X-mas festival 2001
Data dodania 2002-01-01Dodał Andrzej PapieżAntichristmas 2001 Wien, Arena 21.12.2001
Vomitory, Krisiun, Dark funeral, Nile, Marduk, Cannibal corpse
Może kiedyś i do nas zawita ta impreza?! Jak na razie pozostaje nam jeździć do Wiednia by zobaczyć taki niesamowity zestawik. Podróż, jak to podróż, nie zawsze usłana różami. Wynajęty busik mknął przez pustkowia, miasta i miasteczka, zatrzymując się co godzinę by zmęczona gawiedź mogła coraz to opróżniać zapełnione pęcherze... Niewiarygodne, ile człowiek może na raz pomieścić w sobie moczu! Granice przejeżdżaliśmy bez problemów, zapasy zrobiliśmy w Czechach, a jakże... Sam Wiedeń przywitał nas raczej mroźną i nieprzyjemną pogodą, zaś klub Arena położony gdzieś w pizdu okazał się całkiem sympatyczną remizą strażacką zaadoptowaną na tego typu imprezy. Tak, jak i w naszym pięknym kraju, nie obyło się bez opóźnień, a Vomitory zaczęli grać zanim połowa publiki zdążyła wejść do klubu. Występ Szwedów udało mi się jedynie usłyszeć przez drzwi...
Dla mnie więc X-mas fest rozpoczął się od występu Brazylijczyków. Od samego początku porównywałem ich występ z tym co dane było mi oglądać na warszawskiej części Thras'em all fest. Po pierwsze brzmienie było mniej brutalne i nie tak głośne jak w Proximie. Po drugie zachowanie austriackiej publiczności dawało wieeeele do życzenia. Goście są po prostu kurewsko leniwi. Na szczęście honorów Polski broniła dzielnie nasza ekipa i już po chwili na wzmacniaczach wylądowała polska flaga z logo Krisiun dumnie prezentowana przez gitarzystę. Jeśli chodzi o set koncertowy Krisiun praktycznie nie zmienił on się od Thras'em all fest, zachowanie braciszków na scenie również. Dość stateczne, choć wtedy kiedy trzeba porywała ich muzyka... choć mnie wydawało się, że raczej rutyna. W końcu są bez przerwy w trasie po Europie już od ponad pół roku!
Wiadomość, że będę zmuszony oglądać Dark funeral raczej nie wywołała u mnie przypływu entuzjazmu, choć muszę przyznać, że ich ostatni album, jako jedyny z ich dyskografii, zrobił na mnie wrażenie. I tym razem znów musiałem lekko ugiąć karku. Z Funerali zrobił się chyba nareszcie sensowny zespół, z dobrym materiałem i obyciem scenicznym. Caligula (...Odbytula, he, he) pozbył się wiosła, i trochę nie miał co zrobić z rękoma, nadrabiał więc minami. Pozostała część zespołu robiła swoje, pomalowani, poubierani w skórzane szmatki odpierdalali kawał dobrego metalowego rzemiosła. Nie przeczę, że czekałem głównie na numery z ostatniej płyty i nie zawiodłem się. Dark funeral zaprezentowali ponad połowę trójki, wliczając w to świetny "Armageddon finally comes". Pojawiły się też klasyki typu "In appreciance for Satan" czy "Secrets of black arts". Sumując, koncert udany i całkiem miło się nim rozczarowałem...
No i Nile, w sumie właśnie dla nich przejechałem te kilometry. I to, co zobaczyłem, ścięło mnie z nóg! Po intro (rzecz jasna egipskim motywie) rozpoczęła się rzeź, pogrom, armagedon i co tam jeszcze chcecie! Jako pierwszy - "Black seeds of vengence" wgniótł mnie w podłogę, rewelacyjne brzmienie dobiło, a na to, co kolesie wyczyniali na scenie patrzyłem z niedowierzaniem. Musi ich wspierać duchowo, a raczej fizycznie, któryś z Ramzesów, bo panowie Nilowcy mają wyćwiczony taki show, że mucha nie siada. Praktycznie pomiędzy każdym utworem pojawiały się te Nilowe inkarnacje, introski, światełka dopełniały całości. No koncert marzenie. Trzej wokaliści na scenie to dla mnie trochę za dużo, więc momentami nie nadążałem załapać, który z nich właśnie się wydziera... po prostu dynamika występu Nile nie schodzi cały czas z bardzo wysokiego poziomu. W połowie występu na scenie pojawiła się polska flaga z logo Nile, aż mnie ciary przeszły z radości. Grali coś koło godziny, "Ramzes bringer of war", "Howling of the Jin" czy cała masa innych świetnych numerów Nile, za każdym razem nieziemskie wokale, zawodzenia, skrzypienia, piski, rzężenia... ufff!!! Genialny występ!
