Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • No Mercy Festival, 2 IV 2004, Abaton, Praga

    Data dodania 2004-04-13Dodał Grzegorz PiątkowskiTym razem daruję sobie wstępy na temat zajebistego składu, pominięcia w rozpisce Polski i zakrapianej podróży z przygodami. Współorganizator praskiej edycji No Mercy - Shindy Productions - zafundował licznie zgromadzonym maniakom dodatkową drugą scenę, na której można było obejrzeć 8 dodatkowych kapel, głównie czeskich. Co ważne, nie podniosło to ceny biletów, które w przeliczeniu kosztowały niecałe 110 zł. Przy tak świetnej frekwencji (grubo ponad 1000 osób), podobnie zresztą jak na grudniowym X-mass, raczej nikt tu nie stracił. Tak przy okazji, to ciekawe ilu metali w Polsce zamieniłoby Metalmanię na No Mercy ;-)
    Lokal Abaton opisywałem już przy okazji relacji z X-mass, więc dodam tylko, że od ostatniego razu znacznie polepszono oświetlenie sceniczne. Minusem pozostaje natomiast raczej kiepska akustyka, wynikająca w moim przekonaniu ze zbyt małej odległości między przodami a tylnią ścianą. W efekcie, momentami było więcej decybeli niż muzyki. Zabrzmi to może nieco paradoksalnie, ale przypuszczam, że niektóre kapele z dużej sceny zabrzmiałyby lepiej na małej. Była ona zlokalizowana w innym, dłuższym pomieszczeniu, pozwalającym uzyskać większą selektywność. Pivo - ok. 3,3 zł, Beherovka - ok. 5,3 zł. O żarciu tym razem zapomniano, fasolki po bretońsku nie serwowano :-)

    Imprezę otwierał na małej scenie Poppy Seed Grinder. Czeski death metal, który odbiega jednak od rejonów penetrowanych przez Krabathor czy Hypnos. Pomieszanie szybkich brutalnych nawalanek z jednej strony, a z drugiej skocznych, wręcz core-owych, luzackich momentów. Taki patent na muzę, właściwy zresztą wielu czeskim muzykantom, jakoś nie trafia do mnie. Trzeba jednak przyznać, że Poppy Seed Grinder zagrał przyzwoity koncert. Jak na kapelę z 7-letnim stażem, mają niewiele w dorobku, bo zaledwie jeden split z 2002 r. z Defeated Sanity, na którym jest cover Massacre From Beyond. Czy go zagrali, nie wiem, bo wkrótce poszedłem na Szwedów.

    Spawn of Possession nawiedzili Polskę w ubiegłym roku i tylko połamanie kości nie pozwoliło mi dotrzeć do Leszna. Teraz wreszcie nadarzyła się okazja by sprawdzić autorów udanego Cabinet na żywca. Dobrzy są, nie powiem. Cechą ich muzyki jest najeżenie zakrętasami aranżacyjnymi, co chwila zmiany tempa, smaczki, techniczności i udziwnienia. Prezentacja takiego materiału na żywca jest trudna, a efekty mogą być różne. Szwedzi tym czasem swobodnie odegrali materiał. Uzyskali ten istotny dla muzyki na koncertach pęd, który mimo pomieszania brutalności i skomplikowania generowanych dźwięków, pchał do przodu i dawał przyjemność obcowania z tą muzą. Jednym mankamentem, o czym już wyżej wspomniałem, nieco stłamszona selektywność. Wśród publiki różnie, dla części pewnie było to tylko brutalne "coś", dla innych natomiast chyba zespół wieczoru. Jeden maniak wszedł na barierkę i wymachując rękami i głową darł się tekst utworu twarzą w twarz z dredowatym wokalistą, na chwilę nawet przejmując mikrofon. Maniactwo!

    Dla odmiany na małej scenie Inner Fear, który stylistycznie można ulokować gdzieś pomiędzy Within Temptation czy Nightwish, tyle że więcej wolnych temp i klimatów. Całkiem ładna blond Czeszka na wokalu z dość średnimi popisami głosowymi. Nie znam ich nagrań, ale koncertem mnie nie zaciekawili.

