Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Fuck The Commerce VII, 20-22.05.2004, Luckau (MZA)

    Data dodania 2004-06-12Dodał TomashWystarczył jeden szybki rzut okiem na skład tegorocznego Fuck The Commerce aby równie szybko zapadła jedna słuszna decyzja o wycieczce na ten piknik. Jak pewnie wiecie, na kilka dni przed rozpoczęciem fest przeniesiony został z Torgau do Luckau. I na naszą korzyść, bo bliżej granicy. Bez żadnego zastanawiania się - tam trzeba po prostu być, bo skład, jaki przygotowano w tym roku... a patrzcie niżej... skład zdominowany przez amerykańskie, szwedzkie, niemieckie i holenderskie formacje. Miejsce imprezy w porządku - jakieś stare lotnisko czy też pozostałości po opuszczonym zakładzie fabrycznym, rozlegle pole namiotowe (heh, pastwisko bardzo zaminowane :-)), dalej scena, mnóstwo straganów, barów z (niestety) cenami unijnymi i ogromny namiot będący w stanie pomieścić nawet 1500 osób. I w tym właśnie namiocie zaczęła się cała zabawa.

    19.05.04
    Corvin, My Darkest Hate, Destruction

    We środę, kilkanaście minut po 22:00 zaczęło się od 'intra' do FTC VII - czyli koncerty we wspomnianym namiocie, tzw. Warm Up Show on Wednesday. Ludzie pomalutku się zjeżdżali, ale generalnie na samym Warm Up.. było jakieś kilkaset osób. Niemieckie formacje przywitały nas w nocy ze środy na czwartek - najpierw zaprezentowały się nie za bardzo znane mi Corvin i My Darkest Hate . Obie na tyle interesujące, że na dłużej nie zagościły u mnie i nie zamierzam zaopatrywać się w ich materiały. O ile mnie pamięć mnie nie okłamuje, obie popisywały się death metalem takim 'bez twarzy' raczej, z naleciałościami z innych stylistyk, nasyconym różnymi tempami i generalnie wyniknęła z tego taka choinka za którą nie przepadam zbytnio. Skończył My Darkest Hate. Dopieszczanie sceny i wszystkiego czego się dało, soundcheck, dłuższa przerwa i... Destruction zaczyna dewastować! Cóż mogę powiedzieć?!... koncert po prostu zabójczy! Wcześniej widziałem ich raz na żywca, ale tym razem było o wiele lepiej - znaczy się, bardziej brutalnie i piekielnie. Destruction to oczywiście żywioł a sam repertuar wyszedł bardziej niż bardzo thrashowo. Zestaw piosenek w stylu Destruction, czyli tak stare hity jak i nowe killery a wśród nich tak wyśmienite rzeczy jak "Nailed To The Cross", "Life Without Sense", "Curse The Gods" i masa innych. Świetne i długie show. Po prostu Thrash Till Death! Wróciliśmy nad ranem (podobnie jak i każdego następnego 'dnia' hehe), szybkie żarcie i do spania o świcie.