Marduk... Przyznam, że do tej pory nie miałem okazji ich oglądać, nasłuchałem się jedynie, że Marduk to istna piekielna maszyna do zabijania. Po tym, co pokazał Nile raczej nie wierzyłem, że da się ich przebić. Tymczasem Marduk zagrał koncert diametralnie inny, choć równie intensywny w przekazie. Zespół wszedł na scenę w ciemnościach i przy akompaniamencie symfonicznego introsa. To, co działo się później trudno jest opisać. Szaleństwo? To za mało powiedziane! Największą uwagę przykuwał, rzecz jasna, Legion. Gość miał diabła w oczach! Na prawdę! Prezentował swój nagi, poorany dziarami i nożem tors, po którym spływała krew i darł się w niebogłosy. Faktycznie, przekonałem się na własnej skórze, że Marduk to koncertowa maszyna, wręcz walec. Brzmienie - żyleta, oprawa koncertu - cudo! Pełen profesjonalizm. Gdzieś w połowie koncertu na boku sceny pojawiła się tańcząca kobitka, całkiem skąpo ubrana, taka, co bym z wyra na pewno nie wygonił. Panna zaczęła sobie tańczyć, wić się i wyginać... Część gawiedzi zebranej w Arenia myślała, że to nowy element koncertu, otóż nie. Tak, na chwilkę, cieszyła laska oko, ale po 15 minutach wyginania się zaczęła mnie ( in nie tylko mnie) męczyć. Legion zadedykował jej "Funeral bitch" i tak zarumieniona zlazła wreszcie ze sceny, jak nie przyszna... Muszę przyznać, że Marduk w pewnym momencie wydał mi się dość dziwnym tworem koncertowym, otóż, z przodu trzech ruchliwych szaleńców z gibkim Legionem na czele, z tyłu zaś stateczny, jakby kij połknąwszy Fredrik... Taka symfonia przeciwieństw, jeśli kumacie... Wracając do samego Legiona, gość chyba dał ponieść się emocjom podczas tego występu... rzucał się i wił, chwilami wydawało mi się, żę on nie ma stawów i kości, taki był giętki! Z resztą, szaleństwo ogarnęło równierż resztę zespołu (bez Fryderyka, oczywiście). Bo gdy skończyli grać ostatni numer, o ile pamiętam "Slay the Nazarene", basista wyrywał struny z instrumentu, a Legion rzucił się w publike... niesłychane stage diving w wykonaniu black metalowców?! Poniosło ich i tyle, w każdym razie warto było zobaczyć Marduk, bo są we wspaniałej formie.
I deser... miał być co prawda Kreator, ale dziadkom grać się tak późno nie chciało. Rolę headlinera przejęli Cannibal corpse. Nie od dziś wiadomo, że główną siłą napędową koncertowego setu jest charyzmatyczny Jurek Rybak. To on jebie łbem, szaleje, kwiczy, skacze, chrumka, pierdzi i sra... Tym razem zachowywał się podobnie, choć wyczuwałem w jego zachowaniu trochę rutyny i znudzenia, ponieważ zapowiedzi numerów praktycznie nie różniły się od tych na "Live cannibalism"... Pozostali Kannibale tak, jak na headlinera przystało, byli baaardzo obecni na scenie. Ja to sobie tak czasami myślę, czy Webster nie dostanie kiedyś Parkinsona od tego ciągłego headbangingu?! Kolo, cały set praktycznie ani razu twarzy nie pokazał... tylko machał i machał i machał... Oprócz klasyków znanych wam już z koncertówki, "Devoured by vermin (Ich libe diese track)" czy "Skull full of maggots" etc pojawiły się dwa nowe numery. Utrzymane w rzeźniczym klimacie "Bloodthirst", jeśli cała płytka będzie taka, to ja już szukuję pieniek by odrąbywać główki dziewicom po przesłuchaniu tego łomotu. Co zagrali jeszcze? Ano "Bloodthirst", "Fuck with a knife", "Bleeding" i w chuj innych grobowych wypierdów. Na koniec oczywiście "Hammer smashed face" i fora ze dwora...
Po koncercie, jak to po koncercie... spotkania z muzykami, fotki... wiecie, że Legion prywatnie jest przemiłych kolesiem o twarzy chłopięcia? A to, że perkusista Nile nosi polską flagę w kieszeni portek? A to, że polska flaga z logo Marduk zawiście w sali prób zespołu? A to, że wokalista Krisuin mówi lepiej po polsku niż nie jeden przyjezdny zza wschodniej granicy? A to, że Christoph Szpajdel to milutki kolo, który baaardzo (może aż za bardzo) lubi polskie dziewczyny? A to, że Owen to tak spokojny ztatusiały chudziutki zjadacz hamburgerów? A to , że muzycy austriackiego Belphegora to totalne pijaczyny? Z Pungent stench zresztą też... Kurwa, żałujcie, że nie pojechaliście na tę imprezę, warto było wydać trochę kaski, pomęczyć się po drodze i mieć kaca. Może komuś przeszkadza, że zbytnio wychwalałem zespoły, ale wierzcie mi, nie jeden festiwal już widziałem i X-mas fest z takim zestawem na długo wrył mi się w pamięć. Oby w przyszłym roku dotarł do Polski. Może któryś z Szanownych Panów Organizatorów złoży sobie takie noworoczne postanowienie?!?!?!?!?!?!?