Wacken Open Air 2005, 4-6 sierpnia 2005, Wacken, Niemcy
Data dodania 2005-09-25Dodał Grzegorz Piątkowski & Jakub Koryl
Accept, Apocalyptica, Axel Rudi Pell, Bloodbath, Candlemass, Cataract, Contradiction, Corvus Corax, Count Raven, Dissection, Doomfoxx, Dragonforce, Edguy, Eisregen, Endhammer, Endstille, Ensiferum, Equilibrium, Finntroll, Goddess Of Desire, Gorefest, Hammerfall, Hard Time, Hatesphere, Holy Moses, Illdisposed, Kreator, losLos, Machine Head, Machine Men, Mambo Kurt, Marduk, Marky Ramone, Martin Kesici, Mercenary, Metal Church, Metalium, Mob Rules, Morgana Lefay, Mucc, Naglfar, Nightwish, Noise Forest, Obituary, Oomph!, Overkill, Panic Cell, Potentia Animi, Primordial, Reckless Tide, Regicide, Saeko, Samael, Sentenced, Sonata Arctica, Stratovarius, Suffocation, Suidakra, Teräsbetoni, Torfrock, Tristania, Turisas, Vanguard, W:O:A Firefighters, Within Temptation, Zyklon
GRZEGORZ: Czas prędko leci, minął roczek i jedziemy na kolejną, szesnastą edycję Wacken Open Air. Dla niezorientowanych, jest to jeden z najstarszych (corocznie od 1990 r.), największych – grubo powyżej 30 tyś. ludzi w ostatnich latach, i chyba najbardziej znanych – maniacy i kapele ze wszystkich kontynentów – festiwali metalowych. Organizatorzy imprezy od paru lat wydają DVD i CD z każdej edycji. Na temat festiwalu wydano właśnie także książkę opisującą 15 lat jego historii. Całe przedsięwzięcie jest już przedsiębiorstwem posiadającym stałe, działające przez cały rok biuro, wraz z swego rodzaju muzeum. Z logo Wacken sprzedaje się prawie wszystko – ręczniki, namioty, śpiwory, krzesła kempingowe, nie mówiąc już o wszelakich gadżetach typu ubrania, ozdoby, plakaty. Ja osobiście czekam na firmowe „wackenowskie” baloniki, skarpetki i prezerwatywy... ;) JAKUB: A piwo „Wacken”? W tym roku nawet o to zadbali organizatorzy! Skądinąd całkiem niezłe:-)GRZEGORZ: Interes kręci się więc cały rok. Strona festiwalu www.wacken.com funkcjonuje w kilkunastu językach, w tym w polskim. Co
roku jedzie tam przynajmniej kilka ekip z różnych części Polski, więc każdy chętny nie powinien mieć problemu z zabraniem się, byle mieć kasę. Wjazd w tym roku kosztował ok. 80 EUR (w dniu koncertu u „koników” ceny dochodzą nawet do 100 EUR!), dojazd przeciętnie ok. 250-350 zł. Impreza nie jest tania, ale jeszcze dwa lata temu bilety były po 50-55 EUR.
Pogoda, będąca nie błahą okolicznością festiwalu pod gołym niebem, była w tym roku zdecydowanie najgorsza od ośmiu lat. Zimno i deszcz, który towarzyszył nam od chwili wyjazdu z Polski, aż do powrotu. Nie lało na szczęście non-stop, ale i tak całe Wacken grzęzło w błocie. Bardzo „woodstockowo” było, he, he... a kąpiele błotne, te zamierzone i te przypadkowe, były całkiem częstym widokiem. Organizatorzy poskąpili słomy na pokrycie tego bagna, więc nie jeden zostawił w nim swoje „trampoloty” ;-) Przez ostatnie lata świetnym plusem był darmowy basen. Pogoda wówczas była iście piekielna, więc sporo metalowej braci, w dłuższych przerwach między oczekiwanymi występami, korzystało z wodnej przyjemności. Tym razem zabrane przez co niektórych kąpielówki czy okularki do pływania (he, he) można było wsadzić sobie głęboko w
plecak. Pewnie w przyszłym roku będą już w sprzedaży płaszcze przeciwdeszczowe, parasole i kalosze z logiem Wacken...
