Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • X-mass Festival 2004: Marduk, Napalm Death, Finntroll, Vader, Black Dahlia Murder, Belphegor - 9 XII 2004, KZ Domovina, Praga

    Data dodania 2004-12-31Dodał Grzegorz PiątkowskiTradycyjnie już, wybraliśmy się na ten "świąteczny" metalowy spęd busem z Koziego Grodu (czyt. Lublina). Tym razem siedmioosobową ekipą. Największym chyba minusem tego wypadu było przegapienie austriackiego Belphegor, który zaczynał festiwal. Przyczyną tego było rozpoczęcie imprezy prawie godzinę wcześniej niż planowano (!). Godzinę startu zmieniono praktycznie w ostatniej chwili, gdy kapele już przyjechały. Okazało się, że x-masowy jarmark musi się wcześniej ewakuować z Pragi i stąd wcześniejsze rozpoczęcie. W rezultacie, gdy my w knajpie za rogiem zapijaliśmy piwem i beherowką jakieś nędzne pizze, na scenie łoili już Austriacy. Dlatego też, tajny plan wykonania Vomit upon the cross (w nawiązaniu do trzeciego albumu Belphegor) w czasie ich występu spalił na panewce, he, he... Nie udało się tym razem zmasakrować się przy "kilerach" z wyśmienitego Lucifer Incestus, katowanego w czasie naszej nocnej podróży. Oby następnym razem.

    Gdy wjechaliśmy do lokalu, na scenie zżymali się już chłopaczki z Black Dahlia Murder. Wybaczcie określenie, ale tak wyglądali, bardzo po amerykańsku zresztą, he, he... Szczerze powiedziawszy z nazwą kapeli zetknąłem się dopiero przy zapowiedziach składu X-mass. Jako że lubię być przygotowany do zajęć, przesłuchałem ich debiutancki i jedyny jak dotąd długograj "Unhallowed" (istnieją od 2000 r.). Obyło się przy tym bez jakichkolwiek skoków ciśnienia. Ot pomieszanie grania amerykańskiego ze szwedzkim, jak to ich sobie zaszufladkowałem. Na żywo natomiast sprawnie, szybko, z zaangażowaniem na scenie ale... to wszystko tak na jedno kopyto, jakoś mdło. Jak dla mnie, najsłabsze ogniwo tegorocznego X-mass. Belphegora tym razem nie widziałem, ale dwa lata wcześniej na Summer Breeze dali ognia i słabo wypaść i tym razem nie mogli, zwłaszcza że mają teraz lepszego pałkera.

    Trzeci w kolejce byli nasi reprezentanci - Vader. Ponieważ po raz n-ty przychodzi mi wyskrobać relację z ich występu, ograniczę się do kilku spostrzeżeń. Występ ten porównałbym do tego z Metalmanii 2003. Było krótko, szybko i mistrzowsko. Praktycznie bez przerw między kawałkami, z jednego w drugi. Od introsa z ostatniej, poprzez Out of the Deep, Dark Transmission, Silent Empire, Dark Age, The Crucified Ones, Carnal, Cold Demons, i jeszcze coś...w sumie ok. pół godzinny set. Daray moim zdaniem dobrze sobie radzi i gra jakoś tak, jakby z... "docentową" manierą. Poza tym, fajnie wygląda gdy perkusista macha banią ;-) Oni chyba nigdzie nie mają innego niż przynajmniej bardzo dobre przyjęcie. Szkoda, że tak krótko, ale za to jak.

    Finntroll był oczywiście najbardziej "lajtowy" z całego zestawu, ale stanowił niezłe urozmaicenie. Pierwszy raz ich oglądałem i nie powiem abym był zachwycony. Po bardzo dobrych produkcjach studyjnych, spodziewałem się czegoś lepszego na żywo. Przede wszystkim kiepskie brzmienie. Choć lokal akustykę ma zapewne niezłą, bo to teatr, ale swoją drogą przody były nie najlepsze. Do tego klawisze, które obsługiwała całkiem ładna Finka, były mizernie wyeksponowane, a one pełnią przecież istotną rolę w kawałkach Finntroll. Nowy wokalista wypada raczej średnio w starszych kawałkach. Poza tym było całkiem miło, sporo Czechów na nich czekało. Z utworów m.in. Trollhammaren, Manniskopesten, Fodosagan...