    Zahaczam o bar idąc na Exhumed. Jak zwykle sporo do kupienia na stoiskach. Przykuwa uwagę zwłaszcza nowy T-shirt Cannibal Corpse, z obrazkiem nawiązującym to Butchered At Birtch czy Tomb of The Mutilated, którego fragmencik został umyślnie zakryty na wiszącej koszulce (cenzura?). Exhumed darował sobie uzbrojenie w gwoździe i oblewanie czerwonym płynem, a szkoda :-) Naprawdę niezłe wrażenie robiły trzy wokale, wymieniające się w różnych konfiguracjach. Był Anatomy is Destiny, był Gore Metal. Żywiołowy półgodzinny koncert. Zabrakło mi na nim jednak czegoś, może lepszego brzmienia... Mój kolega, siedzący w muzie Exhumed po uszy uznał natomiast ich występ za wyśmienity.

    W przerwie między Exhumed a Vomitory testowałem przez ok. 10 brutalnych minet czeską rzeźnię - Fleshless. Chyba najbrutalniejszy zespół na małej scenie, potężne brzmienie i charakterystyczny wokal, robiący raczej za dodatkowy instrument, niż za narzędzie przekazu słów. Wokaliści naszych krajowych Pyorrhoea czy Putrudity dogadaliby się z wokalistą Fleshless (he, he). Bardzo pozytywne wrażenia. Dużo ludzi pod sceną.

    Vomitory z płyty na płytę jest coraz bardziej w pytę (ha, ha), również koncertowo! Lubię tę bezkompromisową, nieudziwnianą na siłę death metalową jazdę. Na Vomitory męska część naszego komanda poszła w tany, bo publika wreszcie ruszyła tego wieczoru. Pod sceną już niezły młyn - Czesi, Słowacy, Węgrzy, Ukraińcy, no i oczywiście polskie pióra świszczały, a między kawałkami - "Napierdalać!" :-) Set oparty głównie na Revelation Nausea i Blood Rapture. Zagrali też coś z nieznanej mi jeszcze Primal Massacre. Intensywność muzyki Vomitory wymaga bardzo czytelnego nagłośnienia i tu może nie do końca było tak jak powinno. Mimo to, jak najbardziej udany występ!

    Na małej scenie znów Czesi, tym razem pod szyldem Godless Truth. Przez te kilkanaście minut wypadli dla mnie nieco bardziej przekonywująco, niż rok wcześniej w Zlinie, przy okazji koncertu Cannibal Corpse. Nie znam ich albumów ale na koncercie zespół jakich setki. Poprawnie, brutalnie, niespecjalnie.

    Idąc po schodach na główną scenę słyszę znajome dźwięki... Cholera na deskach już Carpathian Forest! Albo mi się chronometr przestawił albo zaczęli ciut wcześniej. Zespół przeze mnie jak najbardziej oczekiwany. Wiedziałem, że zagrają tylko 35 minut i nie oczekiwałem nawet namiastki krakowskiego show, bo i nie te warunki. Wiedziałem też, że zagrają bez Nattefrosta. Instrumentalny CF? Trudno mi było to sobie wyobrazić. W najczarniejszym scenariuszu przemykała mi myśl, że Norwegowie mogą w ogóle olać sprawę i na tych kilku pierwszych koncertach w ramach No Mercy nie wystąpić. Ku mojemu zaskoczeniu wokale objął blondwłosy gitarzysta. Z zadania wywiązał się całkiem nieźle, choć nie wyobrażam sobie by na stałe zastąpił Nattefrosta. Na trasę nie pojechała "maskotka" zespołu - tłusty basista, którego zastępował jakiś blondyn nieznanej mi proweniencji. Przy akordach bodajże Knokkelmann wbijam się pod scenę i stwierdzam jakąś dziwną nieruchomość ludzi dookoła. Atak w lewo, atak w prawo. Jakaś Czeszka chyba zniesmaczona, że przerywam jej kameralny koncert w filharmonii na stojąco, naruszając pół metra kwadratowego powierzchni na którym stała (ha, ha), rzuca się na mnie próbując mnie dusić! Ach... Bloodlust and Perversion! W porę zmieniam front doznając jednak ostrego zadrapania na szyi (do dziś schodzi). Z każdym kawałkiem jest coraz lepiej pod sceną, nadciągają posiłki (hell-ooo Fiszer & Krzysiek!), publika wręcz owacyjnie reaguje między utworami. Widać zadowolenie zespołu. W tak krótkim secie CF słusznie postawili na żywioł, m.in. Mask of the Slave (a gdzie grubaśne modelki? he, he), Morbid Fascination Of Death, flagowy CF, a z ostatniej Defending... chyba tylko Skjend Hans Lik poleciał. Mimo okrojonego składu i krótkiego czasu grania wycisnęli maksimum i zagrali świetny koncert. Szatan, kurwa, Szatan!