Dzień pierwszy był dla mnie dniem jednego zespołu – Candlemass. W 2002 r. przez zamotkę z czasem ich występu nie udało mi się ich zobaczyć. Teraz dali koncert który wynagrodził oczekiwanie. Potężne brzmienie i rozmach. Białe krzyże na scenie. Messiah w czarnym wdzianku mnicha, no i te jego przeszywające wokalizy. Koleś jest nie do podrobienia. Zaczęli od Black Dwarf, a z ostatniego albumu jeszcze m.in. Copernicus. Nawet jeśli ktoś nie przepada za ich płytami, to polecam przynajmniej raz sprawdzić Candlemass na żywo. Warto!
Noc z czwartku na piątek była oczywiście suto zakrapiana. Późna pobudka kosztowała mnie występ Naglfar, który grał od 11. Na Illdisposed stałem już pod sceną. Duńczycy zagrali nijak. Nie powiem że chujowo ale w porównaniu z ich setem na Fuck The Commerce 2002 to mizeria była. Koleś nawijał po niemiecku do ludzi, mimo że angielski zna, a publika przecież totalnie międzynarodowa. Więcej wyczucia wykazał w tej kwestii Mille z Kreatora, który wspomniał o tym i gadał do ludzi po angielsku. Na piątkowy obiad podano nowe koncertowe danie – Bloodbath, który do tej pory pozostawał tylko studyjnym
projektem muzyków z innych kapel. Kto słyszał ich albumy, ten zna ich prostą receptę opartą na składnikach starej szwedzkiej szkoły death metalu. Poubierali się w białe, poszarpane, „pokrwawione” koszulki. Świetne selektywne brzmienie, przypominające ich ostatnią studyjną produkcję – Nightmare Made Flesh, no i same utwory, będące koncertowymi szlagierami. W składzie nie byle kto, bo człowiek instytucja – Dan Swanö. Peter Tägtgren zrobił wokale na ostatniej płycie ale już nie jest w kapeli. Na scenie wystąpił poprzedni wokalista Bloodbath, Mike z Opeth. Obowiązkowo flagowy Breeding Death z epki od której zaczęła się ich kariera i ze trzy z Resurrection Through Carnage. Z ostatniej poleciały m.in. Cancer of The Soul, Outnumbering The Day i miażdżący Eaten, który zagrali na...bis! W tym roku parę kapel na Wacken grało bisy. Na festiwalach raczej nie ma to miejsca. Tyle że te bisy na ogół mieściły się w czasie, więc były to niejako bisy „wkalkulowane”. Jeden z najlepszych koncertów tego Wacken, mimo że jeszcze scenicznie niezbyt dotarci. Fani Grave czy Dismember mogli machać na koncercie Bloodbath non-stop, co też czynił piszący te słowa. Relacja z wyprawy Szwedów na Wacken jest dostępna na oficjalnej stronie Bloodbath www.bloodbath.biz/
JAKUB: W czasie, gdy na Black Stage grali Szwedzi z Bloodbath kilkadziesiąt metrów obok, na Party Stage, zameldował się Marky Ramone. Po śmierci Dee Dee i Joyego były bębniarz Ramones zorganizował trzech muzyków i koncertuje pod szyldem Marky Ramone & Ramones Mania. Rzeczywiście – repertuar w całości wypełniony został twórczością legendarnego już zespołu z USA. 45 min. doskonałej zabawy, szybkich, rock’n’rollowych kawałków, punkowego szaleństwa pod sceną i zajebistej atmosfery! Biorąc pod uwagę fakt, że RAMONES od wielu lat nie istnieją, a od kilku nie żyją wspomniani Dee Dee i Joye była to bodaj jedyna szansa, aby na żywo usłyszeć i pobawić się przy ich kawałkach. Marky & Co. zaserwowali fanom wszystkie swoje hiciory – poczynając od Rock’n’roll High School, przez m.in. Sheena Is A Punk Rocker, Pet Sematary, RAMONES (nagrany w 1991 w zespół z Motorhead), Beat On The Brat, Judy Is A Punk a skończywszy na swoim największym hicie Blitzkrieg Bop. Lemmy z Motorhead powiedział kiedyś, że RAMONES to jeden z najlepszych zespołów w historii rock’n’rolla, a z nim się na takie tematy nie dyskutuje. Świetny koncert – to pewne, a być może nawet najlepszy jaki w tym roku widziałem na Wacken!