    20.05.04
    Death Reality, Deflorace, Maledictive Pigs, Jack Slater, Homo Iratus, Altar, Wormed, Skit System, Goratory, Brodequin

    Czwartek. Start tego dnia zaplanowany na godzinę 12:15 de facto widniał jedynie na rozpisze, bowiem w rzeczywistości nie udało się uniknąć opóźnienia. Ze sporym poślizgiem zaczęło niemieckie Death Reality . Naprawdę dobry, mięsisty band na rozpoczęcie festiwalu, podobnie jak Czesi ze znanego dobrze w okolicy Deflorace którzy poprawili po nich. Obydwa koncerty można spokojnie zaliczyć do udanych. W asyście grzejącego niemiłosiernie w czaszkę słońca zmiażdżyli zebranych, ale ich następcy tego dnia dokonali tego bardziej skutecznie i dotkliwie. Maledictive Pigs i wsio jasne! Oj kurwa... solidny, mocarny gig i to właśnie podczas ich koncertu zaczęło się zbierać pomału więcej ludu w pobliżu sceny - wczesne popołudnie. Po Maledictive Pigs przyszła pora na ich znajomków z Jack Slater . Przywitali zgromadzonych kilkoma główkami sałaty i marchewki hehe, rzucając je w zagęszczający się pod sceną 'tłum'. Jednak już zaraz podczas pierwszego kawałka nastąpiła ofensywa i warzywa wróciły na scenę. Koncert Jack Slater widziałem gdzieś do połowy i poza warzywami oraz w miarę żywiołowym wizerunkiem postarali się o przyzwoity wypizd - a wiadomo w czym ci kolesie się specjalizują :-) Po dłuższym obchodzie po okolicy wróciliśmy pod fosę i koncert greckiego Homo Iratus był już w toku. Promowali swój najnowszy krążek "Apocalypse", który to materiał na naszych łamach jakiś czas temu zarekomendował Wam Olo. Niestety jeszcze nie miałem okazji sprawdzić tej płyty, ale po tym jak na żywo wyszły ich nowe numery, będę musiał szybko nadrobić kolejne pierdolone zaległości! Jedyne czego zabrakło na Homo Iratus to ruchu na scenie - mogliby się bardziej ruszać, przy ich muzyce jest to zalecane na scenie. Na występie Altar się nie zawiodłem, ale nadal uważam, że jest to trochę zagubiony muzycznie zespół. Był to dobry i na poziomie koncert, ale nadmiar melodyjności w ich muzyce psuje jej brutalność i na odwrót - w zasadzie każdy ich track również live miał taki sam scenariusz - death metal taki jaki powinien być czyli jazda do przodu, nagle jakaś słodycz wskakuje i tak cały czas na zmianę, przez 45 minut. Tak grają i ich sprawa, ale myślę, że powinni się zdecydować na jedno albo na drugie, a na żywo gawiedzi ich oglądającej nie powalili. Na przedstawienie hiszpańskiego Wormed czekałem bardziej niż na pierwszego peta po przetarciu oczu hjehje.. Łykam bez zastanowienia ich soczysty mix death i grind. Wormed po prostu zarządzili i zmietli kilka poprzedzających ich koncert bandów. Brutalnie, ciężko, z życiem - to lubię. Po koncercie tego hiszpańskiego kwartetu pojawiły się pewne podejrzenia, że ci co polecą zaraz po nich nie zmiotą tak solidnie 'bo Wormed rozpierdolił'. Ha, i tu pomyłka! Znacie szwedzki Skit System pewnie, więc możecie sobie wyobrazić jak zespół ten na żywo daje w palnik! Opętany, szybki grindcore, sięgający do takich dziedzin życia muzycznego jak brutalny i szybki punk czy hc. Na scenie niezwykły rozkurw, pod nią też przyjemnie się rozkręciło. Skit System zagrał najlepiej pierwszego dnia Fuck The Commerce 2004! Kłaniam się bardzo nisko, wspaniały koncert! Finał pierwszego dnia to pokazy soniczne w wykonaniu dwóch amerykańskich ekip, a były to - Goratory i Brodequin . O ile Goratory postarał się o dobrą sztukę i zmiażdżył pozostawiając pozytywne wrażenia, tak Brodequin występujący po nich, niestety, ale trochę zawiódł. Ich zabójczy death metal znany z płyt wypadł tamtej nocy jakoś bez życia, monotonnie i z każdym kolejnym numerem Brodequin dolewali oliwy do rodzącego się pomału znudzenia ich występem. Ta petarda obecna w muzie Amerykańców podczas koncertu na Fuck The Commerce nie zadziałała, więc o miazdze mowy być nie może. Nie wiem czemu, ale Brodequin zawiał zwyczajnie nudą. Cieszę się, że ich zobaczyłem, ale mam nadzieje, że na OEF 2004 bardziej się zmobilizują i pokażą swoje prawdziwe oblicze - w tym roku tam grają. Tyle na temat pierwszego dnia FTC.