    Powrót do deathmetalowego koktajlu, na małej scenie słowacki Depresy. Słychać że to nie death po czesku (he, he). Bez grindowych i coreowych ciągot, dobra szkoła, dobry koncert. Kapela z kilkunastoletnim już stażem i dwoma albumami na koncie. Ogranie było słychać i widać. Reakcje bardzo licznej publiki świadczyły, że są całkiem popularni w Czechach. Czego nie można chyba powiedzieć o reprezentancie naszej sceny na czeskim No Mercy - Lost Soul. Ludzie odpłynęli po koncercie Depresy na Kataklysm i Wrocławianie zaczynali przy kilkunastu osobach na sali(!). Dopiero pod koniec koncertu zgęstniało. Wpadam na chwilę do baru, spotykam O’Briena z Cannibal Corpse, chwila rozmowy i już Lost Soul ma jednego więcej na sali (nie wiem czy oglądał do końca, ale zawsze). Zaczęli bodajże od jednego z moich ulubionych - To The New Light!, potem m.in. No Salvation, Soul Hunger, The One You Seek i z jedynki My Kingdom. Niestety nie był to najlepszy koncert jaki ich widziałem, porównując zwłaszcza do czerwcowej trasy z ubiegłego roku w naszym kraju. Za mało ciężaru i czytelności w gitarach, Yogi jednak robił wtedy swoje za konsoletą. Wizualnie też zbytnio nie poszaleli, choć akurat tego wieczoru, z braku dopingu, nie mam o to do nich pretensji.

    Przed występem Lost Soul byłem na parę minut zobaczyć jak tam Kataklysm. Jakoś tak się składa, że wciągu ostatnich dwóch lat stosunkowo często była okazja ich oglądać i już trochę mi się przejedli. Fanem ich nie jestem ale zawsze grali koncerty na poziomie. Tym razem się nie wypowiem, bo za krótko ich widziałem.

    Następni Hypocrisy i Insanity Reigns Supreme zaczynali prawie równocześnie. Gdzieś jeszcze ze starych Thrash’em Alli znałem tę drugą nazwę (powstali w 1989 r.), choć nigdy z muzyką nie miałem do czynienia. Scena pokryta czerwonymi płótnami z okultystycznymi symbolami. Dwóch gitarzystów, basu jakoś nawet nie brakowało. Charyzmatyczny, łysy jak kolano wokalista, nieodparcie przywodzący na myśl jakiegoś kapłana. Pasowało to do muzyki jaką IRS wykonuje - doom death. Belgowie wytworzyli całkiem niezły klimat, kojarzący mi się chyba tylko z Acheron. Ich występ z pewnością wyróżniał się od wszystkich pozostałych kapel i stanowił atrakcyjny akcent na tej imprezie.