GRZEGORZ: Tymczasem rozpadało się i część koncertu Obituary zagrali w strugach deszczu. Pierwszy raz ich miałem przyjemność oglądać i... niczym nie zaskoczyli, ale podobali mi się. Bardzo solidny, mocny death metalowy gig. Ten sam sound co 10 lat temu i te same patenty co 10 lat temu. Dobrze się oglądało. Dla fanów Obituary pewnie gratka. JAKUB: Grzegorz trochę więcej entuzjazmu! Rzeczywiście pogoda nie nastrajała najlepiej, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie lepszej oprawy, jak pochmurne niebo i ulewa przy np. Slowly We Rot! Zagrali przekrojowo, przez niemal wszystkie płyty. Najwięcej usłyszeliśmy z ostatniej płyty – Frozen In Time, co nie znaczy, że fani starszych nagrań Obituary byli zawiedzeni. Poza wspomnianym już Slowly We Rot usłyszeliśmy m.in. Words Of Evil, Chopped In Half, Turned Inside Out, Find The Arise czy I’m In Pain.
GRZEGORZ: Machine Head z ciekawości był w planie. Skończyło się na „oglądaniu” i słuchaniu ich występu z perspektywy pola namiotowego, gdzie tyle się działo, he, he... Dotarłem pod scenę w trakcie Gorefest, kolejnych (obok Obituary, Suffocation i Accept) zmartwychwstałych. Hmm... sceniczna prezentacja Gorefest A.D. 2005 zdecydowanie mnie nie ruszyła. Uporczywie przychodził mi na myśl zepsuty odgrzewany kotlet. JAKUB: Delikatnie to określiłeś – wyglądali jak kilku chłystków, którzy właśnie wyszli z garażu, a grali... no cóż – niewiele lepiej. GRZEGORZ: Przeniosłem się na scenę obok gdzie jechała Apocalyptica. Dostali aż 1,5 h czasu na występ, tyle co Nightwish, a więcej (1,45 h) grał tylko Accept. Według mnie wypadli jeszcze lepiej niż na tegorocznej Metalmanii. Był to po prostu show, spektakl obrazu i dźwięku. Finowie mają tak zaaranżowany set i choreografię tego co dzieje się na scenie, że nie ma chwili nudy. Zajebista dynamika całego występu! Biegali po scenie, wywijali wiolonczelami, machali baniami. Do tego znakomicie zaaranżowana perkusja, która dużo wniosła nie tylko do studyjnych produkcji ale także do jakości koncertów. Dla mnie w całym tym występie było więcej metalowej pasji, sztuki i polotu niż w koncertach wielu innych kapelek, które używają tradycyjnego metalowego instrumentarium. Pod koniec, gdy grali covery Metalliki, setki jeśli nie tysiące gardeł śpiewało odpowiednie teksty. Brawa dla Finów za profesjonalizm. Rodzynek tegorocznego Wacken.
Ostatnim sensownym koncertem w nocy z piątku na sobotę był 45-cio minutowy secik Samael. Wizualnie niestety był prawie niczym w porównaniu z tym co pokazali na Metalmanii w 2003 r. Mimo to wytworzyli doskonały, tylko im właściwy, wręcz magiczny klimat. Nawiązując do „debaty” na temat ewolucji stylu Samael, przychylam się do opinii, że oni wciąż mają patent na te fluidy, które zawsze im towarzyszyły w czasie scenicznych występów. Set oparty głównie na Reign of Light i Eternal. Utwory z tej pierwszej bardzo dobrze sprawdzają się na koncercie. Nie było Rain, nie było Into The Pentagram, ale był Baphomet’s Throne. Szkoda, że tak krótko.