    21.05.04
    Iodine, Pleurisy, Visceral Bleeding, Accion Mutante, Immortal Rites, General Surgery, Disgorge, Benediction, Incantation, Divine Empire, Nasum

    Z pełnych trzech dni (bo nie liczę tzw. Warm Up Show i Saturday Night: extra show with...) najbardziej nastawiałem się chyba właśnie na piątkowy skład. Oczywiście każdego dnia grało kilka wyśmienitych formacji, ale piątkowe (tak samo sobotnie także) nazwy łamały kości najbardziej! Jeden tylko czynnik spierdolił ten dzień - warunki pogodowe. Beznadziejna pogoda bardzo popsuła ten dzień (i następny w pewnym stopniu też), ale nie koncerty! Najpierw ostre słońce - jednak nie tak intensywne jak we czwartek, potem opętany wiatr oraz obfity i brutalny deszcz. Taka pogoda w kratkę panowała w Luckau w piątek, w sobotę i w niedzielę rano - choć było już lepiej następnego dzionka tzn. w sobotę. Oke, wróćmy do półmetka FTC VII. Po 12:00 zaczął duński Iodine . Nie znałem wcześniej tej nazwy i po obejrzeniu kwadransa ich mizernego koncertu, będę omijał ten zespół. Naprawdę nie wiem po co zapraszać jakiś Iodine, który zamiast porozpierdalać na powitanie znudził po prostu. Męczyli się strasznie. Można podciągnąć to coś pod death metal ale dętka straszna. Po nich scenę w obroty wzięli Holendrzy z Pleurisy i zniszczyli kompletnie! Na żywo nastawienie takie jak być powinno, wyborna mielonka - jednym słowem bardzo udany koncert, a taki Iodine może za nimi sprzątać i nosić im gitary. Jednak co dobre szybko ma koniec. Pleurisy łoili blisko 3 kwadranse, ale już w połowie pogoda zaczęła pokazywać do czego jest zdolna. Wiadome było, że w takich warunkach open air nie da rady i jeden z organizatorów (brodaty dziadek w poważnym wieku, który zapowiadał zespoły), w ojczystym języku zakomunikował w dość przygnębionym zaistniałą sytuacją tonie, co następuje - z powodu chujowej pogody fest zostaje przeniesiony do namiotu. Wg mnie miejsce zajebiste, no i w zasadzie jedyne rozwiązanie. Odnośnie zapowiadającego... większość zespołów chłopina zapowiadał i gdzieś w połowie festu, a może trochę później, obowiązkami konferansjera podzielił się z najstarszym maniakiem brutalnego łojenia na tym kontynencie. Człowiek ten puszczał przed koncertami kilka słów zarówno po niemiecku jak i po angielsku. I było oke. Poślizg straszny, przewożenie sprzętu (mimo, że od sceny głównej do wspomnianego namiotu rzut beretem), układanie sceny - sumując, cała akcja zabrała jakieś 2 godziny. Tak, taka przerwa była pomiędzy końcem koncertu Pleurisy a początkiem koncertu następnego bandu dnia drugiego... a pierwszego w namiocie, czyli... Visceral Bleeding ! Cholernie chciałem zobaczyć Viscerali i tym bardziej jestem rad bo zagrali prawie całe "Transcend Into Ferocity"! Set koncertowy to przede wszystkim numery z nowego, doskonałego krążka. Brzmienie w namiocie, podobnie zresztą jak i na polu miażdżące - w tej sprawie się w tej relacji nie rozpisuje, bo na ten aspekt nie narzekam. W kwestii brzmienia zadbano w zasadzie o wszystko. Visceral Bleeding dali świetny koncert, uważam, że jeden z najlepszych na Fuck The Commerce 2004 i te słowa potwierdzi chyba każdy kto widział ich w akcji. Jeszcze jedna istotna sprawa - na tym koncercie w barwach Visceral nie wystąpił Dennis! Był obecny, stał pod sceną, ale miejsce wokalisty zajął inny człowiek. Powód odejścia Dennisa jest już znany - informowaliśmy kilka dni temu w newsach. Miałem obawy czy Tommy da radę zastąpić takie gardło jak Dennis, ale