Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Shining, Hellsaw, Skitliv - Dynamo Werk 21, Zürich, 18 XII 2007

    Data dodania 2007-12-27Dodał OloBardzo dobry występ Shining w Krakowie w 2006 r. i ciekawość nowego oblicza scenicznego Maniaca z Mayhem skłoniły mnie do opuszczenia alpejskiej chatki i nawiedzenia wielkiego miasta Zurichowa, na jeden z prawie 20 koncertów na trasie Shining, Hellsaw i Skitliv. Werk 21 to malutki klubik, na ok. 150 osób (na sardynkę ze 200), w podziemiach położonego nad rzeką centrum kultury Dynamo, rzut beretem od głównego dworca kolejowego. Pierwsze wrażenie - ciasnota. Sala Centrum Kultury w Lublinie to przy Werk 21 hala koncertowa. Mały barek z Wyborową z Red Bullem, 0,3 za 10 CHF (ok. 24zł). Duży wieszak przy barze robiący za szatnię samoobsługową niestrzeżoną.
    Nightliner przybył pod klub dopiero nieco ponad godzinę przed planowym początkiem koncertu. Spowodowało to ponad godzinne opóźnienie, które wypadało przeczekać w mikrosalce barowej w mgławicy dymu tytoniowego, z której można było wręcz wycinać pentagramy. Co za rozpalony naród.

    Drzwi otwarte. Zamiast planowanych na rozgrzewkę lokalnych black metalowców z The Legion na scenie Skitliv. Ponoć perkusista The Legion zaniemógł procentowo. No cóż, zdarza się najlepszym, musi jeszcze potrenować... W związku z opóźnieniem, nieobecność The Legion całkiem pasowała aby obejrzeć najważniejsze i zdążyć na ostatni pociąg na peryferia Zürichu, do chłodzącej się w lodówce Żołądkowej.



    Skitliv to wspólny projekt Maniaca i lidera Shining - Kvarfortha. Na koncie mają jedno trzyutworowe demo, któro swoją niejako premierę miało na tej trasie. Do tego dochodzi kilka innych utworów dostępnych na profilu Skitliv www.myspace.com/skitliv777 . Na bazie charakterystycznego dla Skitliv minimalistycznego konceptu (proste aranżacje, brak dbałości o szczegóły, surowa forma) budowana jest atmosfera, która stanowi zdaje się sedno tej muzyki i jest jej największym atutem. Mocno zdołowana, melancholijna, narkotyczna aura. Kompozycje Skitliv sporo zyskują w wersji live i abstrahuję tu już od tego, co sami muzycy na scenie wyprawiali. W moim przypadku dopiero żywy Skitliv trafił do mnie, choć nie powiem aby mnie uwiódł czy powalił na kolana. Biorąc pod uwagę prawie piwniczne warunki lokalowe Skitliv zabrzmiał naprawdę dobrze (zresztą jak i pozostałe dwa zespoły), ciężko i wystarczająco selektywnie. To pozytywnie zaskoczyło. Za gałami siedział ktoś kumaty i chwała mu za to, że nie przesadził z ilością decybeli, co jest niestety dość częstym błędem. W sumie zagrano z 5 utworów, co zamknęło się w ok. 30 min. secie, m.in. Hollow Devotion, Virescit Volnere Virtus i zagrany na koniec Amfetamin. W składzie trzy gitary, bas i perkusja. O ile Kvarforth podczas koncertu robił słuszny użytek ze swojej gitary, o tyle Maniac jedynie od czasu do czasu brzdąkał coś tam na swojej. Bardziej przywiesza ją sobie jako dekorację. Kvarforth zresztą połamał na koniec swoją gitarę, a Maniac dopiero za trzecim podejściem skutecznie wrzucił ją w tłum. Ten pierwszy odwalił jeszcze na sam koniec jakieś tanie solo na perkusji, oczywiście trzymając w zębach dwa noże. W ostatnich scenach tego spektaklu, którego scenariusz pisał wypity alkohol (z gwinta na scenie wóda, whisky, a co...), tudzież inne kapelusze, najtrzeźwiejszy chyba z całej ekipy gitarzysta Ingvar grał już tylko chore tło dźwiękowe. Basista wtórował mu jeżdżąc puszką piwa po swoich czterech strunach. Sprawiało to wrażenie psychodelicznej pustki, która nastała po alkoholowo-narkotycznym upodleniu dokonanym na oczach lekko osłupiałej około setki publiki.
    Trzeba przyznać, że kontakt z tymi pod sceną Skitliv nawiązał bardzo szybko, zwłaszcza Kvarforth. Otrzymywane papierosy, pocałunki niewiast, przytulanie młodzieńców. Wreszcie namiętne lizanko Kvarfortha i Maniaca, przy którym poleciało już parę "faków" pod adresem lidera Shining. Kvarforth zdawał się być w coraz bardziej bojowym nastroju, czemu dał dobitnie wyraz na koncercie Shining (oj, dostało się odsłuchom z trepa...). A sam koncert Skitliv skończył się chyba nie do końca tak, jak miał się skończyć.
    Wielu szanuje Maniaca za jego charyzmatyczną postawę, opętane satanistyczne koncerty, czy sztukę wokalną w twórczości z Mayhem. Ja również. Po tym koncercie stwierdzam, że niestety siła osobowości i artyzm wysokich lotów odpłynęły gdzieś na białej fali (tej z okładki dema Skitliv). Mentalnie Skitliv blisko do Shining, muzycznie zdecydowanie gorzej.



