nazwy przed każdym z utworów. Po prostu Sinister jako pierwszy pokazał pełen profesjonalizm, obecny odtąd u każdego z występujących później zespołów (oprócz Zyklon, ale o tym gdzie indziej).
Następny na grafiku Behemoth, który wyszedł na scenę.. i rozniósł ją w pył (ciekawe czy ucieszyło to władze Hali Wisły? he, he)! Kapitalny, black/death metalowy występ! Agresywny, żywiołowy, pełen przysłowiowego ognia i zaangażowania. Wśród zebranych pod sceną orgazm za orgazmem! Ochów i achów nie było widać końca. Spotkałem się nawet po koncercie z opiniami ludzi, którzy dotychczas nie przepadali za Behemoth'em, iż po takim show jak na Mystic Festival będą musieli sięgnąć po płyty zespołu, gdyż coś w ich sercach zaiskrzyło. W końcu ta orkiestra znajduje się obecnie w europejskiej (czy tylko?) czołówce jeśli chodzi o mocne uderzenie. Wcale nie przesadzam, ponieważ swoje już w życiu zobaczyłem i teraz powtórzę:
Gdańszczanie mogą stawać w szranki z niejedną pierwszoligową ekipą i jestem pewien, że wyjdą z tej potyczki zwycięsko! Chociażby z takim Zyklon, który ponoć wielki, wspaniały, bo zacne osobistości tam grają, bo przecież gwiazdy, artyści, sru tu tu tu, majty z drutu! A tak naprawdę Zyklon zagrał kurewnie przeciętny, toporny koncert. Muszę się przyznać, że zobaczywszy wokalistę na scenie liczyłem na nieziemską jazdę. Chłop jak dąb (...jaja jak żołędzie?), umięśniony, wydziarany, brutalista jakiś. Oby tylko Zyklon dojebał tak ostro jak wyglądał ich lider. Nie dojebał! Nie te tempa co na płycie "World Ov Worms", gitary gdzieś w tle, basu brak (tzn. był, ale niewiele słyszalny), wokal zbyt wyeksponowany - górował nad resztą. Nie tego się spodziewałem! Średniactwo! I nie myślcie, że się jakoś specjalnie do nich uprzedziłem, podobne głosy krytyki padły od znajomych i obcych ludzi, więc musi w tym być jakaś racja. Może następnym razem coś z Zyklon będzie, ponieważ predyspozycje do zabijania dźwiękiem posiadają (i to nie małe), ale na Mystic Festival dali ciała. Trudno, co robić? Jedziemy dalej.
Wprawdzie tak jak Cemetery Of Scream, Devilyn, Sinister, czy Behemoth wcześniej doświadczyłem już koncertów Children Of Bodom i Mayhem, ale to co te dwa bandy pokazały w Krakowie okazało się mistrzostwem świata! Dzieci z jeziora Bodom zachwyciły polotem, żywiołowością (mimo że to zbyt melodyjna muzyka, za którą nie przepadam)! Children dali prawdziwy rock'n'rollowy show w zmetalizowanej wersji , który niespodziewanie przypadł mi do gustu i nie zdołały mnie nawet wkurzyć lukrowane teksty typu: "Yeah, jesteście wspaniali, kochamy was!", "Czy chcecie więcej pieprzonego heavy metalu?" i tym podobne bzdurki pojawiające się między kawałkami. Mimo iż było tak słodziutko, chwilami tak klawiszowo, to jednak obserwowałem ich zabawę z wielką uwagą. Tak, zabawa jest tutaj dobrym słowem, ci kolesie po prostu żonglowali dźwiękami z właściwą sobie werwą. Dodać do tego należy wspaniałą grę świateł, niebywały ruch wśród maniaków i koncert-marzenie gotowy! Ha, zaznaczyć też trzeba obecność jednej z fanek, która wdrapała się na scenę i stojąc cały koncert przy głośniku tańcowała w rytm hitów Children Of Bodom oraz wymachiwała pokaźnych rozmiarów (biustem? - red.Pieżu) włosami. Jak widać Finowie skutecznie porwali publiczność w tylko sobie znany wymiar! Brawo!
