Disgorge Europe 2009, 01.03.2009, Warszawa, Progresja
Data dodania 2009-03-07Dodał OloPojechałem na Antigama, bo to dla mnie ścisła czołówka ekstremalnego grania. Z muzyką Dr Doom nie miałem wcześniej styczności, a Fuck The Facts specjalnie do mnie nie przemawia. Antigama wystarczyła, bym zapakował się do pociągu i wraz dwoma innymi życzliwymi duszami odbył trwającą blisko dziesięć godzin podróż PKP. Poobijani w pociągowych wychodkach niczym Adaś Miauczyński, opici piwskiem zjawiliśmy się na miejscu sporo przed czasem. Oczekiwanie na show umilił nam swoim towarzystwem Adam Gnych, niegdyś wokalista rewelacyjnej formacji Violent Dirge, a dziś niezwykle srogi i bezlitosny wykładowca, postrach niepojętnych kursantów.

Koncert otwierał holenderski Dr Doom. Dobre, czytelne brzmienie, energiczny ruch sceniczny i przede wszystkim nie pozostawiający powodów do kręcenia nosem grind. Było szybko, intensywnie i żywiołowo. Zespół pomimo niewielkiego stażu prezentował się na scenie pewnie, nie widać było także oznak zmęczenia trasą zwieńczoną warszawskim koncertem.
Po krótkiej przerwie swój set rozpoczęli nasi bohaterowie z Antigama. Rodacy zagrali w okrojonym trzyosobowym składzie. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć ich nie tylko bez basisty, ale także z nowym wokalistą Nickiem udzielającym się również w Blindead. Obecny frontman jest bez wątpienia na scenie osobnikiem znacznie bardziej ruchliwym niż jego poprzednik. Zyskuje na tym widowisko. Wokalista zabrzmiał potężnie i zagospodarował dla siebie sporą cześć podłogi niwelując wizualnie braki kadrowe. Zostaliśmy poczęstowani sporą ilością szlagierów z "Resonance", perkusyjnym solo oraz kilkoma nowościami z czekającej na swą premierę "Warning". Nowe utwory zdawały się zwiastować materiał bardziej złożony, nie tak bezpośredni, jak choćby ten znany z "Resonance". Czekam z niecierpliwością na płytę. Koncert znacznie wyostrzył apetyt na "Warning".

Gwiazda wieczoru to kanadyjski Fuck The Facts. Twórczość zespołu niespecjalnie przekonuje mnie podczas jej konsumpcji w domowym zaciszu. Na mój gust za dużo jest w muzyce Fuck The Facts miękkich, stonowanych, wyciszonych i wreszcie zbyt melodyjnych gitar. Koncerty rządzą się jednak swoimi prawami i w omawianym przypadku wypunktowane powyżej minusy podczas prezentacji scenicznej przepoczwarzyły się w plusy. Spokojniejsze fragmenty na żywo nie wypadały tak słodko jak na płytach i dobrze korespondowały z wybuchową resztą programu. Uwagę przykuwała wokalistka, drobna, pozornie delikatna osóbka dysponująca mocnym i bynajmniej nie dziewczęcym głosem a także dużymi zasobami charyzmy. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że podczas wykonywania kolejnych utworów wokalistka izolowała się od wszelkich zewnętrznych bodźców koncentrując się jedynie na ekspresyjnej interpretacji tekstów. Wraz z końcem show Fuck The Facts dobiegła końca koncertowa część wieczoru. Bardzo udanego wieczoru, zarówno pod względem wrażeń artystycznych, jak i towarzyskich.

tekst: Robert Jurkiewicz
foto: Assamite