Sobotę na Black Stage otwierał Zyklon. Początkowo mieli tak zjebane brzmienie, że słychać było prawie tylko stopy, bas i hałas. Po paru numerach nieco polepszyło się ale i tak pozostawało wiele do życzenia. Zaczęli wolno od Core Solution. Potem m.in. Psyklon Aeon, Two Thousand Years, Hammer Revelation, Worm World, Subtle Manipulation, The Prophetic Method. Zwłaszcza te dwa ostatnie dobrze wypadają na żywo. Ogólnie jednak koncert Zyklon uważam za co najwyżej średni. Szkoda, bo widziałem ich w lepszych akcjach.
Suffocation było jednym z bardziej oczekiwanych kapel, zapewne nie tylko przeze mnie na tym Wacken. Nie tylko nie zawiedli ale i zaskoczyli zaangażowaniem na scenie i potęgą brzmienia. Bitą godzinę niezmordowanie łoili, a z przodów lał się miód dla uszu fanów death metalu. Bez scenicznych popisów i zbędnych gadek, brutalnie wbijali w ziemię przez 60 minut. Uwagę zwracał basista, który trzymał bas praktycznie pionowo i non-stop trenował headbanging, w czym zresztą gitarzyści mu nie ustępowali. JAKUB: Potężna dawka brutalności i precyzji. Nie zabrakło oczywiście klasyków w rodzaju Infecting The Crypts, Catatonia czy Beginning In Sorrow. GRZEGORZ: Zdecydowanie polecam Suffocation na żywca. Death metalowa moc!
Kolejne w moim grafiku było Dissection. Plus dla nich, że bez względu na to, czy grają w piwnicy pod „Biedronką” dla garstki, czy dla tysięcy na Wacken, robią to z takim samym zaangażowaniem. Fani Dissection nie mogli być zawiedzeni. Szwedzi uwzględnili w secie wszystkie swoje hity, jak Where Dead Angels Lie (potęga na żywca!) czy Frozen. Na koniec zagrali coś z nowego albumu i już nie było tak fajnie. Nie wiedzieć czemu, w czasie koncertu pośród publiki zaczęły fruwać jakieś maskotki-przytulanki, he, he...
Tuż przed 19-stą Marduk zaczął od... The Hangman of Prague. W odróżnieniu od repertuaru z jakim Szwedzi jechali na X-mass w 2004 r., tym razem prawie wszystkie kawałki były spoza ostatniej płyty. Arioch radzi sobie całkiem dobrze w starszych numerach Marduka. Scenicznie też trzyma klimat, mimo że żaden z niego headbanger. Gdzieś w połowie koncertu zdjął koszulkę i wylał na siebie z jakiegoś kielicha czerwony płyn. JAKUB: Chyba mu gorąco było (hi, hi). Ja myślę, że chciał się po prostu napić, a że puchar był spory to się oblał:-)A zupełnie na poważnie to miłym zaskoczeniem był repertuar, który wyjąwszy utwory z ostatnich dwóch płyt przypominał koncertowe dokonania Szwedów z przed 5-6 lat. Poza Dark Endless i Opus Nocturne usłyszeliśmy kawałki z wszystkich płyt Marduk! Dla mnie to bezsprzecznie jeden z najlepszych koncertów jaki widziałem w ich wykonaniu. GRZEGORZ: Żywiołowe przyjęcie publiki. Skandowanie „Slay him, slay him!”. Na minus pora o jakiej grali – dzień, w słońcu. Koncerty takich kapel jak Marduk jednak sporo tracą w takich warunkach. Poza tym mogli jednak więcej rzucić z Plague Angel.