Natomiast co do Mayhem nie mam pojęcia co napisać. Żadnymi słowami nie zdołam oddać tego mrocznego klimatu towarzyszącego występowi Norwegów. Okrutna, złowroga, nienawistna atmosfera atakowała mnie ze wszystkich stron! Najpierw myślałem, że drut kolczasty z pozawieszanymi zwierzęcymi czaszkami rozciągnięty przez całą scenę miał odstraszać fanów przed wskakiwaniem na nią. Z czasem wydało mi się to głupie zważywszy na liczbę ochroniarzy i szerokość tzw. fosy. Prawda okazała się znacznie brutalniejsza, to maniakalny wokalista Mayhem używał owego drutu do okaleczania własnych rąk. Chore? A co powiecie na fakt, że później w ruch poszedł nóż? Kulminacją wszystkiego było przyłożenie sobie przez Maniaca lśniącego narzędzia do gardła i... zgadnijcie co! Owszem, po pierwsze Maniac musiał być na "dopalaczach", po drugie musiał ciąć się dosyć lekko, ale zarazem widocznie. Choć z drugiej strony wieści od osób wtajemniczonych mówią, że po festiwalu doszło do poważnej sprzeczki między Hellhammer'em a Maniac'iem, jakoby ten drugi przeginał pałę w trakcie igraszek z nożem. Któż to wie, prawda jest gdzieś po środku. Tak czy siak Maniac ciął się, wrzeszczał, deklamował, piszczał, skrzeczał, darł się, czynił wszystko, aby jego gardło miało przejebane. Poza tym biegał, skakał, robił pompki i przysiady (z tym akurat żartuję), rzucał się po podłodze. Kurwa, co za czubek! Ale za to genialny! Hellhammer za swym potężnym zestawem perkusyjnym wystukiwał, a raczej strzelał niczym karabin maszynowy rytmy znane wszystkim zainteresowanym z "Deathcrush", "De Mysteriis Dom Sathanas", "Wolf Liar's Abyss" i "A Grand Declaration Of War". Zagrane jeszcze bardziej psychodelicznie i szaleńczo niż na płytach. Z niesamowitą precyzją udowadniał, że jest najlepszym z najlepszych! Czysty perfekcjonizm! Gitarzysta i basista również dawali z siebie wszystko, lecz uwagę bezapelacyjnie skupiał na sobie Maniac. Był jeszcze piąty osobnik na scenie, najbardziej metalowy ze wszystkich w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dwumetrowa kupa żelastwa, robot, terminator, nazwijcie go jak chcecie! Nieludzki! Wynik nauki... tej która tak jak Mayhem obala mit o istnieniu Boga. Symbol! Interpretacja zależy od upodobań każdego z was. Ja wiem jedno, po takim przedstawieniu nie jest łatwo wrócić do normalnego świata. Jak powiedział jeden z moich znajomych: "Nie warto już jeździć na żadne imprezy i oglądać zespołów. Mayhem zagrał koncert idealny, nic go nie przewyższy!". Racja, nieświęta racja! Ci z was, którzy tego nie widzieli mają czego żałować. Nawet jeśli nie kochacie Mayhem, straciliście okazję zobaczenia i przeżycia czegoś wybitnego, ponadczasowego! Ale zaraz, zaraz (to duża bakteria - red.Pieżu), przecież Mystic Festival 2001 ma się podobno ukazać w formacie DVD i VHS. Mimo wszystko to nie to samo!
PS. Zasłyszane na Mystic Festival 2001:
Ona:"Czy jak zrobię Mayhem'owi zdjęcie przez lornetkę, to wyjdzie?"
On:"Tak, wyjdzie Ci zdjęcie... lornetki."