    Hellsaw - austriacki black metal ze wszystkimi elementami muzycznymi i wizualnymi w kanonie. Stylistycznie muzyka środka, zawierająca zarówno partie melancholijne ze sporą dozą melodii, jak i proste umpa-umpa do machania łbem. Nie znałem zupełnie ich albumów przed koncertem, a mają na koncie dwa - Spiritual Twilight (2005) i Phantasm (2007). Kawałki jednak na tyle sprawnie, a momentami i chwytliwie skomponowane, że coś tam nawet zostawało w głowie. Odważnie odegrane na żywo, sporo ruchu, gestów itp. Widać, że nie od wczoraj grają. Przeciętnie, ale i solidnie. Dobrze się ich oglądało. Stanowili spory kontrast dla starych wyjadaczy, grających przed nimi jak i po nich. Dwie fale black metalu na jednej trasie.



    Shining - panie i panowie, czapki z głów. Oglądając ich po raz drugi utwierdziłem się w przekonaniu, że na scenie ta ekipa zabija. Nie brutalnością, nie ultrablastami, ale wyjątkowym klimatem. W odróżnieniu jednak od Skitliv, kompozycje Shining to muzyczny kunszt, w którym kolejne frazy długich kompozycji płyną ku starannie zaplanowanemu spektakularnemu samobójstwu. Kvarforth, stanowiący integralny element Shining, jest na scenie we własnym żywiole. To jak przedstawienie teatralne jednego aktora, który na fali niezwykle sugestywnej muzyki emanuje wręcz całym sobą to, co zawarł w tekstach. Osoby z tendencjami samobójczymi powinny omijać koncerty Shining z daleka. A może... wręcz przeciwnie, he, he...Tyle oficjalnie, czas na pikantne smaczki...



    Podminowany występem Skitliv Kvarforth zaczął koncert Shining mocnym akcentem - rozbijając butelkę o scenę, a następnie kosztując stłuczonego szkła (przynajmniej tak to wyglądało). Za chwilę, po krótkiej wymianie zdań z jakimś gościem z publiki oświadczył, że Shining nie zagra jeśli ten koleś nie opuści sali. Mikrofon o glebę. Tego wieczoru lądował tam zresztą wielokrotnie. Maniac wyleciał na pomoc Kvarforthowi, rzucił się w tłum, celu jednak nie namierzył. Komedia. "Faki" ze sceny i Shining gra dalej. W którymś z utworów Maniac znów na scenie. Lizanko, "faki" z publiki, zaproszenie na scenę w celu wyjaśnienia kwestii (chętnych nie było), tekst Kvarfortha w stylu "teraz gramy prawdziwy black metal" (bez komentarza) i dalej jazda. Jeden w utworów Shining wykonał wokalnie sam Maniac i to nawet dobrze wyszło. Tradycyjnie w użyciu noże i nowe sznyty na zrytych ramionach Kvarfortha.



    Po około godzinie przyszło mi się zwijać z klubu. Nie sądzę jednak aby zagrali jeszcze więcej niż 1-2 kawałki. Zmęczenie było widać wyraźnie. Zagrali prawie cały Halmstad. Zwłaszcza Lĺt Oss Ta Allt Frĺn Varandra wywołał poruszenie wśród publiki i moshing. Z pozostałych albumów już nie pamiętam po tytułach. Ogólnie dobra impreza i warto było tam przyjechać. Tym bardziej, że tyle demolki i pikanterii raczej nie na każdym koncercie tej trasy można było zobaczyć. Podziękowania i pozdrowienia dla organizatora koncertu, będącego odpowiedzialnym za nową inicjatywę koncertową w Szwajcarii www.winterkraft.ch Hail Satan!!!

    autor: Grzegorz Piątkowski




    fragment wystepu Shining z Zürichu możecie zobaczyć tutaj:
    www.youtube.com/watch?v=Ck0GpS0nGIY

    i fragmenty gigu z Lousanne dwa dni wcześniej:
    www.youtube.com/watch?v=C94WE77kY1M
    www.youtube.com/watch?v=vrmlkj2fjB4