    Hypocrisy co roku jeżdżą po Europie, a na objazdówkach organizowanych przez Metallysee są już stałym gościem. Grają z nowym perkusistą, ale ten kolo za garami nie był Horghiem, chyba że przeszedł operację plastyczną. Nie wiem co zagrali z całkiem (na szczęście) udanego The Arrival, bo oglądałem końcówkę w której już stare szlagiery leciały, m.in. Roswell 47 z tym samym co zwykle przepysznym klimatem. Ludzi na Hypocrisy było w sali na masę, ledwo dało radę się wcisnąć. Świetne przyjęcie, ludzie jedli Peterowi z ręki. Jeszcze nie widziałem słabego koncertu tej kapeli.

    Cannibal Corpse. W zasadzie to na tej kropce przed tym zdaniem można by skończyć, bo po ich koncercie nie było już nic, nie było nawet zwłok, tylko zmielona masa ludzka, pachnąca krwią, potem, śmiercią, death metalem. Sam koncert CC, grającego bez supportów jest wystarczającą wyżymaczką dla deathmaniaków, a co dopiero umieszczenie tego monumentu na szczycie brutalnego, co by nie było, składu festiwalu. Po ponad sześciu godzinach koncertów non stop u niektórych ludzi zanikły już funkcje ruchowe, co objawiało się tzw. przybiciem gwoździa w barze, tudzież nieświadomym odpoczynkiem w dowolnie/przypadkowo wybranym miejscu na ziemi (ha, ha). Tak, Kanibale wyszli gotowi do zabijania w momencie, gdy pot już skapywał z sufitu. Mimo to, przyjęcie mieli jak należy. Były hity typu Staring Through The Eyes Of The Dead, były obrzydliwe starocie zakazane w Bundesrepublik Deutschland np. Skull Full Of Maggots, było i z nowej Decency Defiled (ciekawe skąd wiedzieli, że właśnie to chciałbym usłyszeć:-), który mam nadzieję wejdzie do żelaznego repertuaru, bo utwór miażdży niczym zagrany tradycyjnie na koniec - Hammer...! Ludzie zresztą już na kilka utworów przed finiszem skandowali tytuł tego kawałka. Było oczywiste dla obu stron, że póki młot nie zmiażdży twarzy, koncert nie może się skończyć, i tak też się stało. Owen jak zwykle grał na gitarze jak gdyby robił coś tak zwykłego jak smarowanie chleba dżemem. Fisher ma już niewiele włosów, którymi jednak dalej macha jak nawiedzony. A o basiście jakiś film dokumentalny powinni nakręcić - Webster wirtuoz gitary basowej death metalu czy coś w tym stylu. Cała impreza skończyła się ok. 20 min. później niż planowano. Po pierwszej w nocy pociągnęliśmy ekipą do pobliskiego hoteliku, nie marząc już o niczym innym, jak o przylgnięciu do jakiejś miękkiej płaskiej powierzchni. Ze składu nie widziałem tylko brytyjskich doomowców z Esoteric, bo grali gdy był czas "kanibalizmu". Szkoda, że nie wystąpił nasz polski Deception, który został odwołany na krótko przed koncertem, podobnie jak i czeski grind/death z klawiszami - Lykathe. Super impreza!!! Z Pragi wyjechaliśmy dopiero następnego dnia wieczorem, był czas by obejrzeć trochę pięknej praskiej starówki, oczywiście z piwkiem w dłoni :-)

    Scena I:
    SPAWN OF POSSESSION - 17:40 - 18:10
    EXHUMED - 18:25 - 18:55
    VOMITORY - 19:10 - 19:40
    CARPATHIAN FOREST - 19:55 - 20:30
    KATAKLYSM - 20:45 - 21:30
    HYPOCRISY - 22:00 - 23:00
    CANNIBAL CORPSE - 23:25 - 00:35

    Scena II:
    Poppy Seed Grinder - 17:20 - 17:45
    Inner Fear - 18:05 - 18:30
    Fleshless - 18:50 - 19:15
    Godless Truth - 19:30 - 20:00
    Depresy - 20:20 - 20:55
    Lost Soul - 21:10 - 21:45
    Insanity Reigns Supreme - 22:05 - 22:45
    Esoteric - 23:05 - 00:00