poradził sobie zajebiście. Był to chyba jego pierwszy koncert w Visceral. I nie martwcie się , Dennis z muzyki nie zrezygnował - w sobotę pojawił się ze Spawn Of Possession, jako pałker oczywiście. Przyznaje, że z Accion Mutante wcześniej nie miałem niestety okazji stanąć w boje...niestety, bo wciągnął mnie ten band i tutaj zaległości nadrobić kurwa trzeba koniecznie! Brutalny, rozpędzony mega grindcore live, z dwoma charyzmatycznymi śpiewakami. Bardzo żywiołowo i bardzo grind'owo - nie można być niezadowolonym, prawda? Obejrzeliśmy połowę ich poczynań scenicznych i udaliśmy się na szybkie żarcie, bowiem grind w brzuchu rozbrzmiewał okrutnie głośno. Nazwa Immortal Rites nic mi nie mówiła a był to następny zespół w piątkowym grafiku. Z 'ciekawości' postanowiliśmy sprawdzić co to będzie. Wizualny aspekt mówił w jakimś stopniu sam za siebie. Jeden w pedalskiej koszulce, z obrożą na szyi, włosami postawionymi na żelu, inny w czerwono - czarnych włosach - pół na pół długości każdy kolor, jednak najlepszy był chyba basista który 'przeżywał' muzykę spoglądając w górę, czekając na odpowiedź na pytanie, które pewnie nie dawało mu spokoju - dlaczego nikt się nie chce bawić przy naszej muzyce? :-) To tak na marginesie. Muza Immortal Rites to jakiś kurewsko mętny 'metal', zmieszany z czymś tam i tak dalej. W rezultacie kał. Rzucone po kilku minutach hasło sugerujące aby oddalić się z tego kabaretu było jak najbardziej na miejscu. Jednak pedały z Immortal Rites długo nudziły, nawet stojąc na zewnątrz i nie oglądając tej kiszki, piwo przyjmowało się gorzej. Oke, po tym pokazie mody przyszła pora na lekcję fachowej chirurgii - General Surgery ! Białe fartuchy i koszule ujebane we 'krwi', kilka głów podobnie, maski chirurgiczne i przede wszystkim soczysty, brutalny grind w imię skalpela. Uwielbiam te efekty które stosuje główny rzygacz Grant, a przy pomocy Adde i Johana to już prawdziwy kataklizm wokalny! W połowie koncertu wystąpił jakiś gówniany problem z bassem i dwa lub trzy numery grali bez basisty - ale i tak zmiażdżyli konkret! I jeszcze jedno... o ile dobrze pamiętam, w jednym kawałku gościnnie zaśpiewał gardłowy Ingrowing - chyba to z nimi było, ale tutaj wychodzi na jaw dziura w głowie, zatem ręki nie dam sobie odciąć za to info. W zasadzie to od General Surgery zaczęły się sypać takie koncerty na których obowiązkowo trzeba było się stawić - a następny był Disgorge . Od kultowego koncertu tych mexykańskich morderców w Krakowie upłynęły już 3 lata, trochę się wydarzyło, dyskografię wzbogacił "Necroholocaust", wokół którego to skupiony był program koncertu Disgorge. Dali dobry, brutalny gig, tylko osobiście odniosłem wrażenie, że kapkę jednostajny. Inni chyba podobnie, bowiem przyjęcie mieli chłodne, a oglądało ich wielu maniax. Już podczas koncertów General Surgery i Disgorge zaczynało się przejaśniać i deszcz ustał, zatem po koncercie Disgorge organizatorzy zdecydowali się przenieść imprezę na powietrze - co zajęło grubo ponad godzinę, wiec poślizg jeszcze większy w czasie. Wykorzystaliśmy ta długą przerwę na grill'a (pozdro dla uczestników :-)), a potem udaliśmy się pod scenę. Tam już zajebiście spora liczba maniaków szaleje bo gra Benediction . Tak, Angole pojawili się jako ten cały 'special surprise act'. Za trzecim razem dotarli. Od dwóch lat próbują dotrzeć na FTC, teraz im się udało. Nigdy nie byłem zagorzałym zwolennikiem Benediction, ale przyznaje, że to co zobaczyłem podobało się jak