Party San Open Air, 12-14 VIII 2004, Bad Berka, Turyngia, Niemcy
Data dodania 2004-09-13Dodał Grzegorz Piątkowski
Czwartek: Purgatory, Disfear, Golem, Suffering Souls
Piątek: Unleashed, Carpathian Forest, Dismember, Zyklon, Pungent Stench, Haemorrhage, Fleshcrawl, Cryptic Wintermoon, Negator, Sinners Bleed
Sobota: Dark Funeral, Grave, Ensiferum, Misery Index, Vomitory, (Graveworm)/Heaven Shall Burn, Hatesphere, The Duskfall, Endstille, Incapacity, Gorerotted
Na Party San byłem pierwszy raz. Mimo że to już jego 10-ta edycja, to w porównaniu do konkurencji jest to niewielki festiwal; tym roku było ok. 6 tys. fanów (np. na Wacken grubo ponad 30 tys.). Jedna niezbyt duża scena, plus druga w namiocie z browarem, gdzie odbywały się czwartkowe występy i całonocne imprezy po koncertach każdego dnia. Party San jest nastawiony przede wszystkim na death/black/thrash, heavy wyjców tam się nie uświadczy. Kapele mają do dyspozycji od 45 minut w górę, więc jest możliwość szerszej prezentacji. W tym roku organizatorom udało się zebrać całkiem mocny skład, przy cenie 33 euro za wjazd. Wszystko powyższe skłoniło piszącego te słowa, by zaraz po powrocie z Wacken przepakować manatki i ruszyć ku porośniętej lasami Turyngii doliny na metalowe szaleństwo.
W czwartek w nocy lało, więc dobrze się złożyło, że w ten dzień koncerty odbywały się w namiocie. Koło godziny 21 zaczął Suffering Souls, grający death metal ze sporą ilością melodii i klimatów, które momentami wpadały w Hypocrisy; nic specjalnego. Golem z Berlina zaprezentował death metal innej maści, pokrewnej dokonaniom np. Death. Całkiem dobry dynamiczny występ, publika już zaczęła przejawiać oznaki ruchu. Moją uwagę zwracał perkusista, którego sposób gry (również wizualnie) nasuwał nieodparte skojarzenia z... Docentem. Disfear rozwalił natomiast tego wieczoru rock`n`roll-ową jazdą bez trzymanki. Thomas Lindberg wciąż udowodnia, że jest nie tylko dobrym wokalistą ale i znakomitym showmanem. Podczas całego koncertu było go pełno na scenie, jego koledzy również się gimnastykowali grając na instrumentach w różnych pozycjach (he, he). Ostatnim daniem był sataniczny Purgatory, którym kawałek koncertu zmarnowało kiepskie brzmienie. Dopiero po kilku utworach ktoś za konsoletą połapał się o co biega. Jak dla mnie udało im się jednak stworzyć pewien klimat, przywodzący mi osobiście skojarzenia z Luciferion. Po koncercie puszczono na przodach sceny muzykę i pozostali na placu boju fani mogli przy m.in. Morbid Angel, Vader czy Behemoth machać do białego rana...
