Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Mystic festival, druga edycja 13.10.01

    Data dodania 2002-01-01Dodał Barbara Niezgoda
    Kraków, Hala Wisły
    W połowie października po raz drugi miał miejsce Mystic festiwal. Po raz pierwszy na polskiej ziemi miał wystąpić Mayhem . I on właśnie absolutnie przyćmił wszystkie zespoły występujące wcześniej. Choć o gustach podobno się nie dyskutuje, ale myślę, że w tym akurat większość by się ze mną zgodziła. Ale po kolei...
    Na początku wystąpili Cementary of scream i choć nie oglądałam ich występu w całości (przyznaję, że nie gustuję w tego typu muzyce), to jednak z reakcji publiczności można było wywnioskować, że zespół wypadł blado i tak jakoś nudno. Fakt, że C.O.S. grają klimaty raczej doomowe, przy dziennym świetle, w tej wielkości hali i przy publice składającej się w większości z żądnych mocnych wrażeń maniaków, nie ułatwił im zadania. W tym czasie sporo osób wolało kupić sobie cole (kompletny brak piwa, fajnie, że chociaż były automaty z odrdzewiaczem)...
    Jako drugi wystąpił polski Devilyn. Zespól od razu nawiązał dobry kontakt z publiką, co dało odczuć się po ilości headbang’erów (jak ...hamburgerów – ap) pod sceną. Nowi członkowie (perkusista i gitarzysta) wydali się już dopasowani (czy to dobre określenie?) do reszty bandu. Niestety stracili dużo na soundzie, który był cieniutki. Nieraz wcześniej wielu z nas miało okazję się przekonać o ich dużo większych scenowych możliwościach. Ale cóż, zdarza się. Reasumując – dobry występ, ale słabe brzmienie.
    Kolejnym zespołem był norweski Source of tide, który bardzo mnie rozczarował. I tym razem nie obyło się bez problemów z brzmieniem, jeszcze poważniejszymi... W sumie, to dobrze im tak, choć wcześniej nawet ich lubiłam, to po tym „secie” po prostu ich nie cierpię. Co za boysband! Koszmarny wokalista, po prostu pedzio, pierwsza klasa patrząc na niego można było się porzygać (może to dobrze, że nie było piwa!). Obejrzałam cały występ Source..., ale bardziej z sentymentu do ich wcześniejszych dokonań. Koneksje w zespole, jak w wenezuelskim serialu, gdzie, jak wiadomo, każdy z każdym i występują wszystkie odmiany absurdu. To miał być kolejny genialny projekt skoligaconny rodzinnie z Emperor, a wyszło jakieś gówno. Na miejscu Emperor wstydziłabym się do tego przyznawać. Tak właśnie zaśmieca się scenę – oto najlepszy przykład. Muzycy! – dobre sobie, totalna kompromitacja, żenada – po pomyłce przestali grać. Do dziś mnie mdli jak o nich pomyślę, dlatego przejdźmy do kolejnego punktu programu...
    Sinister... kobieta na wokalu. Większość podchodziła do tego z dystansem – któż to mógłby tak cudownie death metalowo ryczeć. Na scenę wyszła wokalistka Rachel (co niektórym to imię się trochę źle kojarzy, ale tutaj jest to najmniej istotne) . Kobietka z niej taka fajniutka – tzn. niziutka, trochę kopiasta, mająca na czym siedzieć i czym oddychać (na to zapewne większość męskiego gatunku zwróciła swą uwagę, choć podobno to muzyka jest najważniejsza, ha, ha). Ten holenderski zespół zdobył duży aplauz publiczności. W Polsce zresztą zawsze mieli swych fanów, którzy w tym dniu z pewnością nie zawiedli. Niewysocy podobno (!) lubią być słyszani, ale tu naprawdę wypada pochwalić jej gardło – chłopy nie spodziewali się, że ktoś z innego „gatunku” potrafi tak death metalowo ryczeć! Co za wyziew, choć na scenie tylko jedna gitara, bas, wokal i perkusja. Występ się podobał, zarówno samej kapeli jak i większości przybyłej publiki (nie tylko męskiej zresztą). Ten wokalny show w wykonaniu „niemrawej” kobiety powinien dać wiele do myślenia – słaba płeć okazała się wcale nie taka słaba, ha, ha! Technicznie wypadli bardzo dobrze, odegrali kawał brutalnego death metalu. Krótka piłka – szybko i w temacie. Życzę dalszych sukcesów scenicznych i dobrej odżywki do włosów, bo po takim headbaningu coś trzeba zrobić z piórami. Publika długo skandowała ich nazwę przed kolejnymi numerami, a także podarowała tym „weteranom” polską flagę z logo Sinister.