najbardziej. Solidny, energiczny koncert. Po Benediction to już...spełnienie jednego z marzeń hehe... Incantation na scenie! Szacuneczek dla nich zawsze i po tym występie jeszcze większy! Diaboliczny, przygniatający bluźnierstwami death metal, kult i majestat z każdego hymnu. Misterium i wspaniała muzyka. Gardłem John na żywca potężnie włada, po jego prawej Joe, a z nim na podwyższeniu Kyle. To był Amok po prostu - Blasphemy In Luckau! Wyjebisty, długi koncert i mam nadzieję, że może wreszcie kiedyś Incantation przyjadą do naszego zgwiazdorowanego kurwikraju i pokażą kilku cipom jak się gra death metal. Przypomnę, że Incantation mieli grać dnia poprzedniego, zaraz po Brodequin. Tak samo bardzo pozytywny obraz zachowałem po koncercie innego killera amerykańskiego death metalu, czyli występującego po Incantation - Divine Empire . Nie sądziłem, że ekipa Jasona narobi takiego bałaganu na scenie i wokoło. Death metalowy walec i szybkości, brutal pysznie brzmiący przez ponad godzinkę. Divine Empire zmiażdżyli naprawdę bardzo i bez cienia wątpliwości pokazali do czego zdolne jest prowadzone przez nich Imperium! Jest już grubo po 2:00 nad ranem... zimno, robi się sennie... ale o poddaniu się nie ma mowy i czekamy na jeszcze jeden band, który zamykał ten dzień. Między innymi to w głównej mierze dla nich wsadziliśmy dupska w samochód i przyjechaliśmy. O 3:00 rano Nasum zaczął grać. Zaczęli i kopara momentalnie do ziemi opadła! Pierwszy numer i jedno wielkie uderzenie w zaspany pysk i natychmiastowe przebudzenie, orzeźwienie... nazwij to jak chcesz... Na scenie rozpierdol, żywioł z udziałem wszystkich Nasumowców, w szczególności basista który zachowaniem przypominał krzyżówkę wokalisty Inhumate z basistą Rotten Sound. Wyobraźcie więc sobie to... Mieszko - chłop nie za wielkich rozmiarów, ale na scenie przewodzi fenomenalnie, ryja zdziera tak, że urywa łeb po prostu... uwielbiam te jego wrzaski. Set bardziej przekrojowy, zaprezentowali po kilka numerów ze swoich płyt, jednak najwięcej było z cudownej "Helvete"! Piekło, tak, to było po prostu piekło... a przy stuffie z "Inhale/Exhale"... total!!! Jeden z najlepszych koncertów jakie w życiu widziałem, a z grindcore'owych chyba najlepszy. Grali godzinę i był to wspaniały koncert... sorry, genialny!! O 4:00 nad ranem koniec i za kilka godzin ciąg dalszy zabawy. Aha... co do 2giego dnia - warto wspomnieć o pozdrowieniach ze sceny dla Polaków, od ludzi z: Incantation, Divine Empire i Disgorge. Nie wiem dokładnie pod czyim adresem, za jakie uczynki, ale miły gest ze strony liderów tych formacji :-)

    22.05.04
    Seeds Of Sorrow, Meatknife, Negligent Collateral Collapse, Pyaemia, Cliteater, Spawn Of Possession, Requiem, Holocausto Cannibal, Liturgy, Prophecy, Master, Obituary

    Ostatni dzień przyniósł pogodę zróżnicowaną. Przed południem zapowiadało się lepiej, bardziej słonecznie niż dnia poprzedniego.. i tak w istocie było, ale do czasu. Bardzo małe opóźnienie tego dnia na szczęście i zaczyna austriacki Seeds Of Sorrow . Słaby band i lipne dźwięki, rzeczywiście smutne i smutno się robiło patrząc na nich, tak więc po dwóch kawałkach ulotniliśmy się stamtąd i wróciliśmy na Meatknife . Połechtało bardzo sympatycznie - totalny grind death na dwa opętane wokale. Chłopaki porządzili, nie zaprzeczę, a po Niemcach scenę zaczęli okupować psotnicy z Negligent Collateral Collapse . Czesi mieli wystąpić dzień wcześniej. NCC to dobry band i tak samo kolesie postarali się