Anathema, Amplifier, Green Carnation, Corruption, 31.01.2004, Kraków, TVP Krzemionki
Data dodania 2004-02-03Dodał TomashO mojej obecności na tym sobotnim koncercie w studiu na krakowskich Krzemionkach przesądził oczywiście fakt, że wystąpi Green Carnation - formacja, której drugą płytę uważam za jedną z najlepszych, jakie miałem okazję do tej pory usłyszeć. W moim przypadku, ten zespół był impulsem przemawiającym za tym, aby pojawić się na tym gigu...pozostali uczestnicy zestawu wielkiego wrażenia nie robili na mnie i po obejrzeniu ich aktualnego koncertowego oblicza, nie zacznę miłować muzyki przez te zespoły uprawianej... ale jedziemy od początku, czyli od...
...Corruption, który zaczął od wyliczanki cipek, znanej doskonale z zajebistego `Od zmierzchu do świtu`. Posunięcie bardzo udane, i korespondujące z klimatem tego bandu. Zagrali standardowo, bez żadnych niespodzianek, tak jak zazwyczaj bywa na ich sztukach. Normalny, dobry koncercik, tylko męcząco długi niestety. Na Krzemionkach, tego dnia, i następnego, każdy zespół grał po 80-90 minut, a i nawet dłużej. Kawałków ze smakowitego "Pussyworld" zawsze fajnie posłuchać i tym razem nie było inaczej. Obejrzałem pierwszych kilka numerów, potem udałem się na wycieczkę, i wróciłem na kilka następnych... Momentami Corruption wydawali się być trochę stremowanymi (i jeśli tak, to ja się im nie dziwie - koncert w studio, dvd pewnie będzie, ludzi kilka stówek było itp...), a teksty wokalisty do publiki w stylu `dziękujemy Wam, że jesteście... to Wy tworzycie tą scenę.. to dzięki Wam metal żyje..` ... sorry, śmieszy mnie takie pieprzenie w celu uzyskania kilku oklasków więcej. Ze wszystkich najbardziej ruchliwy był oczywiście Rufus, chwilami brakowało mu tylko motocyklu hje hje... no ale jak to mój kumpel stwierdził, drugim Halfordem to on chyba nie zostanie, a i pewnie tego by nie chciał (nikt by chyba nie chciał!), bo Corruption inną płeć kultywuje... i chwała im za to na wieki! :-)
Długa przerwa (to największy minus na koncertach w tym studio) i pierwszy zagraniczny gość rozpoczyna koncert. Green Carnation był najbardziej oczekiwanym przeze mnie bandem tego wieczoru, i ani trochę się na nich nie zawiodłem... a nawet nie spodziewałem się tak wyśmienitego występu. Zaczęli od nowej płyty "A Blessing In Disguise" - poszły dwa, a może i trzy numery z tego krążka na otwarcie. Następnie wokalista - bardzo charyzmatyczny zresztą, żywiołowy frontman (podobnie jak śpiewający basista - frontman nr. 2 :-)), zapowiedział "Light Of Day, Day Of Darkness"! Poinformował, że niestety ze względów czasowych nie są w stanie zagrać całej płyty, i zaprezentują pół godziny z tego godzinnego utworu. Wykonanie live po prostu mistrzowskie!!! Kto nie był, niech żałuje. Materiał z poprzedniej płyty - w tym przypadku jego połowa, oraz kawałki z nowego albumu Green Carnation sprawdzają się na żywo świetnie! Po zagraniu 30 minut "Light Of Day, Day Of Darkness" wrócili jeszcze do "A Blessing In Disguise", z której zagrali kolejnych pięć kawałków. Na scenie byli bardzo zaangażowani w muzykę, po prostu wykonali swoje zadanie profesjonalnie (no może klawiszowiec jedynie nie wiedział jak czasem się zachować, i spełniał raczej rolę asystenta instrumentu niż grajka hehe), i ludzie zgromadzeni na ich koncercie bez wątpienia docenili to, bowiem przyjęcie mieli bardzo entuzjastyczne! Rewelacyjny wytęp genialnego zespołu! Czekam na kolejną wizytę GC w Polsce, może jeszcze kiedyś przyjadą...
Przerwa przed kolejnym występem zanosiła się na nieprzyzwoicie długaśną, więc ze znajomymi wyskoczyliśmy na zewnątrz w celu zaczerpnięcia kapki trunków na łonie natury hehe... i chcieliśmy jeszcze zdążyć na fragment koncertu Amplifier, co niestety nam się udało. Takiej sraki jak Amplifier moje uszy i oczy dawno już, albo jeszcze do tej pory nie doświadczyły. Ten zespół nudził okrutnie długo, wierząc opiniom biegłych obecnych na calutkim ich secie, oraz mając w pamięci czas, jaki spędziliśmy na zakrapianiu alkiem. Zdążyliśmy na cztery ostatnie kawałki tego badziewia i to był błąd. Kolesie niezwykle statyczni, grający jakiś amatorski grunge - `metal` zabarwiony ostro Oasis, i tak samo wyglądający. Ludzie z promocji MMP, porównujący w newsletterach muzę Amplifier do Massive Attack, powinni obiema pięściami puknąć się w czoło zanim cokolwiek zdecydują się napisać... Chciałbym wymazać z pamięci czas obcowania z muzyką Amplifier, ale niestety byłem świadkiem jak ten gniot produkował się na scenie i skutecznie nużył oglądającą go publikę... i w ogóle osobiście uważam to za nieporozumienie, że jakiś Amplifier grał po Green Carnation...
Kierunek w jakim kilka lat temu podążyła muzyka Anathemy, przestał mi kompletnie odpowiadać, i według mnie powinni już dawno dać sobie na wstrzymanie. Proste, odszedł Duncan, a Anathema do bólu zapędziła się w monotonne pitolenie przemawiające do gust wrażliwych `metalowców` i nastolatek zauroczonych osobą Vincenta. Anathema czuje się w naszym kraju jak u siebie w domu, i już chyba nie ważne co nagrają, bo ludzie i tak będą sikali ze szczęścia bo to Anathema. To rzecz jasna tylko moje zdanie o ich muzyce. Od czasu genialnej "Eternity" zrobili może ze 3-4 ciekawe numery. Przed koncertem Anathemy przerwa oczywiście zajebiście spora. Obejrzałem połowę ich koncertu i obrałem kierunek dom. Ten zespół to nie moje kółko zainteresowań, i to co zobaczyłem i usłyszałem w sobotę, na mnie podziałało bardziej usypiająco niż to, co kolesie zaprezentowali na ostatniej Metalmanii. Innym z pewnością się podobało, wnioskując po ciepłym przyjęciu Anathemy. Ponoć na koniec poszły stare hity, ale nie potwierdzę, bo nie zostałem do samiutkiego końca... plusem były bardzo dobre, i świetnie zorganizowane światła (podobnie jak na Green Carnation), i wokalistka, która wspomogła w kilku miejscach Anathemę....
Najlepszy koncert dała ekipa Tchorta (chłop masakrująco przytył), reszta grup występujących tego wieczoru nie zrobiła na mnie tak miażdżącego wrażenia jak oni. I nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o frekwencji na tym koncercie hehe... wszystkie bilety wyprzedane, ludzi ile?... a ze 400, może więcej, studio zapchane, że nawet oddychać było trudno. Ze znajomymi obstawialiśmy, że nazajutrz na misterium zjawi się mniej liczna rzesza maniacs... i jednak co do tego, trochę się pomyliliśmy...