Samael, Kruger, Krankenzimmer 204 - 1 II 2008, Schüür, Luzern, Szwajcaria
Data dodania 2008-02-07Dodał OloŹródło Grzegorz PiątkowskiMagia nazwy, sentyment do twórczości Samael z lat 90-tych, oraz wspomnienie wciąż ich dobrych koncertów w ostatnich kilku latach jeszcze raz zadziałały. Stawiłem się więc w wyznaczonym miejscu, które okazało się znakomitym klubem koncertowym. Schüür jest położony w centrum Lucerny, jakieś 15-20 minut piechotą od dworca kolejowego. W środku wszystko na miejscu - wystarczająco duża scena bez fosy, nagłośnienie i oświetlenie bez zarzutu, bary na dwóch kondygnacjach (4 cl czystej za 7,5 CHF), szatnia. Sala koncertowa wygląda dość oryginalnie, masywne drewniane konstrukcje podtrzymujące sklepienie dachu (niczym w stodole, chacie) połączone z potężną siecią rur wentylacyjnych.

Pierwszego supportu zobaczyłem zaledwie jeden ale dość długi numer. Na dwóch deskach do prasowania leżało kilka elektronicznych zabawek, z których użytek robił jeden facet stanowiący Krankenzimmer 204. Od czasu do czasu wydawał dźwięki do mikrofonu umieszczonego na statywie z pospawanego łańcucha. Nie znam kompletnie twórczości tego projektu ale pierwsze wrażenie podchodziło mi pod In Slaughter Natives. Nieco odjechany, powtarzany i nieskomplikowany kolaż dźwięków, tworzący jakiś tam lekko hipnotyczny klimat.

Drugi support był w klasycznym instrumentalnym składzie. Pochodzący z Zürichu Kruger ma już na koncie kilka albumów. Gatunkowo określa się ich jako metal / punk. Stylistycznie przeplatają mocno zdołowane klimaty z szybkimi, energetycznymi partiami. Dość ciekawie zaaranżowane. Wrażenie robiła masa ruchu wszystkich muzyków, których pełno było nie tylko na scenie ale i poza nią. Wokalista biegał wśród publiki z mikrofonem, wspinał się na wspomniane drewniane konstrukcje podtrzymujące dach. Widać było zaangażowanie na 200% w każdy moment granej muzyki. Takiego podejścia do grania koncertów mogłoby uczyć się od nich wiele metalowych kapel. Pod koniec trwającego przynajmniej trzy kwadranse występu Kruger, zaczynało mi już nieco wiać nudą, zwłaszcza w tych walcowatych fragmentach. A może to tylko zniecierpliwienie w oczekiwaniu na danie główne dawało o sobie znać.

Samael zdążył już przyzwyczaić do starannie przygotowanych koncertów połączonych z multimedialnym show. Trudno wyobrazić sobie lepsze światła do całego ich występu. Był to wręcz integralny element tej koncertowej sztuki. Dwa wielkie ekrany prezentowały filmiki video lub animacje dobrane specjalnie do niektórych utworów. Choć akurat ten element wypadł tym razem skromniej niż np. na festiwalowych wstępach Samael w ostatnich kilku latach. Xy jak zwykle za swoim wielkim zestawem elektronicznych zabawek, plus werbel i dwa półkotły z blachami, z których od czasu do czasu robił użytek. Do tego gimnastykujący się non-stop Mas (skakał jak młoda gazela), pogrążony w machaniu dynią Makro i wiodący tę całą ceremonię Vorph.

Zaczęli naturalnie od elektronicznego intra, do którego doszły po dłuższej chwili żywe gitary. Wstęp wyszedł fajnie. Jak pierwszy płytowy utwór poleciał tytułowy Solar Soul, który od razu ruszył pierwsze rzędy publiki w tango. Dalej Reign of Light, On the Rise i Valkyries' New Ride. Cała machina jedzie sprawnie ale iskry poszły dopiero przy Rain. Krew zaczęła szybciej krążyć, by rozlać się przy kolejnym - Baphomet’s Throne. Płonące pentagramy na ekranach. Moshing. Zaraz potem zimny prysznic poprzez powrót na ostatnie wydawnictwa: AVE!, Slavocracy, Moongate, On Earth. Z Ceremony of Opposites zagrali jeszcze Black Trip, a z Passage wciąż dobrze wypadające na żywca Jupiterian Vibe, The Ones Who Came Before i My Saviour. Nie pamiętam czy coś poleciało z Eternal. Do tego doszedł jeszcze jakiś cover. Dwa razy bisowali, a koncert trwał grubo ponad godzinę.

Powiem bez ogródek, mam mocno mieszane wrażenia po tym występie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nie tylko najlepsze lata twórczości kapela ma za sobą ale nawet koncertowo mamy tu już coś przebrzmiałego, sztucznego. Koncert Samael to na pewno show. Tyle, że w tym przedstawieniu miesza się dyskoteka z metalem, gołąbki pokoju z ognistym pentagramem. Wpadając w nieuchronną paranoję, udajemy że wszystko trzyma się kupy i odcinamy kupony w najlepsze. A żeby sałata dobrze rosła, trzeba ją podlać sentymentem do przeszłości, choćby w postaci tych paru starych kawałków odegranych na żywo. Na stoisku Samaela dużo wzorów, od okładki pierwszej płyty, po jadące pod szwajcarską klientelę samaelowskie koszulki ze szwajcarskim krzyżem (umieszczenie flagi szwajcarskiej na jakimkolwiek produkcie potencjalnie zwiększa jego sprzedaż w tym kraju). Stringi, majty dla panów, koszulki z zupełnie nowym (notabene z dupy wziętym) logiem Samael z sylwetką kobiety i widłami. Po słabym Solar Soul, by nie rzec - popłuczynach po Reign of Light i tym koncercie będę jeszcze obserwował co ci Szwajcarzy dalej wymyślą, ale z daleka. Przykro mi to stwierdzać ale magia tego zespołu na żywo gdzieś się ulotniła. Na pewno był to ostatni koncert Samael, na który specjalnie przyjechałem, notabene kilkaset kilometrów. Samael w roku 2008 to dobrze opakowana pop-papka. A że głowa sama macha przy utworach z chlubnej przeszłości spod znaku pentagramu, to co zrobić... w domu pomachać.
Pozdrowienia dla miłej obsługi klubu koncertowego Schüür (www.schuur.ch).

tekst i zdjęcia: Grzegorz Piątkowski