na żywo. Jedyne ale - reszta składu powinna brać przykład z gitarzysty. Ten koleś to świr totalny, czego on nie robił... skakał, kładł się, klękał i inne wygibasy, a wszystko to w bardzo humorystycznym stylu rzecz jasna hehe... Podobnie jak w przypadku Maledictive Pigs, niespodzianki Benediction, o udziale w FTC holenderskiego potwora w postaci Pyaemia , dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu. Co tu kurna dużo relacjonować - zabili i już! Totalny jest to band, również na scenie. Stwierdzam fakt ten po obcowaniu z ich koncertowym obliczem przez kwadrans, bowiem do końca ich show nie było dane mi zostać. Powrót pod scenę na początku przedstawienia kolejnych Holendrów tego dnia, czyli Cliteater . Obowiązkowo chciałem tam być. Kurewsko brutalny i ciężki grindcore, na żywo zabrzmiało jak mix w klimacie Leng Tch'e, Inhume, Mortician i kilku innych jeszcze. Z żywiołowym frontmanem w osobie Joosta z Inhume właśnie, przyjęcie tak czy siak musiało być ciepłe, a i pogoda zaczęła na Cliteater grzać w dupę trochę. Rozjebali mnie... jeśli nie znacie jeszcze tej nazwy, zróbcie prędko co w Waszej mocy żeby się z nią zapoznać - nie stracicie na pewno! Ze Spawn Of Possession sprawa jest oczywista. Ten kwintet wychodzi na scenę i morduje bez przeproś swoim cudownym, amerykańskim death metalem ze Szwecji i dbają o wizerunek sceniczny - w szczególności wokalista i basista. Młyn jest, zresztą ciężko sobie wyobrazić aby było inaczej skoro grają kawałki z "Cabinet". Ufff, zjeździli już kawałek świata z koncertami, no i chyba najwyższy czas na nową płytę! O koncercie Requiem także złego słowa nie mogę napisać, bowiem ten szwajcarski brutal act wypadł bardzo przekonywująco i mnie podobał się bardziej niż przykładowo na Hellish Damned (choć wtedy też dali niezły koncert). Słonko świeci, piwko się leje, Requiem spuszcza manto - czy można mieć o coś pretensje? :-) Po Szwajcarach, w miarę szybko na scenie zainstalowali się Holocausto Cannibal . Początek gigu Portugalców bardzo medyczny, w pierwszej piosence wszyscy w symbolicznych fartuchach. Potem uniformy poszły w kąt i zaczęła się prawdziwa jazda! Arghh, to była na serio dźwiękowa zagłada w wykonaniu 4ech kannibali! I to w zasadzie już stop z europejskimi zespołami i kolej już tylko na amerykańskie formacje - były to najpierw Liturgy i Prophecy . Liturgy uważam, że są obecnie jednym z najbardziej obiecujących i interesujących amerykańskich bandów w dziedzinie wymiotnego brutal death metalu! Udowodnili to po prostu na koncercie - zmiażdżyli i zwalcowali publikę niemiłosiernie! Zresztą kto z Was zna "Dawn Of Ash" może sobie wyobrazić jak było. Rewelacyjnie wypadł także Prophecy. Dali bardzo żywiołowy, na luzie, brutalny gig. Jak to się w Polsce mówi ostatnio - bez jeńców :-) Ich dużym plusem jest charyzmatyczny frontman sportowiec, który idealnie trafia z przekazem do publiki. Reakcja na Prophecy bardzo entuzjastyczna, zabawa rozkręcała się z każdym ich następnym trackiem, było bardzo tłocznie i bezlitośnie...ale za to pod koniec występu Prophecy pogoda nie okazała się litościwa i po ich koncercie Fuck The Commerce został przeniesiony ponownie do ogromnego namiotu. Techniczni w miarę szybko uwinęli się z przenosinami sprzętu i ustawianiem sceny, którą następnie zajął pan któremu golarka narzędziem niezwykle obcym jest. Nie jara mnie ten brutalniejszy Motorhead ale koncert był po prostu dobry i rozrywkowy. A to czy Master jest US czy nie jest US jest osobną