Grim Harvest Festiwal, 14.09.2008, Rzeszów, klub "Pod Palmą"
Data dodania 2008-10-11Dodał OloZimny, ponury niedzielny dzionek nie nastrajał optymistycznie. Żadne znaki na ziemi, czy niebie nie zwiastowały wydarzeń, jakich miałem być świadkiem tego popołudnia. Niezniechęcony jesienną aurą, splunąłem przez lewe ramię, następnie potarłem swą prawą dłonią nos krasnala ogrodowego. Zapewniwszy sobie w ten sposób moc szczęścia, a także powodzenie u płci przeciwnej, ruszyłem do Rzeszowa. Przed klubem na show oczekiwała niewielka liczebnie grupa osobników. Szczęśliwie jednak tego dnia nie było powtórki z frekwencyjnej porażki, jaką okazał się być koncert zestawu Antigama/Nyia/Blindead w zeszłym roku oraz tegoroczna impreza jubileuszowa Epitome. Amatorzy heavy metalu w wersji live sukcesywnie ograniczali ilość wolnego miejsca, jaką oferuje w swoich podwojach lokal "Pod Palmą" już w trakcie trwania koncertu. W rezultacie Rzeszów szerokim łukiem ominęło frekwencyjne fiasko. Widowisko rozpoczęli młodzi stażem, a na podstawie wrażeń wizualnych można domniemywać, że także i wiekiem panowie zebrani pod szyldem Excidium. Kwintet zaprezentował szybki, inspirowany "starą szkołą" thrash/black. Widać, że Rzeszowianie na scenicznych deskach nie czują się jeszcze dostatecznie pewnie i chwilami można było odnieść wrażenie, że co niektórym z nich (nie będę pokazywał palcem) trema podcinała skrzydła, tu też czarcie rogi. Nie pogrążyło to bynajmniej kolektywnej pracy, zauważalnej determinacji i zaangażowania. W efekcie sprawnie odegrany, wywrzeszczany na dwa wokale program Excidium pozostawił pozytywne wrażenie.

Spora część setu stołecznego Bloodwritten upłynęła mi na degustacji wybuchowej mieszanki napojów wyskokowych serwowanych przez zaprawioną w bojach obsługę baru. Podczas osładzania owocami cytrusowymi kolejnej pięćdziesiątki "czystej" przymglonym wzrokiem zlokalizowałem zespół pewnie i swobodnie uprawiający chwytliwy, dynamiczny thrash podrasowany najczarniejszą ze sztuk. Z numerem trzecim "Palmą" potrząsnął mielecki Deception. Panowie pozbierali się po niedawnych zawirowaniach kadrowych i z nowym gitarzystą w składzie zaaplikowali publice dawkę wściekle szybkiego, impulsywnego death metalu. Charyzmatyczna prezencja, przyzwoite brzmienie i dobra muzyka. Takie zestawienie musiało zadziałać i zadziałało. Publiczność ruszyła w tany, a impreza nabrała rumieńców.

Ja odczułem szybszy obieg krwi za sprawą Stillborn. Zespół promował swoje najnowsze wydawnictwo fonograficzne zatytułowane "Esta Rebelión Es Eterna", a na scenie tradycyjnie już nie zabrakło rekwizytów wypożyczonych z garderoby zaprzyjaźnionego proboszcza, srogich min, pomalowanych facjat muzyków, profesjonalizmu wykonawczego i wreszcie piekielnie dobrego metalu. Infernal War dzięki uprzejmości Stillborn publiki rozgrzewać nie musiał, ale z tonu nie spuścił i udanie podtrzymał temperaturę wrzenia. Wystąpili w zmienionym składzie z charyzmatycznym basistą aktywnie wspierającym Warcrimera wokalnie. Dużo ruchu na scenie, szaleństwo pod nią, a wszystko to w oprawie podkręconego rytmicznie black metalu. Świetne zakończenie części wieczoru przeznaczonej dla polskiej reprezentacji brzmień ekstremalnych.

Pierwsi goście zagraniczni to Spearhead. Twórczość Brytyjczyków do dnia koncertu była mi całkowicie obca i pomimo przyzwoitego, żywiołowego występu nie planuję intensywnego zgłębiania ich dyskografii. Poprawny, zagrany na wysokich obrotach black/death niczym szczególnym mnie nie ujął, niczym szczególnym nie zniesmaczył. Czas na gwiazdę wieczoru, czyli pochodzący z dalekiego Singapuru Impiety. Kolejny raz podczas tej arcyciekawej niedzieli w klubie "Pod Palmą", pomimo zgoła odmiennej aury na zewnątrz, zagościł klimat tropikalny. Impiety zagrał, zabrzmiał i zaprezentował się ekstremalnie, dynamicznie i na swój sposób egzotycznie. Uwagę przykuwał wykrzykujący z zaangażowaniem wersy następujących po sobie pieśni lider kapeli oraz basista o wyraźnie punkowej prezencji. Artyści zagrali swoje, zeszli ze sceny. Pożegnania nadszedł czas, lecz wcześniej kilka luźnych refleksji. Duże brawa dla organizatorów imprezy "Grim Harvest Festiwal". Wrażenie robiła przede wszystkim punktualność i płynność, z jaką kolejne punkty programu następowały po sobie. Jeśli dodać do tego świetną dyspozycję większości występujących wykonawców oraz dobre nagłośnienie, to z powyższego wywodu wyłania się obraz bezwzględnie pozytywny. Tak też było w istocie.
tekst: Robert Jurkiewicz
foto: Assamite