    Następny, nasz rodzimy Behemoth, brzmienie osiągną przepotężne. Coś pięknego, wielkiego, totalnego! Black-death metalowy profesjonalizm, agresja i kop, wściekłość i szaleństwo. Ten sound był po prostu zabijający! Każdy, kto widział Behemoth na żywo wie o czym teraz piszę. To, że zagrali głównie numery z „Thelema 6” i „Satanica” nie powinno nikogo dziwić, bo płyty te są fantastyczne i wspaniale zdają egzamin na koncertach.
    W porównaniu z Behemoth, występujący po nich Zyklon wypadł dość blado. Na pewno rozczarował wielu. Zagrali bardzo przeciętnie i nijako w porównaniu z brutalnością jaka emanuje z „World ov worms”. Spodziewałam się czegoś lepszego, większego, w końcu w Zyklon same gwiazdy... Niby ich występ był profesjonalny, ale taki jakiś blady. Wokalista, Demon, zaprezentował nam swój nowy image. Gość przypakował i wydziargał się. Nasmarowali go do tego oliwką, że niby miał sprawiać jakieś niesamowite wrażenie ...i tak też w sumie było. Jednak ani na trochę jego wygląd nie zatuszował cienkiego występu Zyklon. Wokal za bardzo górował nad wszystkim, gitary były za bardzo schowane, a basu to w ogóle nie było słychać. Sądząc z rozmów fanów, Zyklon rozczarował, a brzmienie z płyty jest nieporównywalnie lepsze od koncertowego. Spodziewałam się czegoś o wiele ciekawszego.
    Children of Bodom. wybaczcie, ale nic dobrego o nich nie napiszę, tzn. napisać coś powinnam i to obiektywnie, ale ten zespół to dla mnie jakiś koszmarny żart... Ale tak obiektywnie, na scenie ruch, żywiołowość, mnóstwo świateł. Taka dyskoteka na maksa. Jak dla mnie śmiech na sali, do tańca panie i panowie, wiejskie wesele czas rozpocząć. Choć niektórym panienkom się podobało – ta muza i cudowny, żywiołowy wokalista – Wild Child, dla mnie patafian. Zespół zaprezentował wszystkie swoje hity, dużo był „yeah”, „come on” i „let’s go”. Ludziom się podobało, koncert żywiołowy, ale muzyka Children to papka i tyle.
    Mayhem!
    Czegoś takiego nie spodziewał sie nikt z zebranych w Hali Wisły. Coś niewyobrażalnego! Koncert idealny! Nic mu nie dorówna, kto widział, ten wie, że może sobie z powodzeniem darować kolejne inne koncerty. Publiczność po zakończeniu gry wszystkich supportów Mayhem musiała długo czekać na swoich ulubieńców. Obsługa zaczęła przygotowywać wystrój sceny, której dominującymi barwami była czerwień i czerń. Napięcie i oczekiwanie przedłużały się do granic możliwości, co było poniekąd efektem zamierzonym. Z boku sceny stał olbrzymi metalowy robot (?) – symbol rozwoju technologii, doskonałości, siły, w której nie ma miejsca dla Boga. Bezduszna, idealna maszyna. Scenę ozdabiał (?) drut kolczasty i nabite na pale zwierzęce czaszki – symbolika, dla mnie przynajmniej, historyczna. Cały ten wystrój wydawał się być stworzony na zasadzie kontrastu – przyszłość – Bóg – historia...
    A sam występ? Co tu dużo pisać... pomiędzy szalonym zachowaniem Maniaca, który robił praktycznie wszystko by zniszczyć swe gardło, kończyny i w ogóle całe ciało, docierały do oszalałej publiki utwory znane wszystkim z każdych krążków Mayhem. Ich set był praktycznie przekrojem przez cały dorobek Mayhem z lekkim naciskiem na utwory z "A Grand Declaration Of War". Właściwie tego koncertu nie da się opisać, kto nie był, niech srogo żałuje... dla was Mystic przygotowuje DVD z występem Mayhem, ale to nie to samo!
    I tak fantastycznie zakończył Mayhem drugą edycję Mystic festiwal... chyba jedyną aktualnie imprezę tego typu w Polsce. Bo mało kto już organizuje takie spędy w tym kraju. Oby następny odbył się jak najszybciej!