sprawą. Paul Brodaty w dobrym nastroju, podpity, ale koncertu przez taki stan absolutnie nie spierdolił. Master za godzinę skończył grać, było już po północy, niedziela 23 maja... namiot już pełen ludzi, ścisk okrutny... wiadomo co zaraz miało nastąpić! Tak ja, jak i wielu ludzi przyjechało tu właśnie przede wszystkim dla tego zespołu. Można powiedzieć, że była to dla death metalu historyczna chwila i za jakiś czas będzie się pewnie mówiło - historyczny i kultowy koncert. Jestem pewien, a przyczyny chyba każdy zna. Scenę doprawiano bardzo długo. Ubrano ją w ekrany (m.in.: z niektórymi okładkami płyt zespołu), rozstawiono je po lewej i prawej, z tyłu wielkie logo... maniax coraz więcej przybywa, wszyscy ściśnięci bardziej niż śledzie w beczce...na scenie Trevor w zajebistym humorze, pstrykający zgromadzonym cały czas fotki, jest już reszta składu... już po próbie dźwięku, zapowiadający koncert powiedział co mu ślina na język niosła, krzyknął nazwę zespołu i... pierwsze uderzenie, John Tardy wbiegł na scenę, jak amoku, zaczęło się... Obituary !!! Wrócili z martwych, zgadza się - Back From The Dead! John w świetnej kondycji, po prostu tylko on ma takie gardło. Od pierwszej sekundy totalne szaleństwo w namiocie. Dawno, naprawdę dawno nie widziałem takiego rozpierdolu jaki był w pierwszej połowie namiotu na Obituary... zniszczenie po prostu, szaleństwo na maxa! Zagrali kilkanaście numerów, bardzo przekrojowy zestaw i poleciały tak wyśmienite klasyki jak "Kill For Me", "Dying ", "Cause Of Death", "Final Thoughts", "Till Death", "Threatening Skies", "Platonic Disease" i kilka innych. Zakończyli "Slowly We Rot"! W połowie koncertu Obituary nastał chwilowy niepokój. Otóż coś zaszwankowało, Trevor podszedł do mikrofonu i nazwał dźwiękowca jebanym chujem i zeszli ze sceny... już rodziły się podejrzenia, że nie będą grali dalej bowiem ze sprzętem jakiś problem. Za kilka minut jednak wyszli i przypierdolili kilkoma numerami! Grali gdzieś z godzinę czasu, może trochę dłużej. Allen po koncercie wyszedł na scenę i puścił wiązankę podziękowań pod adresem zgromadzonych oraz zapowiedział trasę Obituary po Europie na przyszły rok. Koncertem Obituary zakończył się tegoroczny Fuck The Commerce... przepraszam, zapomniałbym - z tego co mi wiadomo, po Obituary grał jeszcze zespół Totenmond , jednak już nie jako FTC tylko w ramach tzw. Saturday Night: extra show with... Ale tej formacji nie widziałem w ogóle, bowiem po rewelacyjnym występie Obituary udaliśmy się na spoczynek i gdzieś w oddali jeszcze przez jakiś czas słyszeliśmy dźwięki z namiotu - o ile to byli Totenmond hehe... Kilka godzin później, rankiem w asyście niestety znów wielkiego deszczu i szalejącego wiatru, spakowaliśmy graty i udaliśmy się do domu, zahaczając przy okazji o jeszcze jeden, tym razem krajowy fest, ale o tym może w następnej relacji.

    Cóż, warto było jechać te kilkaset kilosów i wydać trochę kasy. Skład świetny, większość gigów po prostu rewelka - w szczególności Nasum, Obituary, Incantation, Skit System, Divine Empire, Visceral Bleeding, Liturgy, Spawn Of Possession, Prophecy, Cliteater i wiele innych - o czym wspomniałem powyżej :-). Nie pojawił się Abscess, nie wiem czemu, ale mają zagrać w przyszłym roku. Nie dojechali Birdflesh i Eminence, ale zamiast nich pojawili się Maledictive Pigs, Pyaemia, jako niespodzianka Benediction... i niestety pojawił się Immortal Rites :-( ... ale absolutnie nie ma co narzekać, bo było zajebiście.