W piątek koncerty zaczynały się dopiero przed 15 i trochę szkoda, że tak późno, bo ze 2-3 kapelki więcej mogłyby zagrać tego, jaki i następnego dnia. Na pole namiotowe nie można było wnosić napojów w szklanych butelkach, kontrolowano bagażniki samochodów i plecaki, wyrywkowo co prawda. W mieścinie przy festiwalu w obu supermarketach nie było natomiast w ogóle piwska w puszkach (spisek!). I Niemiec jednak potrafi... przelać piwo z butelek do plastiku po mineralnej. Sinners Bleed jest to łomot z nurtu Suffocation czy Severe Torture. To co usłyszałem nie przekonało mnie do tego niemieckiego bandu. Niby wszystko gra sprawnie i poprawnie ale jednak nie rusza. Może dlatego, że nie znam ich jedynej płyty "From Womb to Tomb", może... Następni to debiutujący (istnieją od 2003 r.) black metalowcy z niemieckiego Negator. Dla mnie jeden z najsłabszych i najnudniejszych występów tego festiwalu. Szkoda słów. Na szczęście było dużo stoisk ze wszystkim czego metalom potrzeba. Cryptic Wintermoon z panią za "parapetem" zagrał w sumie niezły koncercik. Muza która chyba dobrze się w Niemczech sprzedaje i to było widać. Pamiętając występ z 1999 w Polsce, Fleshcrawl niczym nie zaskoczył, ot drugoligowy sprawnie zagrany death metal z niezłym brzmieniem, mimo że bez basu. Haemorrhage widziałem po raz pierwszy i zrobili na mnie dobre wrażenie. Sprawna i co ważne, nie nudna grindowa młócka, ekstrmalnie zaprezentowana na żywo. Gitarzysta w stroju chirurga, wokalista oblany od czoła po pas czerwonym płynem. Ten ostatni sprawiał, na potrzeby występu zapewne (choć kto go tam wie, he, he), wrażenie psychopaty, który z obłędem w oczach miotał się po scenie i wymachiwał różnymi rekwizytami typu ludzka ręka, mózg w słoju itp. Zagrali dwa covery - Carcass i Regurgitate. Tym razem Haemorrhage grali we czterech, bez gitarzystki Any. Pierwszy koncert tego dnia, który szarpnął za flaki. Ostry młyn pod sceną. Pungent Stench widziałem niestety tylko końcówkę, m.in. próbę stosunku płciowego gitarzysty ze swoją gitarą na zakończenie setu (he, he). Zmierzchało już, gdy na scenie zainstalowali się kolesie z
Zyklon i od tego momentu rozpoczął się wieczór, na który czekałem. Zaczęli wolnym utworem, by potem rozpętać burzę. Większość setu z dwójki - Psyklon Aeon, Subtle Manipulation (odjazd!), Two Thousands Years, The Prophetic Method. Z jedynki Worm World i kończący cały koncert bisowy Hammer Revelation. Osobiście chciałem zobaczyć jak Trym gra tę świetną wejściówkę na perkusji do tego utworu. I on to faktycznie gra! Trudno mi w Zyklon wyobrazić sobie lepszego perkusistę i frontomana, którego wokale i charyzma na żywo są mocnym atutem Zyklon na żywo. Okoliczności całego koncertu - wieczorne niebo pokryte skłębionymi burzowymi chmurami i wiatr...Totalna aura! Chwila przerwy i Dismember na scenie. Pamiętajac ich koncert z ub. roku byli jednymi z moich faworytów tej imprezy. I słusznie, bo wciąż są w formie! Szczerze powiedziawszy nie interesuje mnie czy to, że ich kolejne albumy mają współczynnik postępu muzycznego mniejszy niż np. Bolt Thrower, czy to że ich powrót do koncertowania może mieć podłoże finansowe. Bo oni po prostu kopią dupy profesjonalnymi koncertami i grają sporo starych, klasycznych już kawałków m.in. Soon to be Dead, Skin Her Alive, przepiękny Dreaming in Red, czy bardzo koncertowy Casket Garden. Do tego ci kolesie nie wychodzą na scenę by odklepać swoje ale bawią się, momentami niczym w jakimś heavymetalowym bandzie (he, he). Podczas grania Let the Napalm Rain, Matti (voc.) wskazywał co chwilę na nocne niebo z którego... padał deszcz! Z ostatniej poszło 4 czy 5 kawałków, wraz z tytułowym. Świetny koncert! Nawałnica pod barierkami mówiła sama za siebie, że jeszcze nie czas