Sobotni wieczór zdecydowanie należał do Kreator. Chyba nie widziałem jak dotąd słabego ich występu. JAKUB: Tradycyjnie od starych hitów (np. Pleasure To Kill, Extreme Aggression, Betrayer, People Of The Lie, Terrible Certainty) po ostatnie dwa albumy (np. Impossible Brutality, Suicide Terrorist, Violent Revolution). W odróżnieniu od ostatniego koncertu Kreator w Chorzowie przed Iron Maiden, set był dużo dłuższy, dzięki czemu mogli zagrać kilka starszych kawałków, jak np. Tormentor. GRZEGORZ: Kapitalne przyjęcie fanów. Świetny koncert! Nic dodać, nic ująć. JAKUB: Ja bym dodał jeszcze dedykację Millego skierowaną do dzisiejszego świata polityki i zagrany na tą okazje Flag Of Hate. Czyżby inspiracja Barneya Greenwaya?:-)GRZEGORZ: Gdzieś po 2-giej w nocy zawinąłem jeszcze na holenderskie Goddes Of Desire. Prosta jak drut muzyka jest u nich chyba tylko dodatkiem do image. Futra, miecze, wymalowane twarze. Momentami wyglądało to wręcz komicznie. JAKUB: Momentami? Ja tam nawet przez chwile nie widziałem niczego poważnego:-)Szczytem kabaretu było jak jednemu z muzyków w czasie headbangingu odpadł kawałek zbroi – cóż na polu walki czasem i zbroję można stracić...
GRZEGORZ: Na koniec pozwolę sobie na kilka słów podsumowania i refleksji. Skład tegorocznego Wacken był jednym ze słabszych od 1998 r., o ile nie najsłabszym. Przy czym nie ukrywam, że oceniam z perspektywy zainteresowanego głównie nurtem death i black. Owszem, było kilka dużych nazw i kilka świetnych występów, o których wspomniałem powyżej. W poprzednich latach było jednak więcej ekstremy na Wacken. Teraz, prócz tradycyjnego dla tego festiwalu heavy metalu, za dużo było metal-core’a, jakichś viking/folkowych lub sofciarskich wynalazków, kapel z dupy albo z grobu wyciągniętych. Na W.E.T Stage, scenie pod namiotem, praktycznie nie było co oglądać. No może poza niemieckimi ekstremistami z Sinners Bleed, którzy obok Suffocation byli chyba najbrutalniejszą ekipą na tegorocznym Wacken. Wymyślono konkurs o nazwie Metal Battle, będący jakimś przeglądem z nagrodami. Na co to komu?! Na co piąta mini-scena, na której pijani kolesie z dmuchanymi gitarami pod puszczoną muzykę machają baniami? Drugi rok z rzędu grała na niej też jakaś lokalna remizowa orkiestra. Jakby komuś było mało machania pod taką scenką, to może sobie pójść pograć w piłkę nożną, bo od paru lat organizatorzy na cennym kawałku pola namiotowego ustawiają boisko(!). Jeszcze nie widziałem
żeby w trakcie festiwalu ktoś z niego korzystał. Do czego zmierzam. Z metalowego festiwalu robi się powoli metalowy cyrk, do którego organizatorzy chcą wrzucić wszystko co się da lub sprzeda (oferty „metalowych wakacji pod palmami” z biur podróży były już przegięciem). Ciężką kasę jaką się bierze za bilety można by sensowniej zainwestować (np. dodatkowa scena, więcej dobrych kapel, darmowe parkowanie dla samochodów, etc.). Klimat festiwalu, który tworzą przede wszystkim maniacy zjeżdżający całego świata, jest wciąż jednak jego dużym atutem. Poza tym gdzie indziej można zobaczyć np. mobilny (grali na polu namiotowym w różnych miejscach) trzyosobowy zespół w którym gitarzysta gra na wzmacniaczu na baterie umieszczonym w wózku sklepowym, a wokalista drze się do megafonu. Swoją drogą ciekawy pomysł na promocję kapeli. Było dobrze, choć na pewno były lepsze edycje. Do zobaczenia za rok, mam nadzieję że przy lepszej pogodzie i bardziej diabelskim składzie na scenie.
zdjęcia: Wacken Open Air Press CD, Jakub Koryl, Maria Głowacka, Grzegorz Piątkowski