    Dobra, czas na żywą legendę - Napalm Death. Jesse opuścił chłopaków i grają we czwórkę. Nie chcieli puścić pary z ust czemu tak narawdę ich kompan odpadł. Koncert trwał około godziny i sam w sobie był wystarczającym doświadczeniem psycho-fizycznym, by wyssać całą energię z maniaków zainteresowanych ich muzyką. A przecież nie grali sami tego wieczoru. Nie pamiętam nawet, jakim utworem zaczęli. To była eksplozja, wybuch kurwa termojądrowy! Nie wiem ile lat ma Barney, ale zdaje się być formie dobrze wysportowanego nastolatka. Przez cały koncert było go pełno na całej długości sceny. Targany drgawkami, rozsadzany przez energię, zachowywał się jakby miał akumulator na jajach. Od pierwszych chwil miał kontakt z publiką. Widząc reakcje maniactwa dostawał zresztą jeszcze większego kopa. Ludzie tu i tam przeskakiwali przez fosę, wskakiwali na scenę, machali tam banią i rzucali się w publikę (brawa dla ochrony za nie przeszkadzanie). Tak właśnie ma wyglądać koncert Napalm Death! Występy gdzieś na wielkich festiwalach to nie to. ND to ekipa do lokalu, do wspólnej rozpierduchy z fanami. Kocioł pod sceną trwał non-stop, cały koncert. Repertuarowo oczywiście przekrój, od takich staroci jak Siege of Power (którym zakończyli), The Kill, czy From Enslavement to Obliteration, poprzez żelazne hity, jak Suffer the Children, The World Keeps Turning, po Greed Killing, kawałki z 2 ostatnich autorskich i ze 4 covery z Leaders not Followers p. II, m.in. Blind Justice z repertuaru Agnostic Front. Był też jeden premierowy. Napalm Death potwierdził, że jest synonimem muzycznej ekstremy, a ich koncerty są bezkompromisowym blastem energii. Może tylko w nowszych kawałkach brakowało nieco tej drugiej gitary. Dla samego Napalmu warto było tam pojechać!

    Pewnie wielu jest ciekawych, jaki jest ten nowy Marduk na żywo. Powiem krótko, jest znakomity. Legion i B.War byli, co tu dużo mówić, jak znaki rozpoznawcze Marduk. Co Legion wyprawiał na żywo, kto widział ten wie i pewnie wielu trudno sobie wyobrazić lub wręcz zaakceptować Marduk bez niego. Dlaczego o tym piszę? Bo sytuacja może być podobna jak w przypadku Chrisa Barnesa i Corpsegindera. Dlatego szkoda się uprzedzać. Nowy Marduk niszczy jak Szatan przykazał! Arioch, ma nieco inne maniery koncertowe, bliższe raczej Gaahlowi z Gorgoroth, niż Legionowi. Ma to swój mroczny klimat. Morgan cały występ machał banią za siebie i kolegów. Emil natomiast wprawiał mnie w lekki opad szczęki, gdy przez ponad godzinę masakrował swoje gary na wiadomych tempach. Przez cały koncert zagrali tylko dwa wolne kawałki, Bleached Bones i Perish in Flames. Zero widocznych oznak zmęczenia u Emila. Agresja wobec perkusji, to jest to! A poważnie mówiąc, klasa wyżej od poprzednika. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na wykonanie Hangman of Prague, zagranego gdzieś na początku występu. "Praha" - padło od Ariocha, pokiwał głową i poleciało... Warschau! Nasza polska flaga była widoczna ;-) Wokal Ariocha był dobrze wyeksponowany, bardziej niż na płycie, i do tego ustawiony na lekkim pogłosie. Ten wstępny, bardzo długi wrzask w Perish in Flames był na koncercie wykonany jeszcze dłużej! Zero studyjnej ściemy. Wykonali ponadto m.in. Throne of Rats, World Funeral, Panzer Division Marduk... A wracając jeszcze na chwilę do kwestii porównań z Legionem. Arioch może nie dysponuje tak mocnym głosem, natomiast znacznie ciekawiej aranżuje swoje partie i elegancko je wykonuje na żywo. To jego atut.

    Publika na Marduku wykazywała jeszcze przyzwoitą aktywność, ale Napalm Death wypruł flaki i to było widać. Po koncercie nawaleni kolesie spali po kątach lokalu lub wręcz centralnie na środku korytarzy. Policja która odwiedziła lokal po koncercie, nawet ich nie tknęła, he, he... Co za piękny kraj ;-) Jak się okazało, nie było to ostatnie nasze spotkanie z Marduk tej nocki. W drodze powrotnej, przypadkiem spotkaliśmy ich jeszcze w... McDonaldzie :-)

    Do zobaczenia w Pradze w marcu, tym razem na No Mercy!