Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Keep Of Kalessin, Exodus, Hypocrisy - 28.11.2005 Wrocław, Klub W-Z

    Data dodania 2005-12-29Dodał Michał BaduraNa wstępie chciałbym pogratulować panom z Metal Madness świetnego pomysłu. Jeśli nie da się do Polski ściągnąć pełnego składu tegorocznego X-mass Festival, to czemu do diabła nie ściągnąć by samych gwiazd tej objazdówki? Nie sądziłem, że doczekam czasów, o których marzy chyba każdy pulpecik - czasów, w których będzie można mieć ciasto i jednocześnie je zjeść...
    We Wrocławiu niejako na dzień dobry dowiedziałem się, że Totem nie zagra. Niestety agencja Metallysee zdecydowała się zrezygnować ze wszystkich suportów lokalnych na tej trasie. Szkoda... W takim razie funkcję rozgrzewacza przejęli Keep Of Kalessin. Miało być diabelsko, kurewsko ostro i na temat, a wyszło mizernie. We Wrocławiu nie zobaczyliśmy ani Attili na wokalach, ani Frosta za garami. Z oryginalnego składu w Polsce pojawił się jedynie gitarzysta - Obsydian C. Widać było, że Norwedzy doczepieni w ostatniej chwili w zastępstwie Khold, nie mieli jeszcze tej pewności siebie, która niezbędna jest do chwycenia za pysk audytorium i solidnego sponiewierania go. A szkoda, bo zespół zagrał tak zacne kompozycje jak: "Reclaim", "IX", "Come Damnation", "As Mist Lay Silent Beneath" czy też "Agnen" i "Through Times of War" po czym przy chłodnej reakcji publiki muzycy zeszli ze sceny. O powrocie Exodus można mówić wiele, ale na pewno nie można uznać go za nieszczery. Ci niemłodzi już panowie, na scenie prezentują się niczym rasowe thrash metalowe tornado, które niestety w dzisiejszych czasach jest już rzadkością. W każdym razie Exodus w odświeżonym już składzie zaprezentował się wprost wybornie. Nowe twarze, jak wokalista Rob Dukes wkomponowały się w zespół całkiem dobrze i na pewno braku Souzy i innych byłych już członków zespołu nie dało się odczuć. Brzmienie było soczyste, ciężkie i nad wyraz intensywne, a przy tym i całkiem selektywne. Amerykanie zaczęli bardzo mocno, bo od swego chyba największego klasyka - "Bonded By Blood" i już na starcie kupili widownie. W set liście aż roiło się od killerów jak: "Blacklist", "Scar Spangled Banner", "Forward March", "A Lesson In Violence", "Piranha", "Impact Is Imminent" czy zagranego na bis wyśpiewanego przez wszystkie gardła "War Is My Shepherd". Oczywiście zespół nie zapomniał o promowaniu swojej nowej płyty i w klubie W-Z można było usłyszeć: "Raze", "Deathamphetamine" czy "Shovel Headed Kill Machine". Do dziś nie wiem skąd oni mają tyle energii, przecież kiedy mnie młodemu kondycja już nawalała oni biegali po scenie jak szaleni zarzynając nas kolejnym strzałem w mordę. Występ miał trwać około 45 minut, a przerodził się w ponad godzinny maraton... I dobrze, bo do dziś nie mogę zrozumieć, czemu to właśnie Hypocrisy, a nie Exodus byli oficjalnie gwiazdą wieczoru. Na szczęście publika wiedziała swoje i przyjęła Amerykanów bardzo gorąco... Następne na scenie było Hypocrisy. Szwedów czekała nie lada przeprawa po tym, co zaprezentował Exodus. Tak naprawdę do dziś trudno mi stwierdzić czy jej podołali. Na pewno fani Peter'a & Co. byli usatysfakcjonowani bo zespół wyciągnął wszystko, to co miał w swojej sporej dyskografii najlepsze - czytaj - "The Final Chapter", "Eraser" i "Roswell-47", choć szkoda, że zrobił to dopiero na sam koniec. Co się tyczy kultowego już "Roswell-47" Peter pozwolił sobie na mały żarcik, twierdząc, że teraz czas na zupełnie nowy niezgrany jeszcze nigdzie kawałek z "polską" w tytule. Miło... Generalnie jednak te kompozycje były lepszymi fragmentami setu, który zaprezentowali Szwedzi. Hypocrisy walczyło dzielnie, ale było zbytnio flegmatyczne, miotało się miedzy swoimi ultra szybkimi numerami, a powolnymi i bardziej epickimi kompozycjami i tak naprawdę nie wynikało z tego nic. Był to koncert bez historii, pozbawiony jakiegokolwiek dramatyzmu i szczerze mówiąc bardzo dziwiło mnie tak dobre przyjęcie ze strony fanów...
    Reasumując, koncert na pewno był udany. Szkoda, że nie wystąpił Totem, bo tego dnia zespoły szły jak burza i ani się obejrzałem, a już było po wszystkim. Muzyczny orgazm na Exodus zdecydowanie wart był tych 75 złociszy.

    ***

    Przed koncertem we Wrocławiu miałem możliwość zamienić parę zdań z basistą Hypocrisy - Mikael'em Hedlund'em.