na emeryturę dla Dismember. W pierwszych paru kawałkach Carpathian Forest Nattefrost brzmiał niczym zarzynana kura, słychać było jak się sili ale nie wychodzi, fatalnie... Potem dopiero nieco się polepszyło ale chyba nie zaliczy tego występu do najbardziej udanych. Znów nie grali z grubym basistą, a zastępował go ten sam blondyn co na No Mercy Festival. Browar lał się na scenie, były jakieś dwie laski w skórach obściskujące się z Nattefrostem. Ten co raz darł się, aż do przesady - Satan!, wymachując przy tym dwoma odwróconymi krzyżami, a potem już tylko jednym bo drugi gdzieś poleciał w publikę (niech też se ludziska pomachają, ha, ha..). Ogólnie atmosfera rock`n`rolla jak na
CF przystało. Set w sumie podobny do tego, który zagrali w Krakowie w tym roku, tyle że nie podłożyli klawiszy (albo były tak cicho) do kawałków z ostatniej, co zaliczam na minus. Natomiast przy takich kawałkach jak Bloodcleansing, Mask of the Slave, Knokkelmann czy Morbid Fascination of Death nie było już przeproś. Dobry koncert choć na pewno nie ich najlepszy jaki widziałem. Ostatni w piątek grał Unleashed. Ponad godzinny koncert z kilkoma bisami. Kilka dni wcześniej świetnie się spisali na Wacken, tyle że tam grali w południe, bez oprawy scenicznej, bez możliwości bisowania. Tutaj całość od początku do końca była kapitalna. Zestaw utworów, brzmienie, oprawa (ogień, fajerwerki, światła), klimat koncertu, wreszcie więź między fanami i zespołem, wszystko to sprawiło, że był to koncert Unleashed na jaki czekałem 10 lat. Z repertuaru, idąc albumami, poleciały m.in.: Before the Creation of Time (bis), Into Glory Ride, The Immortals, Shadows in the Deep, To Asgaard We Fly, Execute Them All, Victims of War, In the Name of God, Berserk, Death Metal Victory (wydłużony z refrenem krzyczanym przez publikę), Hell`s Unleashed, premierowy Winterland i cover Death - Evil Dead w hołdzie dla Schuldinera i Quorthona (b. miło). Żaden album nie został więc pominięty. Chyba żaden zespół na tym festiwalu nie miał takiego przyjęcia, takiego skandowania, takiego headbangingu pod sceną. No miodzio i tyle. Dla tego piątkowego wieczoru warto było się tłuc pociągami ponad dobę.
Sobota zaczęła się ostro, od rana jacyś kolesie katowali, na przywiezionym na pole namiotowe sprzęcie, w kółko przez parę godzin Harmony Corruption, z repetami Suffer the Children (miło z ich strony). Na scenie natomiast na rozgrzewkę Angole z Gorerotted. Zagrali tylko pół godziny ale wystarczająco intensywnie. Uśmiechnięci od ucha do ucha, sypiący między kawałkami jakieś rozrywkowe teksty między sobą i do publiki. Kontrastowało to z krwawą muzyczno-tekstową materią jaką prezentują. Brzmieniu brakowało trochę "dołów", co zresztą było cechą i paru innych występów na tej scenie. Kilka osób już rozbijało się pod sceną. Szwedzki death/thrashowy Incapacity choć istnieje dopiero dwa lata, to ma już dwa albumy na koncie. W składzie ludzie z m.in. Edge of Sanity i Pan-Thy-Monium. Ponoć był to ich pierwszy koncert poza rodzimym krajem. Dla mnie było nieźle, choć przez publikę został przyjęty bardzo chłodno. No cóż, w sumie dopiero zaczynają pod tą nazwą. Pierwszy raz zetknąłem się z ich muzą i nawet mi podeszła. Jest w tym trochę starego szwedzkiego grania i sporo interesujących aranżów. Chyba czas przysłuchać się ich studyjnym dokonaniom. Endstille - znów black metal z Niemiec. Tym razem połowa składu się wymalowała. Dramatyczny przerost chęci, "prawdziwości" i image nad muzyczną zawartością ich kompozycji. Basista mógłby chyba zostawić sobie tylko najgrubszą strunę w instrumencie, a zamiast trzymać za gryf, np. popijać piwo czy trzymać jakiś pogański rekwizyt. Wiem, że takie kapelki są dość popularne m.in. w Niemczech i mają grono