Patogen Festiwal 11.11.2005 Chorzów, Scena Muzyczna Champion
Data dodania 2005-12-03Dodał Michał Badura
Okay, nie będę zgrywał zatwardziałego fana grindu. Powiem więcej, większość zespołów, które grały tego dnia brzmiała dla mnie jak włączona u sąsiadów za ścianą zepsuta pralka "Frania" zmiksowana z wiertarką udarową w drugim pokoju. Koniec końców, ciekawość i głód muzyki zwycięż, i tego dnia stawiłem się w Chorzowie. Może i Scena Muzyczna Champion nie poraża swoim wyglądem, ale wysokoprzepustowy bar, trochę miejsc siedzących i ze 150-180 maniaków sprawiło, że ten przybytek minionej epoki zamienił się na to piątkowe popołudnie w ciepłe i co chyba najważniejsze bardzo hałaśliwe święto prawdziwej ekstremy. Przyznam się szczerze, że zespoły będące na rozpisze potraktowałem dość wyrywkowo. Prawda, że piwko grzecznie spaczyłem sobie od początku przy barze, ale tak naprawdę festiwal rozpoczął się dla od występu Neuropathii. Mimo wczesnej pory, a więc i zdziwienia miejscem tych grajków w rozpisze zostałem miło zaskoczony. Zresztą muzyka tych czterech panów jako pierwsza tego dnia wzbudziła jakiś odzew wśród fanów. Z tego, co pamiętam panowie zaserwowali nam m.in. "Bad Taste" czy "Gore Addict". Reasumując, wypadli
przekonywująco, ale beż wzwodu. Kolejnym zespołem, który przykuł moją uwagę na dłużej byli Finowie z Inferia. Szkoda, że w międzyczasie przelecieli mi tak popularni ostatnio Squash Bowels, ale niestety rozpiska tego dnia zmieniała się chyba na bieżąco.. Wróćmy do gości z zagranicy. Odstawili potężny, zawodowy koncert, który coraz liczniejsza publika z każdą minutą przyjmowała coraz lepiej. Szkoda tylko, że czasem kulało im brzmienie, ale nagłośnienie dało popalić prawie każdemu występującemu tego dnia zespołowi. Piwo lało się gęsto, kuchnia wydawała bigos za bigosem (kult!), a zespoły grały niemal do talerza. Dopiero koło 21 do poświecenia większej uwagi kapelom zachęcili mnie Czesi z Mincing Fury And Guttural Clamour Of Queer Decay, choć dalej uważam, że za nadawanie tak kretyńsko długich nazw zespołom powinno się karać gang bangiem.. Zupełnie nieznani mi Czesi grali całkiem zgrabny grind, który czasem i delikatnie zahaczał o math-core. Zresztą od kapel z tego nurtu przejęli też ruch sceniczny, który charakteryzuje się całkowitym i niewydumanym rozpierdolem, którego punktem kulminacyjnym było wtoczenie się na scenę dwóch wokalistów Parricide i spontaniczna foniczna masakra. Następni w kolejce był ostrowiecki
Headless. Cóż, tyle się o nich nasłuchałem, że spodziewałem się znacznie więcej. Może to i wina sprzętu, sam będąc na scenie słyszałem jak haczą odsłuchy, ale o dziwo jednak Headless z dwoma zupełnie kontrastującymi ze sobą wokalistami, świetną i niezwykle gęstą gra Chmury i wysuniętym basem "ogolił frajerów" i dał jeden z najlepszy występów festiwalu. Publika była zachwycona, a i zespół z radością wykonywał swoje kolejne łamańce, które mają znaleźć się na ich drugim demo. Trzymam kciuki za te mendy.. Hellspawn z kolej nie zachwycił. Grał mętnie, bez przekonania i spotkał się z zerowym odzewem ze strony publiki.. Może i niezbyt pasowali do profilu festiwalu jak i grali o niezbyt szczęśliwej porze, kiedy wszyscy czekali już na gwiazdy wieczoru, ale jednak dali dupy... Po prostu.. Dupy nie dało za to Parricide, które pełną gębą pokazało kto tu rządzi. W Chorzowie wystąpili w składzie z dwoma wokalistami, a więc wszystkim obecnym dane było zobaczyć "świętą łyżkę". Kto był, ten wie o co chodzi... W każdym razie Parricide zademonstrowało blisko
45 minutową foniczną eksterminację, a na set liście znalazły się m.in. "Daddy's Death", "Daughters And Sons", "Patogen" czy "Against Doctrines Of System". Dwa razy, raz w czasie setu i raz na bisach było dane nam usłyszeć rewelacyjnie zrobiony cover Dezerter - "Zapytaj Milicjanta". Nigdy nie byłem fanem Parricide, ale oblicze tego zespołu z roku 2005 łykam bez popity. Świetny dojrzały grind, który bynajmniej nie goni za przemijającymi modami i dwójka wokalistów, która nie tylko drwi z otaczającego nas świata, ale i z samych siebie.. Panowie przeżywają druga młodość i dobrze, należy im się.. No i na deser został co-headliner tej trasy czyli ukraiński Mental Demise. Och, było grubo i wyraźnie death metalowo. Z głośników poleciały "Zero Authority", "Maniacal Progression" czy "Skeleton 509", a żywiołowy set pełen skoków ze sceny, machania baniami, picia spirola na scenie i za nią, zakończył się również jak to miało miejsce w wypadku Parricide po około 45 minutach.. Cóż, wracając z Chorzowa do Katowic o tej pierwszej z minutami nie miałem wrażenia, że zmarnowałem popołudnie, choć nie ukrywam, że do rewelacji Patogen Fest brakowało również bardzo dużo. Reasumując Mental Demise i Parricide - zamiotły, MFAGCOQD, Headless, Neuropathia, Inferia się obroniły, a reszta niech będzie milczeniem...