    Cześć! To wasza pierwsza wizyta w naszym kraju. Jak wasze oczekiwania względem koncertów w Polsce wyglądają w zderzeniu z rzeczywistością?

    Witam! Tak, gramy tu po raz pierwszy. Polska należy do grupy krajów, w których jeszcze nie graliśmy, a bardzo chcieliśmy to zrobić. Można powiedzieć, że ta trasa umożliwiła nam to. Słyszałem wiele pozytywnych opinii na temat fanów z Polski i jak na razie mogę powiedzieć, że te opinie były w 100% prawdziwe. Występ w twoim kraju jest dla mnie sporym przeżyciem.

    Domyślam się, że będziecie chcieli promować wasz nowy album - "Virus". Jaka jest to płyta? Nie dane było mi jej jeszcze usłyszeć...

    Taaaaaak (śmiech). Mamy w składzie dwóch nowych muzyków - na bębnach i gitarze (nie jest to do końca prawdą, ponieważ gitarzysta - Andreas Holma wspomagał do tej pory zespół na koncertach przez parę bitych lat - red.), co na pewno wpłynęło na ten stuff. Płyta jest bardziej techniczna, do czego zresztą zmotywowała nas niesamowita gra Horgh'a na bębnach.

    Nie chciałbym być niemiły, ale cholera mnie bierze jak kolejny muzyk twierdzi, że: "new stuff is more technical, more aggressive...".

    Rozumiem, ale w naszym wypadku serio tak jest (śmiech). Umieściliśmy na nim wiele smaczków i sądzę, że właśnie poprzez "Virus" obraliśmy odpowiedni kierunek, w którym będziemy starali się podążać.

    Okay, a co w takim razie odróżnia ja od "Arrival"?

    Jest znacznie bardziej brutalna, szybka, techniczna (śmiech).

    Bo się doigrasz (śmiech).

    Tak (śmiech)? Wiesz, jest to dalej charakterystyczne dla nas granie. Dalej jest melodyjne, ale zrobione po prostu lepiej.

    Lubisz "Virus"?

    Oczywiście! Jest to bardzo dobra płyta, która kojarzy mi się ze świetnym okresem w życiu, w którym ją komponowaliśmy.

    Wiem, że zanim zdecydowaliście się nagrać ten materiał zrobiliście jego przedprodukcje i nagraliście taśmę demo. Interesuje mnie, w jaki sposób te kawałki ewoluowały od tego momentu aż do ich finalnych wersji?

    Tak, robimy tak od dawna. Wiesz, to jest wspaniała sprawa móc posłuchać płyty przeanalizować ją, potem poprawić i mieć poczucie dobrze wykonanej roboty. Tym razem wykonaliśmy jedynie jakieś małe poprawki.

    Patrząc z zewnątrz na Hypocrisy mam wrażenie, że to strasznie nudny zespół. Kolejne płyty nie schodzą poniżej pewnego poziomu, a i na trasie jesteś raczej grzeczni...

    My? Nieeeeeee (śmiech)! Z tego, co wiem kiedyś mieliśmy reputacje i uchodziliśmy za niezłych zawodników w piciu, ale z czasem to się zmieniło. Daliśmy sobie na wstrzymanie. Zdajemy sobie sprawę z tego, że najważniejsza jest muzyka, a reszta to tylko dodatek. Do grania podchodzimy poważnie. Jasne, że jest to zabawa i rozrywka, ale jesteśmy profesjonalistami i nie możemy schodzić poniżej pewnego poziomu.

    Nie nudzi cię odgrywanie tych samych kawałków dzień po dniu, oglądanie podobnych klubów...

    W pewnym sensie tak, ale po każdym koncercie zastanawiam się nad tym, co jeszcze muszę zrobić lepiej i w ten sposób, widząc swoje niedoskonałości, nabieram motywacji do grania kolejnych sztuk.

    W tym roku Peter zdecydował się wyprodukować albumy jedynie trzech wykonawców. Czym takim ujęło go Dimmu Borgir, Destruction i Celtic Frost?

    Nie wiem. Peter jest zajęty wieloma sprawami związanymi z Pain i Hypocrisy, więc musi wybierać, z kim będzie pracować. Pewnie wybrał te kapele, a nie inne, bo mu się najbardziej podobało to, co wykonywały.

    Wyjaśnij mi, czemu tak marny i tandetny zespół jak Kiss cieszy się taka estymą w Szwecji!

    Nie wiem (śmiech)! Też mnie to dziwi (śmiech). Kiedy byłem młodszy to czasem ich słuchałem, ale zawsze wolałem Iron Maiden, a miedzy fanami tych dwóch kapel zawsze toczyła się wojna (śmiech).

    Peter wydaje się być najbardziej wpływową personą w zespole...

    Nie! Wiesz, na pewno jest liderem, ale jako człowiek jest też bardzo solidarną osobą... Jesteśmy zespołem, większość rzeczy robimy razem. Oczywiście, że rola Peter'a jest większa, bo zajmuje się choćby produkcją naszych albumów, ale Hypocrisy to zespół...

    Rozmawialiśmy jeszcze trochę, ale kogo tam z was obchodzą moje opinie na temat architektury Wrocławia czy przemian w Polsce...