oddanych fanów i tego fenomenu pewnie nie zrozumiem. W czasie koncertu Endstille ludzie z Zyklon akurat kończyli rozdawać autografy. Ciekaw jestem, co myśleli widząc ten koncert (he, he). Następny The Duskfall to szwedzcy przedstawiciele dobrze sprzedającej się odmiany metalu, z nurtu zapoczątkowanego kiedyś chyba przez The Gathering. Trochę melodii, trochę rytmicznych ciężkich gitar, trochę tacy cukierkowi metalowcy. Im dłużej grali tym gorzej było dla nich pod sceną. W grafiku nastąpiła zmiana i zamiast Hatesphere zagrał niezapowiedziany Heaven Shall Burn, w zastępstwie za Graveworm, który z kolei nie dojechał (znów mam pecha, wcześniej nie dojechali na X-mass w Pradze). Na temat Heaven Shall Burn nie będę się rozwodził, bo ich melodyjny metal zalatujący corem był na tyle męczący, że oddalenie się w kierunku budki z kebabem było wskazane. Możliwe, że organizatorom nie udało się nikogo lepszego ściągnać na zastępstwo. Po HSB wyszli wreszcie duńczycy z Hatesphere. Od tego występu na scenie było już tylko lepiej. Mocny thrash pokrewny dokonaniom The Haunted, bardzo ekspresywny na scenie. Sama przyjemność popatrzeć i posłuchać. Vomitory jak zwykle nie zawiodło. Gęstość i intensywność ich przekazu wymaga jednak bardziej selektywnego nagłośnienia. Poza tym jatka i dobre przyjęcie. Mózgi bardzo licznie już zgromadzonej publiki drenowały m.in.: Chaos Fury, Blood Rapture, Revelation Nausea. Misery Index - koncert klasa, trzy kwadranse amerykańskiej młócki, sprawdzają się zarówno w klubach jak i na festiwalowych spędach. Mnie osobiście brakowało tylko większej ilości kawałków sprzed Retaliate. Ensiferum - żałuję ale zmęcznie wzięło górę i nie widziałem ani przez chwilę.
Grave - kolejny faworyt nie zawiódł. Koncert już z nowym perkusistą, człowiekiem z Coercion. Tytułowe - Into The Grave i You`ll never see - frazy które chóralnie leciały pośród podniesionych rąk maniactwa. Poza tym m.in. And Here I Die, Turning Black, Souless, Rise i jeden (całkiem szybki) z najnowszej Fiendish Regression. Szkoda trochę, że olewają Hating Life. Klimat wczesnych lat 90-tych jest moim zdaniem nie do podrobienia i takie ekipy jak Dismember, Unleashed czy właśnie Grave czynią go wciąż żywym. Czymś wspaniałym jest oglądać wciąż na scenie tych samych ludzi, którzy kiedyś gdzieś za morzem nagrywali muzę, którą jako szczeniak w zabitym żelazną kurtyna kraju, z wypiekami na twarzy, puszczało się na kaseciaku. Ot, taka sentymentalna dygresja. Zwieńczeniem sobotniej nocki był Dark Funeral. Podczas ich występu na masę użyto pirotechniki, co wraz z tą szatańską muzą ładnie komponowało się z napisem widniejącym nad sceną - Hell is here. Wokalista, z notabene skróconym upierzeniem, nadawał na jakichś zwolnionych obrotach, której przyczyny można się tylko domyślać (he, he). Poza tym wszystko w normie, Diabolis Interium wciąż jako danie główne, a na przystawkę m.in. Open the Gates i My Dark Desires. Pewnie należy to tłumaczyć zmęczeniem ale w porównaniu z innymi gwiazdami tego festiwalu Fjunerale zostali przyjęci dobrze, ale nie zajebiście (jak np. Unleashed). W każdym bądź razie koncert dali dobry. Tylko kiedy wreszcie spłodzą nowe kawałki?
Po Dark Funeral przez godzinę jeszcze rypał, na scenie w namiocie, rozrywkowy Manos, którego występ sobie darowałem, bo z samego rana czekała mnie ewakuacja do Polski. Suma sumarum festiwal udany - dobra organizacja, niewygórowana cena biletów i same koncerty, pośród których były zarówno kiepskie, dobre jak i te porywające, czyli jak zawsze na tego typu imprezach. Na przyszły rok już zapowiedziano m.in. Suffocation i Necrophobic więc tylko czekać na dalsze nazwy i zbierać szmal na wycieczkę do piekiełka pod Weimarem.
Grzegorz Piątkowski










